31 maja 2012

73. Człowiek przeszłości


(21 lutego 2012)


     Remus Lupin wrócił do chaty, w której mieszkał - bo nigdy nie śmiał nazwać tego domem - po długiej i ciężkiej nocy. Był wyczerpany. Uratował dziś życie dwóm nieznajomym mugolom, którzy stali się przedmiotem zabaw kilku Śmierciożerców. Ostatnio dość często to robił, tylko tak mógł czynić Dobro nie należąc do Zakonu Feniksa. Na własną rękę. Już na zawsze zdany tylko na siebie, sam. Bywało, że decydował się na heroiczne więc czyny, narażał swoje życie, często bywał w niebezpieczeństwie, jednak wcale mu na tym nie zależało. Może właśnie na tym polega odwaga - kiedy człowiek już o nic nie dba.
     Samotność doskwierała Lunatykowi. Cierpiał. Ze względu na sytuację musiał uwierzyć, że nikt go nie kocha, że nikomu na nim nie zależy, a taka świadomość, niezależnie od tego, kim się jest, boli. Do niedawna każdej nocy towarzyszyły mu łzy spływające z jego dobrych oczu na brudną poduszkę. Jednak już zabrakło mu łez.
     Bał się mroku, ciemności zapadającej po zamknięciu powiek. Bo wtedy wszystko widzi się i słyszy. Wtedy wspomnienia zaczynają obijać się o serce, a żal zżerać duszę. Wtedy z najciemniejszej skrytki, z najdalszego kąta mieszkania, wypełza tęsknota, którą przecież upchnął między książkami i nieużywanymi przedmiotami, tak, żeby się nie wydostała. Ale ona wkrada się na łóżko, oplata ciało, aż w końcu zasypia razem z Tobą. Więc kiedy Remus tylko zamykał oczy, w głowie pojawiały się obrazy, których nie chciał widzieć. Kształty, kolory i wydarzenia lepszej przyszłości, które usilnie nie pozwalały zagoić się wciąż krwawiącym ranom w jego sercu. Te z początku niefizyczne bóle przeobraziły się w bardziej namacalne. Bywały chwile, kiedy Lunatyk nie mógł złapać oddechu, tak przygniatała go niesprawiedliwość świata, w którym przyszło mu żyć. Bowiem Remus Lupin był cieniem człowieka przegranego, takiego, który nie miał już nic.
     Przez tą całą sytuację nauczył się czegoś: że szczęście jest delikatne i nietrwałe, że może je zniszczyć byle podmuch. Płomień gniewu opadał powoli, aż znikł całkowicie w jego umyśle. Rany, chociaż wcale się nie goją, muszą być zaakceptowane. Taka jest kolej rzeczy. Pozwalasz, żeby tak się stało, wiedząc jednocześnie, że umiera część twojej duszy. Nie ma już marzeń, ani wiary, nawet nadziei. Jest tylko pustka, przerażająca pustka ogarniająca nie tylko ciało, ale i duszę, a nawet pomieszczenie i okolice. Samotność. Największe przekleństwo człowieka.
     Lepiej kochać, a potem płakać, przypomniał sobie Remus słowa jakiegoś poety. Następna bzdura wyssana z palca, pomyślał ze złością. Wierzcie, że wcale nie lepiej. Nie pokazujcie nikomu raju, żeby potem go spalić.
     Padł na łóżko, oddychając nierównomiernie i głęboko. Od dawna nie pozwolił sobie na taką chwilę odpoczynku. Kiedy jego umysł był wolny, popadał w obłęd, czyste szaleństwo. Płakał bez łez, wyrywał włosy ze złości i żalu, targał ubrania, które miał na sobie, przeklinał Los i ten świat, i siebie, i wszelkie możliwe uczucia, które kiedykolwiek zawładnęły jego sercem. W tym widoku nie było żadnego piękna, ani dobrych uczuć. Zwykle we wszystkim kryje się głębszy sens, który później kwitnie i wychodzi z tego coś pozytywnego. W tej sprawie nie było niczego takiego. Życie Remusa Lupina skończyło się już dawno. Na początku próbował być silny, chciał pokazać, że poradzi sobie z tym, ale okazało się, że przecenił własne możliwości. W pewnym momencie coś w nim pękło. W końcu - ile człowiek może znieść? I od tamtej pory stał się tylko cieniem człowieka, był jedynie skorupą utrzymującą organizm przy życiu. Życie. Czym było takie życie? Przekleństwem. Użalaniem się nad sobą i światem, myślami o przemijaniu i śmierci, szaleństwem, najgorszą karą, samotnością. A jedyne, dzięki czemu Remus Lupin zmuszał się do wstawania rano z łóżka, odżywiania się i oddychania była świadomość, że jest niewinny. Że został niesłusznie oskarżony. Bo nie zdradził Zakonu Feniksa, nigdy nie zdradziłby swoich przyjaciół.
