(9 kwietnia 2012)
A śmierć będzie ostatnim wrogiem,
który zostanie zniszczony.
~*~
Październik 1981 roku.
Jesień 1981 roku była bardzo pochmurna i deszczowa, jakby każda rzecz na tym świecie, nawet przyroda, przeczuwała zbliżające się nieuchronnie katastrofy. Zbliżał się koniec października. Od samego początku miesiąca niebo przykryte było atramentowymi, gęstymi chmurami, a słońce nie wychylało się stamtąd nawet na moment. Dolina Godryka pogrążona była w sennej, melancholijnej atmosferze i tylko z jednego domu ciągle słychać było wybuchy śmiechu, które za kilka dni miały ucichnąć na zawsze.
Lily Potter wpatrywała się w ponurą pogodę za oknem. Deszcz uderzał w parapet i okno z niewiarygodną siłą, wywołując charakterystyczny dźwięk. Miała go serdecznie dość. Marzyła o pięknej jesieni, by móc wyjść z Małym przed dom do ogródka, czy usiąść na tarasie i wsłuchiwać się w radosny śpiew ptaków.
Z rozmyślań wyrwał ją odgłos tłuczonej porcelany.
- Oh, tylko nie to - jęknęła, przewracając oczami, chociaż kąciki ust zadrgały jej radośnie. - James, to już siódmy wazon w tym miesiącu. Zawsze kiedy wsadzasz Harry'ego na miotłę, połowa mojej kolekcji jest w niebezpieczeństwie.
Rogacz wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu.
- Jest urodzonym graczem w quidditcha, kochanie - odparł z dumą. - Chciałbym, żeby w przyszłości dostał się do drużyny Gryffindoru. Najlepiej jako szukający.
- Myślisz, że dorówna umiejętnościami swojemu tatusiowi?
- Oczywiście - rzekł James bez wahania. - Będzie jeszcze lepszy.
Ruda zaśmiała się melodyjnie. Zaraz potem westchnęła głęboko, bo Potter Junior strącił ze stołu filiżankę. Chwilę później usłyszeli żałosne miauczenie kota, który wskoczył przerażony na kolana do Lily.
- Nie ma lekko, co, Wypłosz? - powiedziała w kierunku zwierzaka, drapiąc go pieszczotliwie za uchem. Cały czas przyglądała się mężowi, który wpatrzony był w swojego syna jak w obrazek. Nie spuszczał go z oczu nawet na moment. Była pewna, że pod opieką Rogacza Harry'emu nie stanie się żadna krzywda.
Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał ją z zadumy.
- Ależ psia pogoda! - usłyszeli ciepły głos Łapy. - Aportowałem się w samym środku największej kałuży przed waszym domem. Liczę na jakieś ciepłe skarpetki!
Od kiedy Syriusz Black powrócił z kolejnej wędrówki parę miesięcy temu, zmienił swoje podejście do życia. Nie wspominał już przeszłości i nie użalał się nad potłuczonymi wspomnieniami czy skaleczonym sercem. Po prostu żył i dawał z siebie wszystko, walczył do końca, bo wiedział, że ma dla kogo. Sentymenty i minione chwile dopadały go coraz rzadziej, a on coraz lepiej potrafił sobie z nimi radzić. Wyruszał wtedy w bliższą lub dalszą podróż w swojej psiej naturze, a później wracał do domu, do przyjaciół. Nigdy nie nazywał tego ucieczką - często powtarzał, że nie ma ona sensu, skoro duszę i umysł zabiera się przecież ze sobą. Dla niego było to czymś w rodzaju kuracji, potrzebnej aby nabrać dystansu i zmienić opatrunki na wciąż obficie krwawiących ranach.
- W niebie chyba potrzebują zatrudnić hydraulika - powiedział Syriusz, wchodząc do ciepłego i przytulnego salonu Potterów. Chociaż przeszedł zaledwie kilka metrów, był mokry od stóp do głów. - Jak żyję, nie pamiętam takiej ulewy.
- Zaparzę ci ciepłej herbaty - rzekła Lily, zmierzając do kuchni. - A ty wysusz się porządnie. Wyglądasz, jakbyś przepłynął Tamizę wpław.
