(20 maja 2012)
31 października 1981 r.
Wietrzna i deszczowa noc, dwoje dzieci przebrane za dynie toczy się przez placyk, w oknach wystaw sklepowych wiszą papierowe pająki, te żałosne, tandetne symbole świata, w który mugole nie wierzą... A on idzie, wie, dokąd zmierza, przenika go poczucie słuszności tego, co zamierza zrobić, czuje w sobie potężną moc, jak zwykle przy takich okazjach... Nie gniew, nie... Ten jest słabością zwykłych śmiertelników, nie takich mocarzy jak on... Ale poczucie triumfu... Przecież czekał na tę chwilę, tyle nadziei z nią wiązał...
- Ależ psia pogoda - powiedziała Lily, przynosząc do salonu kubek gorącej herbaty dla swojego męża. - Cały październik był taki deszczowy, prawda?
James Potter siedział na podłodze z szerokim uśmiechem na twarzy, pochłonięty zabawą ze swoim synkiem. Ten mały dom w Dolinie Godryka był teraz całym jego światem i tylko te chwile przy Harry'm były oderwaniem od rzeczywistości, kiedy mógł poświęcić całego siebie tej małej istocie i znów móc się uśmiechać, przestać myśleć o tym, co dzieje się w centrum czarodziejskiego życia, co słychać u Syriusza i Petera, a nawet u Remusa, z którym przecież od miesięcy nie miał już kontaktu.
- Noc Duchów - mówiła dalej Ruda. - W Hogwarcie zupełnie inaczej to wyglądało, pamiętasz? Muszą mieć dziś w zamku prawdziwą ucztę.
- Nie mógłbym zapomnieć - odparł Rogacz. - To był świetny czas na jakiś huncwocki kawał. Nawet Irytek współpracował.
Pani Potter zaśmiała się melodyjnie.
- Kiedy to wszystko było, gdzie to uciekło - westchnęła, przyglądając się mężowi i małemu Harry'emu. - A mugole? Żyją obok tego wszystkiego i niczego nie zauważają, albo w to nie wierzą. Dla nich Święto Duchów to tylko jakaś sztuczna zabawa.
- Taak, zdaje się, że popołudniu widziałem gdzieś na podwórku Śmierć o wzroście metr dwadzieścia - przytaknął James.
Lily westchnęła głęboko. Ah, Hogwart, te cudowne czasy, gdzie jedynym problemem był dobry wynik z najbliższego egzaminu. Jak wiele się musiało zmienić, jak życie było nieprzewidywalne i zaskakujące. Oni, bezpieczni w swoim przytulnym domu, podczas gdy tam - na zewnątrz - być może ktoś właśnie walczy o życie, albo w tym momencie je stracił. Raz jeszcze spojrzała w kierunku swojej rodziny. Mogłaby to robić bez końca. Patrząc na tą dwójkę dusza jej rosła, tak była szczęśliwa i spełniona, chociaż James w roli ojca często sprawiał tak wiele problemów, jak mały Harry. Wiedziała jednak, że nikt lepiej nie nadawałby się do tej roli. Była pewna, że jej syn w przyszłości dumny będzie ze swojego taty.
- Martwisz się o Łapę? - zapytała. Rogacz wyszczerzył zęby.
- Tylko trochę - odparł. - Syriusz na pewno świetnie się bawi, strasząc w Noc Duchów małe dzieci swoim psim pyskiem.
Uśmiechnęła się blado. Wiedziała, że pan Potter próbował ją tylko uspokoić, a sam w głębi duszy nie przestaje myśleć o tym, gdzie jest i co teraz robi Syriusz Black. Wątpiła, by Łapa był w nastroju do dowcipów.
Chociaż z nim to przecież nigdy nic nie wiadomo.
- Przygotuję łóżeczko i zaraz pójdę położyć Harry'ego spać - powiedziała Lily, po czym pocałowała Rogacza w policzek i wyszła z salonu.