     Przyjaciele. Ci, którzy byli od zawsze, którzy mieli być już na zawsze. A dziś? Nie wiedział, co dzieje się w ich życiu, ani czy jeszcze czasem o nim myślą. Czerpał informacje z niewiarygodnych pism i rozmów podsłuchanych na ulicy. Pewnego dnia dowiedział się, że Jamesowi urodził się syn. Mały Harry. Poczuł wielką radość oraz żal, ponieważ wiedział, że nie będzie miał możliwości, by go poznać. Kto wie, co by było, gdyby to wszystko nie potoczyło się tym torem? Może Potter Junior nazywałby go wujkiem, wujkiem Lupinem? Może Remus mógłby czytać mu książki, opowiadać bajki? Może wziąłby go na ręce, ukołysał do snu? Słyszał, że Harry podobny jest do Jamesa, z jednym wyjątkiem - oczy. Podobno oczy ma po Lily.
     Los obszedł się z nim, Remusem Lupinem, w okrutny sposób. Odebrał mu wszystko, co kochał, nie dając niczego w zamian. Czym zasłużył sobie na takie życie? Wciąż cierpiał, dzień w dzień, i było to o wiele gorsze, niż ból, który znosił podczas pełni księżyca. Czasem myślał, że wolałby umrzeć. Takie życie nie miało sensu, samotność zżerała każdą komórkę jego ciała. Lunatyk wiedział, że zawsze był inny, wydawało się, że powinien się do tego przyzwyczaić - ale przecież zawsze byli z nim jego Przyjaciele. Na dobre i na złe, w szczęściu i nieszczęściu. A teraz ich zabrakło.
     Remus często zastanawiał się, czy Glizdogon, Łapa i Rogacz uwierzyli w jego zdradę. Pewnie tak. Głośno o tym było w całym świecie czarodziejów. Żeby zostać w Zakonie, musieli zaakceptować rzeczywistość. A w niej Lupin był zdrajcą.
     Ile by dał, żeby zmienić bieg wydarzeń, lub wrócić do Hogwartu, gdzie wszystko wydawało się takie proste, gdzie jedynym problemem były zbliżające się egzaminy i nowe szlabany. Marzył, by raz jeszcze ujrzeć radosny błysk w oczach Jamesa Pottera, pogodny uśmiech Syriusza Blacka oraz zakłopotanie Petera. Tęsknił za nimi. Brakowało mu przeszłości, a tylko ona potrafiła sprawić, że w tym zwariowanym świecie potrafił się jeszcze uśmiechać, kiedy przypominał sobie dni spędzone w murach Szkoły Magii i Czarodziejstwa, w domu. Dzisiaj był już nikim.
     Co jeszcze dla mnie masz, przeklęty Losie? Już śmiejesz mi się prosto w twarz. Czego jeszcze ode mnie chcesz? Bierz, bierz śmiało. Nie mam już nic wartościowego. Dusza? Umysł? Serce? Przestały mieć znaczenie dla mnie. Weź je, a w zamian ześlij szczęście moim przyjaciołom, których kocham. Ja już się nie liczę. Człowieka można zniszczyć, jeśli posiada on jakieś wartości, cele, marzenia. A ja? Ja nie mam już nic, co mógłbym stracić. Takie życie nie jest życiem, tylko męczarnią i codzienną walką bez konkretnego celu. Niewinność pomaga przetrwać, ale co daje mi ona, skoro już nic nie będzie tak jak dawniej? Boję się. Boję się jutra.
     Remus Lupin położył się na pryczy pościelonej cienkim kocem, westchnął głęboko i zamknął oczy. W głowie prawie natychmiast pojawiły się obrazy kaleczące jego poranione serce. Ten ból był nie do zniesienia.
     Gdyby mógł wybrać chwilę, w której umrze, byłby to właśnie ten moment.

