(17 kwietnia 2012)
Dla J., która, jak się okazało, jest ze mną od czterech lat. Od samego początku.
Dziękuję.
James Potter i Syriusz Black stali na środku salonu, jakby nagle ktoś odebrał im władzę nad ciałem. Świat właśnie wydał wyrok. Rogacz poczuł, jak ogarnia go fala gorąca, która nie miała nic wspólnego z ciepłem bijącym od kominka. Zarówno on, jak i stojący obok Łapa, poczuli nagle potworny, paraliżujący wręcz, strach.
Tak, pierwszy raz w swoim życiu tak bardzo się bali.
Albus Dumbledore chodził po całym domu, celując swoją różdżką w różne miejsca i szepcząc pod nosem zawiłe formułki. Jego ruchy były pewne i zdecydowane, znów emanował siłą i potęgą. Patrząc na niego Syriusz pomyślał, że może jeszcze wszystko się ułoży, że sławny, znany i wielki Dumbledore, tak mądry czarodziej, na pewno znajdzie jakiś pomysł, by być krok przed, by wyprzedzić Voldemorta.
- Zwykłe zaklęcia ochronne nie wystarczą - powiedział w końcu dyrektor Hogwartu. Chociaż mówił szeptem, wydawało się, jakby krzyczał. - Potrzeba czegoś więcej.
- Profesor Dumbledore? - usłyszeli delikatny głos z korytarza. To Lily schodziła właśnie po schodach z sennym Harrym na rękach, zaniepokojona głosami z parteru. Przeczuwała, że coś jest nie tak. Intuicja, której ufają kobiety, jest potężną siłą, choć nikt do końca nie wie, jaki mechanizm nią kieruje.
- Usiądźcie, proszę - rzekł Albus.
Zajęli miejsce na kanapie, a przybyły gość naprzeciwko nich. Rogacz usiadł obok Lily i wziął od niej śpiącego Harry'ego. Drugim ramieniem stykał się z ramieniem Łapy. Wyczuł jego zdenerwowanie.
Albus Dumbledore zaczął mówić.
- Przed rokiem, kiedy wybierałem nowego nauczyciela Wróżbiarstwa do Hogwartu, zgłosiła się pewna czarownica pochodząca ze słynnej rodziny wróżbitów, Sybilla Trelawney. Zapowiadała się naprawdę obiecująco. Umówiłem się z nią na rozmowę w Gospodzie pod Świńskim Łbem, gdzie, jak doskonale wiecie, pracuje mój brat, Aberforth. Kandydatka była beznadziejna. Miała takie pojęcie o odczytywaniu przyszłości, ile ja o, nie wiem, grze na harfie. Już miałem odchodzić, kiedy Sybilla... zaczęła się dziwnie zachowywać. Nie wiem jak i dlaczego, ale z jej ust popłynęła przepowiednia. Nie zmyślona, by dostać posadę w Hogwarcie. Prawdziwa.
Dumbledore wrócił pamięcią do tamtego dnia, do dziwnych i tajemniczych słów usłyszanych od Trelawney. Powtórzył treść przepowiedni Potterom i Łapie, dokładnie i nie ukrywając niczego. Powinni znać prawdę.
- Wszystkie znane przepowiednie są ściśle tajne i pilnie strzeżone w Departamencie Tajemnic w Ministerstwie Magii. Nikt niepożądany nie ma do nich dostępu.
- Czy ta przepowiednia - zaczął nieśmiało James - jest o... moim synu?
Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana, zahuczało mu w głowie. Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca. A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna. I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje. Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana, narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca.
Czy to możliwe, żeby to małe, bezbronne dziecko mogło uwolnić świat od nagromadzonego zła? Jak?! Skoro nawet najwięksi czarodzieje nie są w stanie tego dokonać? Jak to możliwe? Czy to on, Harry Potter, jest kluczem do wszystkiego? Jeśli tak, to... dlaczego?