James wziął synka na kolana i usiadł na wytartej kanapie, sięgając po leżącą na stole mahoniową różdżkę.
- Fajny kostium, proszę pana!
Uśmiech blednie na twarzy chłopca gdy znajduje się na tyle, by zajrzeć pod kaptur peleryny, strach obleka się na pomalowana buzię, odwraca się i ucieka... Palce zaciskają się na różdżce pod peleryną... Jeden ruch ręką i to dziecko już nigdy nie wróci do swojej matki... Ale nie, to teraz niepotrzebne, całkiem niepotrzebne...
Więc idzie dalej, teraz już inną, ciemniejszą ulicą, widzi wreszcie cel swojej wędrówki, Zaklęcie Fideliusa już przełamane, choć oni jeszcze o tym nie wiedzą... A on porusza się ciszej niż szeleszczące liście.
Nie zaciągnęli zasłon w oknach, widzi ich całkiem wyraźnie w ich małym saloniku, wysoki, czarnowłosy mężczyzna w okularach wyczarowuje różdżką obłoczki kolorowego dymu ku uciesze małego berbecia w niebieskim śpioszku. Dzieciak śmieje się i próbuje złapać dym malutkimi piąstkami...
- Jeszcze jeden? Proszę bardzo!
Ciszę panującą w salonie rozrywa śmiech Harry'ego, dla którego magiczne sztuczki Jamesa są prawdziwą frajdą. Zielone oczy błyszczą z radością, a małe usta wyginają się w najpiękniejszym uśmiechu, jaki Rogacz kiedykolwiek widział.
Oto właśnie jego syn. Nigdy nie przypuszczał, że doczeka kiedykolwiek momentu, w którym będzie mógł bawić się z własnym dzieckiem. Zdawał sobie sprawę, że do pełni szczęścia brakowało mu kilka istotnych rzeczy - takich jak zapewnienie o bezpieczeństwie Przyjaciół, ale za to był pewny, że gdyby żył w innych czasach i miał możliwość spojrzenia w magiczne lustro Ain Eingarp, zobaczyłby tylko swoje odbicie.
Nie bał się śmierci, ale jeszcze nigdy tak nie pragnął żyć.
Chciał patrzeć, jak ten dzieciak na jego kolanach dorasta. Pragnął opowiadać mu bajki, chodzić z nim na zakupy, grać w mini quidditcha w ogródku. Chciał wycierać mu łzy z policzków, pocieszać, przytulić, gdy pierwszy raz rozbije kolano. Chciał być przy nim, kiedy w wieku jedenastu lat dostanie list z Hogwartu i wtedy, kiedy pierwszy raz się zakocha. Pragnął patrzeć, jak Harry Potter staje się chłopcem, a potem mężczyzną, jak zakłada własną rodzinę i prosi starych rodziców o opiekę nad wnukami.
Chciał zestarzeć się przy Lily. Tej, która była kobietą jego życia, zdecydowanie i niezaprzeczalnie. Kto wie, może będą mieć kolejne dziecko? Może mały Harry będzie miał młodszą siostrzyczkę, lub braciszka?
Chciał też w końcu, jako stary czarodziej, usiąść w salonie, w towarzystwie swojej żony, Przyjaciół - Syriusza Blacka, Remusa Lupina i Petera Pettigrew, dzieci i wnuków, i przyznać szczerze, że jest naprawdę spełniony.
Tak, wtedy będzie mógł już spokojnie umrzeć.
- No Harry, pora do spania - usłyszał.
To Lily weszła do salonu, odgarniając z twarzy swoje kasztanowe włosy. Ucałował małego w czoło, podał synka żonie, po czym opadł na kanapę, odrzucając na bok różdżkę. Szepnął im "dobranoc" myśląc o tym, jak bardzo kocha te dwie istoty i co jeszcze szykuje dla nich ten pokręcony Los.