~*~

 - Syriuszu, słyszałam dzwonek do drzwi. Możesz otworzyć?
 - Nie było żadnego dzwonka. Zdawało ci się.
     W Dolinie Godryka było głośno i gwarno. Lily próbowała położyć spać Harry'ego, ale mały Potter wcale nie miał ochoty na sen. Z szeroko otwartymi oczami przyglądał się swojej pięknej mamie, zaciskając w rączce kosmyk rudych włosów. Natomiast Łapa, siedząc w salonie na parterze z miską ciasteczek na kolanach, oglądał eliminacje do Mistrzostw Świata w Quiddichu. Obiecał zdać Jamesowi dokładną relację z przebiegu spotkania, ponieważ ten musiał złożyć wizytę Dumbledore'owi.
     W domu znów zabrzmiał dźwięk dzwonka.
 - Syriuszu, proszę! - dobiegł Łapę głos Lily.
 - Dobrze dobrze, już idę.
     Postawił miskę na stole i wciąż śledząc poczynania ludzi na miotłach ruszył do frontowych drzwi. Otworzył je nie patrząc wcześniej, kto stoi po drugiej stronie.
 - Dzień dobry - doszedł do niego delikatny głos.
     Spojrzał przed siebie. Stała tam ładna kobieta o czarnych, długich włosach i ciemnej karnacji. Uśmiechała się pogodnie spoglądając wprost w oczy Syriusza. Temu dreszcz przeszedł po plecach, dreszcz, którego nie poczuł od czasu Lavender. Nie spodobało mu się to. Nie dając niczego po sobie poznać, odpowiedział kobiecie uśmiechem.
 - Witam, w czym mogę pomóc? - zaczął szarmancko.
 - Nazywam się Caroline Lookwood - przedstawiła się. - Jestem przedstawicielką drużyny quidditcha Błyskawice South London. Mam ciekawą ofertę dla pana Jamesa Pottera.
 - Quidditch? - zaciekawił się Syriusz. - Zapraszam.
     Caroline Lookwood weszła do środka. Łapa poprowadził ją do salonu, dziękując sobie w duchu, że wcześniej trochę sprzątnął i wskazał jej fotel. Zaproponował coś do picia, do jedzenia, zapytał o humor, aż wreszcie przeszedł do rzeczy.
 - Rogacza, yyy, to znaczy Jamesa obecnie nie ma, ale może zechce pani na niego poczekać - rzekł Syriusz, przynosząc dwie szklanki kremowego piwa.
 - Dziękuję - odpowiedziała. - Myślę, że pan Potter zainteresuje się tą propozycją. To naprawdę niesamowita oferta.
 - Łapo? - usłyszeli z góry głos Lily. - Kto to był?
     Black przeprosił na chwilę gościa i poszedł wytłumaczyć szybko Rudej kogo goszczą w salonie. Ponieważ Rogacz powinien wrócić lada chwila, a Lily chciała być przy tej rozmowie, zeszła razem z Syriuszem na parter, trzymając na rękach małego Harry'ego. Przywitała się z Caroline, która obdarzyła ją pogodnym uśmiechem.
     Właśnie w tej chwili z kominka w salonie wyleciał Rogacz.
     Wstał, otrzepał swoją szatę czarodzieja z popiołu, przetarł szkła okularów, po czym omiótł wzrokiem salon. Wyszczerzył zęby do Łapy, uśmiechnął się radośnie do Lily, aż jego wzrok utkwił w przybyłej nieznajomej.
 - My się chyba nie znamy - powiedział. - James Potter.
 - Caroline Lookwood. - Uścisnęli sobie ręce. - Dobrze, że już pan jest, panie Potter. Wydaje mi się, że mam ciekawą ofertę dla pana.
 - Skądś panią znam - zamyślił się Rogacz.
 - Możliwe - uśmiechnęła się, wzruszając ramionami. - Ja znam państwa bardzo dobrze. Znam was z Hogwartu.
 - Och - otrząsnął się z zamyślenia Syriusz.  - Hogwart. W takim razie oszczędźmy sobie oficjalne tony. Czuję się strasznie staro, jeśli ktoś zwraca się do mnie per "pan".
     Po chwili krótkiej rozmowy, Caroline przeszła do rzeczy.