Ścisnął mocniej swojego śpiącego synka. Tak bardzo go kochał, tak pragnął zapewnić mu szczęście i bezpieczeństwo, dom i rodzinę. Bał się. A jeśli ktoś się boi, to znaczy, że mu zależy, że kocha go z całego serca. Dlaczego to właśnie jego, tą maleńką istotę, Los pragnie wypróbować? Bo tego, że to Harry może uwolnić ten świat od mrocznych czasów Rogacz wcale nie uważał za nagrodę. Dla niego była to raczej kara. Szczególnie, że zgodnie z treścią przepowiedni, żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje i jeden musi zginąć z ręki drugiego. Dlaczego Przyszłość musi być tak okrutna?
Czy to przez to, że do tej pory się udawało? Że tyle osiągnęli? To nie może być odpowiedź na te wszystkie pytania. James Potter zaprzysiągł sobie, że póki żyje, nie pozwoli skrzywdzić swojego dziecka, ani całej swojej rodziny.
- Tak. I nie - odpowiedział enigmatycznie Dumbledore, po czym głęboko westchnął. - Co ciekawe, przepowiednia wcale nie musiała dotyczyć Harry'ego. Jest inny chłopiec urodzony w ostatnich dniach lipca, którego rodzice już trzykrotnie oparli się Czarnemu Panu. To Neville Longbottom.
- Alicja i Frank - wyszeptał Syriusz.
- Jestem jednak przekonany, chociaż chciałbym się mylić, że Voldemort wybierze waszą rodzinę, a tym samym waszego syna.
Z ciężkimi sercami czekali, by usłyszeć prawdę. Jedyną i najważniejszą prawdę.
- Tamtego dnia pewien czarodziej w Świńskim Łbie podsłuchał przepowiednię Sybilli Trelawney. Jeden ze Śmierciożerców. Nie całą, jedynie sam początek. Wtedy nie zwróciłem na to uwagi, ale analizując to wydarzenie w myślodsiewni zauważyłem wybiegającego stamtąd zakapturzonego mężczyznę. Aberforth też go wtedy dostrzegł.
- W takim razie co mogło stać się teraz, skoro nie potrafiło przez cały rok, profesorze? - zapytała półgłosem Ruda.
- Voldemort zniknął na jakiś czas z kraju - wyjaśnił Dumbledore. - Śmierciożercy nie mieli z nim żadnego kontaktu, nie pojawiał się na ich wezwania. Nie sądzę jednak, że pojechał sobie na wakacje. Ciężko wyobrazić sobie Czarnego Pana wylegującego się na jednej z karaibskich plaż. Nie, on do czegoś dąży. Podobno przebywał w puszczy w Albanii. Nie mam pojęcia, co mógł tam robić, nikt tego nie wie, bo Voldemort nie ufa nikomu na tyle, by zdradzać swoje sekrety. Ale ostatnio wrócił. A wtedy, w złości i żalu, i poniekąd w dumie, Severus Snape zdradził mu podsłuchaną część przepowiedni.
Syriusz Black zacisnął dłonie w pięści.
- Severus? - wyszeptała Lily ze łzami w oczach. - Dlaczego?
- Niestety - odparł Dumbledore. - Pan Snape wstąpił do szeregów Czarnego Pana. Ale w dalszym ciągu bardzo cię kochał, Lily i dbał o ciebie jak tylko mógł. Kiedy dowiedział się o waszym ślubie, a potem o narodzinach Harry'ego... wpadł w szał. Do tego doszła chęć zaimponowania Voldemortowi. Dlatego przekazał mu te informacje. Myślę, że gdyby wiedział, do czego to doprowadzi, nie zdecydowałby się na to. Teraz bardzo tego żałuje... i to dzięki niemu tutaj jestem.