Otwierają się drzwi i wchodzi matka, mówiąc coś czego on nie może usłyszeć. Długie kasztanowe włosy opadają na jej twarz. Teraz ojciec podnosi syna i podaje go matce. Odrzuca różdżkę na kanapę, przeciąga się, ziewa...
Furtka skrzypi cicho, ale James Potter tego nie słyszy. Biała ręka wyciąga różdżkę spod peleryny i celuje nią w drzwi domu, które stają przed nim otworem.
Nagle Rogacz zamarł. Serce zaczęło kołatać z taką intensywnością, że przez myśl mu przeszło, czy ten dźwięk nie przeszkodzi w usypianiu Harry'ego. Poczuł zimny dreszcz na całym ciele i oblewający go mokry pot.
Nie myśląc trzeźwo, ruszył w kierunku drzwi wejściowych, mając nadzieję, że zobaczy zaraz Syriusza, który postanowił go nastraszyć i złożyć niezapowiedzianą wizytę.
Ale zamiast twarzy ukochanego Przyjaciela, ujrzał postać Lorda Voldemorta.
Przekracza próg domu, gdy James wbiega do holu. To takie łatwe, zbyt łatwe, nie ma nawet przy sobie różdżki...
- Lily, bierz Harry'ego i uciekaj! To on! Idź! Uciekaj! Ja go zatrzymam... - krzyknął ile sił w płucach Rogacz, gotów bronić swojej rodziny własnymi pięściami.
Chce go zatrzymać nie mając nawet różdżki! Wybucha śmiechem i rzuca zaklęcie...
- Avada Kedavra! - padło z ust Czarnego Pana.
Przeraźliwie zielone światło wypełniło mały przedpokój i chwilę później James Potter padł martwy na podłogę, na kształt marionetki, której ktoś poprzecinał sznurki.
Jakież to wszystko proste, pomyślał Lord Voldemort, jakie łatwe. Był przygotowany na pojedynek z tym czarodziejem, jednym z najlepszych w słynnym Zakonie Feniksa, tymczasem James Potter łudził się, że powstrzyma go własnymi pięściami. Zawiódł się wielce. Ale teraz już to nie ma znaczenia: krótka chwila, zielony błysk i... koniec.
Mistyczną ciszę przerwał krzyk kobiety z górnego piętra.
Słyszy jej krzyk dochodzący z góry. Tak, jest w pułapce, ale jeśli będzie rozsądna, nie ma się czego bać... Wspina się po schodach, czując lekkie rozbawienie, gdy słyszy jak Lily próbuje się zabarykadować w sypialni... A więc i ona nie przy sobie różdżki... Ależ głupcy... Jacy są naiwni.
Otwiera drzwi, jednym machnięciem różdżki odrzuca na bok krzesło i jakieś pudła. Na jego widok wrzuca dziecko do stojącego koło niej kojca i rozkłada szeroko ramiona.
A więc tak ma wyglądać koniec.
James nie żyje, huczało jej w głowie, wywołując w oczach potok łez. Jeśli on jest tutaj, to znaczy, że James Potter nie żyje. Zabił go. Zabije wszystkich.
Jeśli jest jakaś szansa... By ocalić Harry'ego. Tylko jego.
- Nie Harry, błagam, tylko nie Harry! - krzyknęła żałośnie, stając przed kojcem i rozkładając szeroko ręce.
- Odsuń się głupia, odsuń się i to już!
- Nie Harry, błagam, weź mnie, zabij mnie zamiast niego...
- To ostatnie ostrzeżenie!
- Nie Harry! Błagam... Zlituj się... Zlituj... Nie Harry! Błagam... Zrobię wszystko...
- Odsuń się... Odsuń się, głupia...
Rozbłyska zielone światło i kobieta pada na ziemię. Dziecko ani razu nie zapłakało. Pewnie myśli, że pod kapturem jest jego ojciec, a matka zaraz wstanie i wybuchnie śmiechem... Bardzo powoli celuje różdżką dokładnie w czoło...
- Avada kedavra!