Łapa wyciągną z jeansów różdżkę, wypowiedział pod nosem jakąś skomplikowaną formułkę, a jego ubranie natychmiast... stanęło w płomieniach.
Wybuch paniki utonął w śmiechu Jamesa i Harry'ego.
- Łapo, kretynie - szepnął Rogacz, gasząc płomienie jednym prostym ruchem. Syriusz dymił się teraz jak wyciągnięta z piekarnika kaczka. Pan Potter wypowiedział kolejne zaklęcie, aż jego przyjaciel wyglądał, jakby przed chwilą założył czyste, suche jeansy i wyprasowaną, schludną koszulę. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Dzięki, Rogasiu - odparł. - Zawsze miałem problem z tym zaklęciem.
- Nie tylko z tym - odpowiedział James, przypominając sobie radosne czasy Hogwartu, kiedy Syriusz potrafił doprowadzić go do łez swoimi wyczynami na transmutacji, czy lekcji Zaklęć. Przy nim nie można było się nudzić.
- A ty z czego się śmiejesz, brzdącu? - zwrócił się Łapa do wciąż śmiejącego się Harry'ego. - Jaki ojciec, taki syn. To jednak prawda, co mówią: kółka się wracają.
- Cóż za epickie porównanie, Syriuszu - wtrąciła Lily, podając Syriuszowi kubek gorącej herbaty. Podziękował jej, wciąż przyglądając się małemu Potterowi.
- No sama przyznaj: cały James! - stwierdził pan Black, na co Rogacz wypiął dumnie pierś do przodu. - Oprócz oczu. Oczy ma po tobie. A rośnie jak na drożdżach.
- Taaak, jeszcze niedawno był taki malutki! - przypomniała Lily z uśmiechem. - A dziś nasz Harry ma ponad rok. Nawet nie wiem kiedy to zleciało.
Syriusz wygiął wargi z huncwockim uśmiechem.
- Rogacz... Twoja żona była dobra z Eliksirów, pamiętasz? - rzekł, udając szept. - Jesteś pewien, że nie pomogła twojemu synowi trochę urosnąć?
Wszyscy zaśmiali się szczerze, łącznie z małym.
- Noo, chodź do wujka chrzestnego! - Łapa wziął Harry'ego na ręce, a James, dalej z wyszczerzonymi zębami i oczami błyszczącymi z radości, usiadł obok Rudej obejmując ją i całując czule w policzek.
Sami nie byli pewni, jak udało im się wytrwać miniony rok. Oboje byli pewni, że sukces tkwił właśnie w Harrym, w tym, że był, i że oni byli mu potrzebni. Stał się ich ambicją i mobilizacją, dla której warto walczyć, warto oddychać i otwierać oczy każdego kolejnego dnia. Nie wyobrażali sobie już życia bez niego i dziwnie się czuli, kiedy przypominali sobie chwile, kiedy jeszcze nie dostał szansy od świata. Był ich światełkiem, owocem ich miłości, największym szczęściem i nagrodą. Dodawał temu światu uroku i stał się dowodem, że Dobro dalej istnieje, trzeba tylko szerzej otworzyć oczy. Kiedy patrzyli na swojego syna, ich serce rozsadzała czułość i miłość.
Tylko rodzice są w stanie doświadczyć podobnego uczucia. Tylko oni znają magię, którą roztacza dookoła siebie śpiące maleństwo, tylko oni wiedzą, jakie to uczucie trzymać na rękach swoje dziecko. Odkryli piękno zwykłych momentów, sens w zmęczeniu i wstawaniu nocą, by ta mała, bezbronna istotka przestała płakać. Są w stanie zrobić wszystko, by było mu dobrze. Rzadko o tym mówią, ale wiele razy przyglądają się swoim pociechom, kiedy te śpią. Zastanawiają się, czy są szczęśliwe? Na kogo wyrosną? Co czeka ich w życiu? Jak wiele będą musieć cierpieć? Nigdy nie dostają odpowiedzi, ale mimo wszystko ocierają łzy, tulą do snu, opowiadają bajki pomimo zmęczenia, kochają i troszczą się, i są na każde zawołanie. A największym pięknem w tej miłości jest to, że nie oczekują niczego w zamian. Bo każdy rodzic wie, że prawdziwa miłość nic nie kosztuje.