Przypomniał sobie słabego, wręcz żałosnego Severusa błagającego go, żeby ochronił Lily Potter. Nie Harry'ego. Nie Jamesa. Lily. Snape'owi tak bardzo zależało na tym, tak bardzo żałował swojej decyzji. Gdyby wcześniej mógł wiedzieć, że Czarny Pan będzie chciał zabić Potterów...
- Więc Voldemort wybrał Harry'ego - powiedział James, głosem wypranym z wszelkich emocji.
Zdrada Snape'a nie robiła na nim wrażenia. Od zawsze wiedział, że nie można ufać czarodziejowi tak zapatrzonemu w czarną magię. To, że Ślizgon był Śmierciożercą, też nie było niczym niezwykłym. Jedynie fakt, że kochał jego żonę wydawał mu się zwykłym kłamstwem. Wątpił, żeby ktoś taki potrafił kochać.
Teraz Rogacz chciał tylko chronić swojego syna. Wszystko inne w jednej chwili przestało mieć znaczenie.
- Jestem pewny, że tak - odparł powoli Dumbledore. - Wasz mały Harry przypomina Tomowi Riddle'owi samego siebie. Głównie przez to, że nie ma przodków jedynie czystej krwi. Lily jest mugolakiem. Tom Riddle Senior był mugolem.
- Co znaczy "Naznaczy go jako równego sobie"? - zapytał nieśmiało Łapa, wciąż walcząc z ogarniającym go strachem o Przyjaciół.
Dyrektor Hogwartu westchnął.
- To jedna z zagadek, Syriuszu - odparł. - Treści przepowiedni są enigmatyczne. To przyszłość odkryje przed nami tajemnice.
Lily Potter spojrzała na swojego synka. Spał spokojnie, bezpieczny w silnych ramionach jej męża. Miał trochę ponad rok. Świat przecież wciąż czekał na niego - czy to możliwe, żeby zapadł już wyrok? Tak bardzo go kochała. Przyrzekła sobie, że nie pozwoli go skrzywdzić, nigdy. Jeśli będzie trzeba, to odda własne życie, aby go ochronić.
Wiedziała, że to samo zrobi James.
- Co mamy robić, profesorze? - zapytała.
- Zwykłe zaklęcia z pewnością nie wystarczą przeciwko potędze Lorda Voldemorta. Trzeba odwołać się do starszej, zaawansowanej magii. Zaklęcie Fideliusa.
- Czytałam o nim - rzekła Ruda. - Wyznacza się Strażnika Tajemnicy, w którego duszy uwięziony jest sekret.
- Dokładnie - przytaknął Dumbledore. - I tylko owy Strażnik może wyjawić tą tajemnicę. Przeciwko temu zaklęciu nawet napój prawdy, Veritaserum, jest bezsilne.
Urwał na chwilę, biorąc głęboki oddech.
- Im mniej osób wie, kto jest Strażnikiem Tajemnicy, tym lepiej. Voldemort dowie się o Fideliusie i spróbuje różnych sposobów, by poznać prawdę. Znajdźcie więc zaufanego czarodzieja i ukryjcie się, jak najszybciej. Jeśli chcecie, ja mogę nim zostać.
- Dziękujemy, profesorze - odparł James. - Myślę, że nie będziemy profesora o tym obarczać - dodał, spoglądając na siedzącego obok Syriusza.
- Po rzuceniu zaklęcia nie będziecie mogli opuszczać Doliny Godryka. To będzie ryzykowne i bardzo, bardzo niebezpieczne.
Rogacz posmutniał, ale chwilę później podniósł głowę z huncwockim błyskiem w oczach.
- A jeśli mam... pelerynę-niewidkę? - zapytał.
- Magiczne gadżety nie uchronią cię przed Voldemortem, James. Czarodziejska peleryna-niewidka z biegiem czasu traci swą moc, stając się zwykłą ochroną przed deszczem. W Hogwarcie sprawdzała się znakomicie, ale od skończenia szkoły minęło już kilka lat.