I nagle czuje, że się rozpada, osuwa w nicość, że jest tylko samym bólem i przerażeniem, wie tylko, że musi się gdzieś ukryć, nie tutaj, w ruinach tego domu, gdzie uwięzione jest to dziecko, słyszy jego krzyk... Nie tutaj... Gdzieś daleko... daleko...
Krzyk Harry'ego rozdarł zimne powietrze.
Dumna sylwetka posiadłości Potterów w Dolinie Godryka przeistoczyła się w zbiorowisko gruzu, przypominającego tylko dom - który jeszcze kilka chwil temu był symbolem świetności, szczęścia i bezpieczeństwa. Noc była ciemna i ponura, czarne jak węgiel chmury zakryły czyste niebo i lada chwila można było spodziewać się deszczu. Ani księżyc, ani gwiazdy tej strasznej nocy nie zaświeciły.
Zanim na miejsce przybyły tłumy gapiów, ciemność i ciszę przerwał odgłos silnika pokaźnego motoru olbrzymich rozmiarów.
Był to Syriusz Black.
Nie wiedział jak i dlaczego, ale właśnie w tamtą Noc Duchów coś go zaniepokoiło i postanowił sprawdzić, czy u Potterów wszystko w porządku. Teraz zrozumiał, że przybył za późno. On już tu był. Przed nim.
Upadł na kolana przed ruinami domu i zakrył twarz w dłoniach.
Nie zdołał ich ochronić. Jego doskonały plan zawiódł, legł w gruzach podobnie jak ten dom, w którego murach tkwi tak wiele pięknych wspomnień. Peter okazał się zdrajcą - ten fakt huczał mu do ucha, powodując potworny ból głowy, ale w tamtej chwili nie zdołał przebić się przez grubą warstwę smutku i żalu po śmierci Potterów. Glizdogon jeszcze za to zapłaci, obiecał sobie Łapa.
Gdzieś tam, w ruinach tego domu, znajduje się ciało Jamesa Pottera i jego rodziny. Ostatnich ludzi, na których mu zależało, których kochał całym sercem i całą duszą. Już tylko ciała, pozbawione życia. Już nie zobaczy uśmiechu Rogacza, ani radosnego błysku w jego dobrych, orzechowych oczach ukrytych za okrągłymi okularami. Nie usłyszy już delikatnego głosu Lily, nie ujrzy burzy jej długich, kasztanowych włosów. Nie będzie mu dane już zobaczyć...
Zaraz. Płacz. Słyszy wyraźnie płacz małego dziecka.
- Na Merlina - szepnął, łykając swoje łzy. - Harry...
Ruszył przed siebie, wspinając się po gruzach, by odnaleźć miejsce, z którego dochodziło rozpaczliwe łkanie. Pamiętał, w którym miejscu domu znajdowała się sypialnia. Wolał nie myśleć o tym, że gdzieś pod spodem spoczywa bezwładne ciało jego najlepszego Przyjaciela. Musiał odnaleźć chrześniaka.
I znalazł.
Zalany łzami mały Harry siedział w kojcu, małymi rączkami obejmując drewniane obramowanie. W jego oczach rysowało się wyraźne przerażenie. Drżał z zimna płacząc żałośnie, wypowiadając niewyraźne słowa w kierunku Łapy.
- Harry... - rzekł Syriusz, biorąc małego na ręce.
Poczuł mocny uścisk w sercu, kiedy zobaczył go żywego. Starał się nie patrzeć w głąb ruin, gdzie mignął mu obraz burzy rudych włosów rozsypanych w nieładzie na zimnych kamieniach. Jak straszne rzeczy musiały się tu wydarzyć zaledwie kilkadziesiąt chwil temu, nie był w stanie tego pojąć. Ściskał w rękach jedynego syna swojego Przyjaciela, próbując uspokoić jego i siebie. To było wtedy najważniejsze.
- Syriusz Black?