- Oooh, ktoś tu jest śpiący! - powiedział Łapa, widząc, jak mały słodko ziewa. - Może dziś wujek Syriusz opowie ci bajki? Twój chrzestny ojciec zna dużo fajnych historii z Hogwartu, twojej przyszłej szkoły. Na przykład, jak...
- Łapo, ja go położę - stwierdziła szybko Ruda. - Pogadajcie sobie.
Wzięła Harry'ego i zniknęła na schodach prowadzących do sypialni, a Syriusz opadł ciężko na kanapę obok Jamesa. Oboje spojrzeli na siebie z uśmiechem.
- Nie chciała, żebym opowiadał mu o Huncwotach? - zapytał Łapa, na co Rogacz przytaknął.
- Myślę, że Lily boi się, że Harry te historie zapamięta i za kilka lat wykorzysta nasze pomysły - wyjaśnił. - Wiesz, kółka się wracają, czyż nie?
Oboje uśmiechnęli się do siebie znacząco.
- Eh, Rogacz - zaczął Syriusz, zakładając ręce za głowę i układając się wygodnie na kanapie. - Musisz przyznać, że nam się udało.
- Udało? - spytał James, przyjmując podobną pozycję.
- Dokładnie. W obecnych czasach... No wiesz. A my? Odnaleźliśmy jakiś... wewnętrzny spokój. Świat się jakoś poukładał. A Harry... To od nadaje temu wszystkiemu barw.
- Masz rację. Ale wciąż wiele nas to kosztuje, Łapo.
Oboje przed oczami zobaczyli postać Remusa Lupina, takiego, jakiego go zapamiętali. Bardzo za nim tęsknili, ale szczerze wierzyli, że kiedyś, w przyszłości, Los wynagrodzi im stracone lata.
- Myślisz, że to kiedyś się skończy? - zapytał Rogacz, mając na myśli Voldemorta i nagromadzone przez niego zło.
Syriusz zamyślił się na moment.
- Tak - odpowiedział w końcu. - Jestem pewny, że tak.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu.
- Dziękuję ci, Łapo - rzekł nagle James. Syriusz spojrzał na niego z zaskoczeniem. - Dziękuję, że jesteś. Nie dałbym rady bez ciebie.
- Do usług - odpowiedział, po czym spoważniał. - Ze wszystkich rzeczy wiecznych, to Przyjaźń trwa najdłużej, Rogacz. I będziesz zawsze ze mną. - Położył rękę na sercu. - Tutaj. W środku.
Czy gdyby wiedzieli, jak okrutny okaże się Los, postąpiliby w swym życiu inaczej? Jestem pewna, że nie. Wiedzieli, czym jest prawdziwa Przyjaźń. Wierzyli w dobro człowieka, bo widząc rozkwitające bazie - wierzyli w wiosnę. Znali wartość uczucia i poznali magię, której nie jest w stanie nauczyć żadna szkoła, i której nie dostaje każdy.
Bo Przyjaźń jest oazą na pustyni. To jedyne płuca, dzięki którym ten świat może wciąż oddychać.
Za oknem zapadał zmrok. Gwiazdy tej nocy nie zaświeciły, ale ucichły krople jesiennego deszczu, jakby cała przyroda nagle wstrzymała oddech. Być może wiedziała, co wydarzy się za kilka chwil. Być może wiedziała, do czego to zmierza.
Trzask frontowych drzwi zakłócił spokojną atmosferę w Dolinie Godryka. James i Syriusz poderwali się z kanapy wyciągając z kieszeni spodni swoje różdżki.
- Kto tu jest? - zapytał Łapa, robiąc krok w przód.
Chwilę później odetchnęli głęboko, ale tylko na chwilę.
Przed nimi stał Albus Dumbledore. Ale nie wyglądał tak, jak zwykle. Serca Huncwotów zaczęły wyraźnie szybciej bić, kiedy dostrzegli wyraźny strach w oczach dawnego profesora.
- Coś się stało? - zapytał szeptem James Potter.
- Nie mam dobrych wiadomości - usłyszeli w odpowiedzi. - Nie jesteście już tutaj bezpieczni.
:O
OdpowiedzUsuńNie!
:O
OdpowiedzUsuńNie!