 - Jestem tutaj oficjalnie - zaczęła. - Prezentuję Błyskawice South London. Słyszałeś może o tej drużynie, James?
 - Oczywiście - odpowiedział Rogacz. - Rok temu weszliście do ligi i zrobiliście niezłe zamieszanie w tabeli. Ale potem wkradły się kontuzje i nieprzewidziane zdarzenia, przez co skończyliście sezon na piątym miejscu.
 - Dokładnie tak - przytaknęła. - Jesteś świetnie poinformowany.
     Wzruszył ramionami. Kochał quidditcha.
 - Właśnie w sprawie tych kontuzji poniekąd tutaj jestem - mówiła dalej Caroline. - Za parę tygodni rozpoczynamy nowy sezon. Staramy się robić to normalnie, chociaż wiadomo, że w dzisiejszych czasach nie można być pewnym następnego dnia... Ale, wracając do sedna sprawy, potrzebujemy szukającego. Bardzo dobrego szukającego.
     Brwi Rogacza uniosły się do góry. Był zaskoczony.
 - Yyy... Czy mam rozumieć, że...
 - Tak. Uważamy, że jako najlepszy szukający w dziejach Hogwartu nadajesz się na to stanowisko. Wiemy, że nie zawiedziesz. W grę wchodzą oczywiście wielkie pieniądze. To bardzo kusząca oferta, James.
 - Nie grałem w quidditcha od czasu ostatniego meczu w Hogwarcie - odparł wciąż wstrząśnięty Rogacz. - Nie wiem, czy moja forma jest taka, jak wtedy. Poza tym... nie mam żadnego doświadczenia. Nigdy nie grałem w lidze.
 - To właśnie twoja szansa - odparła Caroline.
     James zastanowił się. Quidditch. Coś, co kochał. Przypomniał sobie te chwile, w których szybował na miotle wypatrując Złotego Znicza, trybuny pełne rozkrzyczanych uczniów, dopingujących go z całych sił. To uczucie, kiedy zaciska palce na małej piłeczce, trzepoczącej rozpaczliwie skrzydłami. Zatęsknił. Prawdziwie zatęsknił.
     Spojrzał na Syriusza, którego kącik prawej wargi unosił się lekko do góry. Natomiast usta Lily były najcieńszą z cienkich linii. Przypominała trochę profesor McGonagall z czasów szkolnych.
 - Czy mógłbym się nad tym zastanowić? - odparł w końcu.
 - Oczywiście - odpowiedziała Caroline. Pogrzebała chwilę w torebce. - Tutaj masz moją wizytówkę. Będziesz wiedział, gdzie mnie szukać.
     Wstała i raz jeszcze uśmiechnęła się do Lily.
 - Ty musisz być Harry - rzekła w kierunku maleństwa. - Jesteś bardzo podobny do taty. Oprócz oczu. Oczy masz po mamie.
     To mówiąc, pożegnała się uprzejmie z każdym i ruszyła do frontowych drzwi. Łapa stał chwilę w miejscu, po czym ruszył za nią.
 - Odprowadzę cię - rzucił na odchodnym.
    Syriusz Black nie wrócił tej nocy do domu Potterów w Dolinie Godryka.

6 komentarzy:

  1. To co w takim razie robił? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm... Chyba wszyscy wiemy co stało sie w sypialni panny Lookwood...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wątpie, chociaż... Ach pomyliłam nazwiska. To może?

      Usuń
  3. Jezu tak bardzo współczuę Remusowi... Czy on mus cierpieć tak długo?! :C

    OdpowiedzUsuń
  4. Remus ma przesrane. Ale na tym polega właśnie jej talent pisarski, że żal nam Remusa. Ona to właśnie chciała osiągnąć. Udało jej się.
    Co do Syriusza, mam dwie hipotezy: Albo tak jak skomentował(a) Gall Anonim 19.08.2014, to wszyscy wiemy, co mogło się zdarzyć w sypialni Caroline, albo ona okazała się nie taka łatwa, więc biedny Syriusz, wracał do domu, spotkał Glizdogona, wydarzyła się ta cała historia z palcem... Chociaż, nie. Właśnie się skapnęłam, że to wydarzyło się po śmierci Lily i Jamesa.

    OdpowiedzUsuń