Drgnął, kiedy usłyszał znajomy głos i swoje imię.
- Hagrid? Co ty tutaj robisz? - zdziwił się Łapa.
- Cholibka... - załkał gajowy Hogwartu. - A więc to wszystko, to wszystko jednak prawda... L-Lily i James... To coś s-strasznegooo!
Syriusz powstrzymał świeże łzy cisnące mu się do oczu.
- D-Dumbledore mnie przysłał - wyjaśnił Hagrid. - P-Po H-Harry'ego. Mam go przywieźć na Privet Drive. T-Tam będzie czekał D-Dumbledore.
- A więc Dumbledore już wie - szepnął Łapa.
- Prawie cały magiczny świat już wie! - odparł gajowy. - Aż dziw, że jeszcze nie zleciało się tu stado gapiów. Chodzą po karczmach, świętują, bawią się, cholibka, bo Sam-Wiesz-Kto wreszcie zniknął... Ale Lily i J-James... Oh, to takie straszne, Syriuszu!
- Voldemort zniknął? - zdziwił się Łapa.
- Ano, tak mówią. Nie zdołał zabić małego. A po tym... zaklęciu... Została jedynie ta blizna. Cholibka. Niesamowite, prawda?
Syriusz spojrzał na czoło swojego chrześniaka. Hagrid miał rację. Wcześniej tego nie zauważył, ale teraz wyraźnie dostrzegł ranę w postaci błyskawicy. Pomyślał, że ta blizna zostanie z Harry'm na całe życie. I zrozumiał sens przepowiedni, która nagle wróciła do jego pamięci. Oto ktoś, kto będzie sławny w całym czarodziejskim świecie. Każdy członek magicznej społeczności będzie znał jego imię.
Harry Potter. Chłopiec, który przeżył.
- Więc Dumbledore powiedział, żebyś przywiózł małego - powiedział Łapa. - Dlaczego akurat Privet Drive? To mugolska ulica.
- Podobno tam mieszkają jacyś krewni Lily.
- Jestem jego ojcem chrzestnym.
- Nie neguję tego, Syriuszu. Wypełniam tylko polecenia Albusa Dumbledore'a. Mam przywieźć Harry'ego na Privet Drive jeszcze tej nocy. Sam rozumisz.
Łapa kiwnął głową. Ufał Dumbledore'owi. Wiedział, że nie zostawi syna Potterów na pastwę losu, że ma jakiś plan wobec niego. Uśmiechnął się po raz ostatni do dziecka, którego trzymał na rękach, po czym podał go delikatnie Hagridowi.
- Możesz wziąć mój motor - zaproponował. - Tak będzie bezpieczniej i szybciej znajdziesz się na miejscu. Oddasz przy okazji.
- Dzięki, Syriuszu - odparł Hagrid, siadając na siodełku i zakładając na oczy gogle. - Do zobaczenia. Trzymaj się i uważaj na siebie.
Łapa patrzył, jak olbrzym odpala motor i powoli unosi się w powietrzu, znikając mu w końcu z oczu. W oddali usłyszał podniesione głosy ludzi, co oznaczało, że do Doliny Godryka zbliżali się zapewne czarodzieje, chcąc na własne oczy zobaczyć miejsce klęski Voldemorta.
Jednak Syriusz Black wcale nie miał ochoty na świętowanie. Obecnie zbyt dużo myśli krążyło w jego głowie, nie potrafił ich w żaden sposób okiełznać. Nie wiedział, czego się trzymać, co zrobić ze sobą i swoim życiem, w którą stronę iść, ani co powinien zrobić w pierwszej kolejności. Łzy znów pociekły z bladych oczu Łapy, pełnych smutku i żalu. Po raz ostatni spojrzał na ruiny domu Przyjaciół, myśląc o swoim przyjacielu, Jamesie Potterze i jego żonie, pięknej Lily. Czuł, jak z minuty na minutę gaśnie w nim życie. Tonął w nicości, z każdej strony napierała na niego ciemność.