- Ta peleryna nie zawodzi - odparł Rogacz. - Jest w mojej rodzinie od pokoleń, przekazywana z ojca na syna. Ręczę za nią. Jest nieprzenikalna, doskonała.
Albusowi Dumbledore'owi zaświeciły się oczy ukryte pod charakterystycznymi okularami - połówkami.
- Mogę obejrzeć tę pelerynę? - poprosił.
James kiwnął głową. Dał Herry'ego Lily, po czym zniknął na chwilę na schodach. Kiedy pojawił się znów chwilę później, trzymał w rękach niepozorny materiał, który dał dyrektorowi Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Wystarczyło, że Dumbledore dotknął delikatnej tkaniny, a już wiedział, że trzyma jeden z legendarnych Insygniów Śmierci. Tak długo poszukiwał owej peleryny, a okazało się, że przez tyle lat miał ją właściwie pod nosem. Był pewny, że James nie ma pojęcia o atutach tego kawałka materiału, a chociaż jego przodkiem był sam Ignotus Peverell, mało który czarodziej wierzył w autentyczność opowiadań Barda Beedle'a, które stały się zwykłymi bajkami dla dzieci. Ale Insygnia Śmierci istniały naprawdę. A peleryna-niewidka była jednym, być może najcenniejszym, choć najmniej docenianym, z nich.
- James, czy mógłbym... pożyczyć twoją pelerynę na jakiś czas? - zapytał wciąż zafascynowany odkryciem Dumbledore.
- Oh, jasne - odparł Rogacz wzruszając ramionami.
Deszcz znów zaczął bębnić o szyby ze zdwojoną mocą. Na zewnątrz było cicho i zupełnie ciemno. Być może za którymś z bliskich drzew, albo obok któregoś z domów Doliny Godryka już stała Śmierć, drwiąc z tych, którzy próbowali ją przechytrzyć. Nie ma ucieczki. Udowodni im to i to w okrutny, najbrutalniejszy sposób.
- Na mnie już pora - rzekł Dumbledore, wstając. - Uważajcie na siebie. I skorzystajcie jak najszybciej z Zaklęcia Fideliusa. - Spojrzał na śpiącego małego. - Powodzenia, Harry Potterze.
Chwilę po tym, jak zamknęły się drzwi za dyrektorem Hogwartu, panującą w salonie ciszę przerwał James.
- Pora wybrać Strażnika Tajemnicy - powiedział, patrząc prosto w szare oczy Syriusza Blacka.
Albus Dumbledore siedział za biurkiem w swoim okrągłym gabinecie w Hogwarcie. Przed nim leżała równo złożona peleryna-niewidka Jamesa.
Insygnia Śmierci. Czarna Różdżka spoczywała spokojnie ukryta za jego własnym płaszczem, bezpieczna i przez nikogo nie pożądana. Przez sobą miał drugi z Insygniów Śmierci. Jeszcze Kamień Wskrzeszenia, który gdzieś tam jest na tym świecie, być może pilnie strzeżony, a może spoczywa na dnie głębokiego oceanu. Wiedział, że prędzej czy później go odnajdzie. Bardzo tego pragnął.
Westchnął i schował pelerynę do jednej z szuflad.
Teraz nie pora na fascynację nad Insygniami Śmierci, pomyślał. Teraz trzeba ochronić Potterów.
Cóż... to kiedyś się musiało stać.
OdpowiedzUsuńProszę, proszę, PROSZĘ O NIE ZABIJANIE POTTERÓW! Błagam.
OdpowiedzUsuń„Miała takie pojęcie o odczytywaniu przyszłości, ile ja o, nie wiem, grze na harfie" Takie i ile?
OdpowiedzUsuńAle oczy Albusa, gdy usłyszał o pelerynie <3
Nie zabijaj Potterów!!! Nie zabijaj Potterów!!! Nie zabijaj!!! Nie zabijaj ich, błagam...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNienawidzę Glizdogona!
OdpowiedzUsuń