A w sercu kwitła nienawiść.
Pora odnaleźć Petera Pettigrew, zdrajcę własnych Przyjaciół.
_________________________
Dla K. Za wszystko.
płaczę! cholera, płaczę! tak świetnie to opisałaś, całą tą część. a ich śmierć... za każdym razem na każdym blogu, przy fragmentach książek HP, które opisują TĄ chwilę płaczę. a to u mnie rzadkość. Lily i James Potter od zawsze i już na zawsze byli i będą najbliższymi mi postaciami z całej serii. A ty przybliżyłaś mi ich życie w idealny sposób, dziękuję.
OdpowiedzUsuńJa też. Ja również płaczę. Lily i James także byli moimi ulubionymi postaciami z sagi HP. Myślę, ze skoro choć tyle nas upodabnia możemy się zakolegować. Co ty na to?
UsuńTaki niedługi fragment, a mieści w sobie tyle emocji... Nie sposób powstrzymać napływających do oczu łez. To wszystko wydarzyło się tak szybko. Nie było czasu na pożegnanie, przemyślenia, walkę. Śmierć nie czekała na zgodę, ona wtargnęła gwałtownie, z zaskoczenia. Ten opis to mistrzostwo - w swej prostocie porusza do głębi.
OdpowiedzUsuńMiałam zamiar odezwać się dopiero po przeczytaniu wszystkich zamieszczonych tu rozdziałów, ale ten był tak wyjątkowy, że musiałam to zaznaczyć.
Pozdrawiam,
Ewa
Tam ta dam. Koniec części drugiej! Biedny Syriusz... Do części trzeciej zajrzę chyba jednak już jutro... Trzeba przetrawić to co już przeczytałam.
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz, jestem pełna podziwu.
;_; płaczę, cholera sama chciałam zacząć pisać ff o Lily i Jamesie ale nie będę miała serca żeby opisać ich śmierć ;_; to jest za smutne, jeśli opiszę to Voldemort umrze ;_; biedny James, biedna Lily, biedny Harry, biedny Syriusz, jebany Peter ;_; Rowling mogła go zabić bardziej bolesną śmiercią :<
OdpowiedzUsuńPodzielam! Jebany Peter!
UsuńI co ja mam pisać, skoro te cztery osoby przede mną zrobiły to już za mnie? Dziękuję Ci. Za to, że tak pięknie piszesz. Będę czytać do końca.
OdpowiedzUsuńzula04
Płaczę jak bóbr
OdpowiedzUsuńAle sie popłakałam. ;(
OdpowiedzUsuńWiesz znalałam statnio świetnego bloga. Dziewczyna która tam pisze jest naprawde utalentowana. Mysle sobie " kurcze najlepszy blog jaki czytała o HP"
OdpowiedzUsuńAle przebiłas ja! To wspaniałe!Ludzie juz zapominaa o tej magi ksiażek, ja nigdy nie zapomne. Bo to wspaniałe. Swietne to opisałaś.
"[...] James Potter padł martwy na podłogę" - To najbardziej poruszajacy fragment. Z zapałem czytam twojego bloga. Jest wspaniały! A ty naprawde masz talent. Prosze tylko nie przerywaj.
aż mi brakuje chusteczek... płaczę, cholera płaczę. świetne!
OdpowiedzUsuńbyły momenty, że w poprzednich rozdziałach chciałam ryczeć- tak pięknie piszesz. Ale teraz to ryczałam jak bóbr.
OdpowiedzUsuńzawsze się zastanawiałam co było po ich śmierci, co z Łapą, a tobie świetnie udało się to opisac. Ryczę już od dobrych 30 minut.
OdpowiedzUsuń;____; szkoda, że ominęłaś jeden bardzo ważny i wzruszający (przynajmniej dla mnie) szczegół, a mianowicie wizyta Severusa i ta epicka scena, kiedy załamany widzi Lily... Mimo wszystko, tysiące łez...
OdpowiedzUsuńKiedy przypominam sobie 1 cześć twoich opowiadań gdy James piątego roku nauki wysiada z pociągu, widzi Lily. Zakochany po uszy szesnastolatek. Gdy to zrobię przypominam chce mi się płakać jak pomyślę jak to się potoczyło. Peter, Remus, James i Syriusz. Nie rozłączni. Zrobili by dla siebie wszystko. Nawet dla jednego z nich pozostała trójka została animagami. Jak widzę te piękne i beztroskie chwile, czuje się jakbym była w ich świecie. Uczyła się w Hogwarcie. W pewnym sensie na bieżąco znałam huncwockie wybryki, zamiary. Czuje, że przeżyłam to z nimi. Przeżyłam miłość Lily i Jamesa i ich życie, przygody i ... śmierć. Najbardziej podziwiam Syriusza. Los nie obchodził się z nim łaskawie, rodzina go nie akceptowała. On wybrał własną drogę. Ścieżka. I nigdy tego nie żałował. Zyskał wspaniałych przyjaciół. James i on jak zauważa Lily rozumieli się bez słów. Dla takiej przyjaźni byli wstanie zrobić wszystko. Wszystko. Syriusz stracił kogoś kogo kochał. Kogo nikt nie bylo wstanie zastąpić. Lavender. A jednak to poświęcił się przyjaciołom. Nie wyobrażam sobie sceny czarnego, wielkiego psa oraz potężnego jelenia którzy patrzą w niego i poszukują tam przyjaciela. Nie wyobrażam sobie również co czołowych Syriusz gdy dowiedział się, że stracił Jamesa. Ja chodź to tylko czytałam nie mogłam powstrzymać łez. Historia pięknej, tragicznej miłości. Opisałaś to niesamowicie. Dzięki Tobie poznałam ich. Jamesa, lily, Syriusza, Remusa i ... Petera. Dzięki Tobie przeżyłam te cudowne chwile w Hogwarcie. Dziękuję
OdpowiedzUsuńJa również. Dzięki.
UsuńNieeeeeee! Dlaczego nie mogłaś zmienić "na potrzeby bloga", tak, żeby żyli ������ Pięknie piszesz.
OdpowiedzUsuń~Fanvergent T_T
Jejciu ale sie poryczałam... to było straszne i piękne jednocześnie :(
OdpowiedzUsuńWedług mnie napisałaś to lepiej niż sama J.K. Rowling.
Ja również tak uważam
UsuńBaaardzo przepraszam za spam, ale gorąco zapraszam do siebie :)
OdpowiedzUsuńhttp://time--to--end.blogspot.com/
Płaczę..jeszcze tak nie płakałam przy Twoim blogu.
OdpowiedzUsuńDo mnie doszły najbardziej te uczucia Syriusza ;(
Płaczę.
Ja też
UsuńWszyscy mówią jakieś wzruszające bzdety, że płaczą, że im przykro, że Lily i James to, a że Syriusz tamto.
OdpowiedzUsuńWiesz co, Damo Kier? Kocham Ciebie i Twoje opowiadania, Twój styl pisma, ale uważam że zachowałaś się jak sucz. Jak szmata, rozumiesz?! Opisałaś realistycznie, pięknie... Żaden Twój czytelnik nigdy nie otrząśnie się ze śmierci Lily i Jamesa. Czemu? Bo Ty to tak napisałaś!
Przepraszam.
Zachecam do wizyty u najblizszego lekarza.
UsuńNie mam słów... ale jestem pełna podziwu, że ty je masz zawsze
OdpowiedzUsuńPłaczę. Cholera płaczę. Śmierć Jamesa i Lily zawsze doprowadzała mnie do łez. Nie umiem zrozumieć dlaczego Rowling zabiła akurat ich. Tak cholernie bym chciała by przeżyli. Pierdolony (przepraszam za słownictwo) Peter. Jebaniec jeden!
OdpowiedzUsuń