31 maja 2012

71. Utrapienia Dumbledore'a


(15 stycznia 2012)


     Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie przed biurkiem zawalonym tonami mniej lub bardziej ważnych pergaminów. Sprawiał wrażenie, jakby spał. Łokcie opierał o blat, palce obu rąk miał złączone ze sobą, usta dotykały dłoni, a oczy miał zamknięte. W całym pomieszczeniu panowała głucha cisza, rwana na pół tylko od czasu do czasu przez dźwięki wydawane przed Fawkesa, feniksa należącego do dyrektora.
     Dumbledore ostatnio całymi dniami chodził zamyślony i jakby nieobecny. Był słoneczny i upalny sierpień, rok szkolny w Hogwarcie jeszcze się nie zaczął, a tyle spraw koniecznie musiał zrozumieć i poznać, że rzadko opuszczał mury zamku.
     Kolejne mordy śmierciożerców na niewinnych mugolach spędzały mu sen z powiek. Zakon Feniksa nie był w stanie przeszkodzić tym strasznym działaniom, które tak bardzo cieszyły zwolenników Czarnego Pana. Ministerstwu nie można było już ufać, dementorzy z Azkabanu przeszli na stronę Sił Ciemności, ginęli mugole, czarodzieje, olbrzymy, nawet magiczne zwierzęta i stwory. Nikt nie mógł porzucić strachu, że wracając do domu z pracy, ujrzy nad dachem Mroczny Znak, symbol Voldemorta.
     Lord Voldemort. Słuch o nim zaginął w ostatnich dniach, ale Dumbledore wiedział, że to tylko cisza przed burzą. Może faktycznie wyjechał, jak spekulowali czarodzieje w Proroku Codziennym i innych magicznych pismach, może zniknął na jakiś czas, może odpoczywa, ale Albusowi jakoś trudno było sobie wyobrazić Voldemorta opalającego się na plaży na Hawajach i popijającego drinka w szklance z parasolką. Nie, on wiedział, że Czarny Pan ma jaki plan, dąży do czegoś i nie spocznie, póki tego nie osiągnie. Martwiło go to, że nie miał pojęcia, co to może być.
     To takie dołujące, pomyślał Dumbledore. Gdyby odgadł, co teraz robi i czym zajmuje się jego wróg, mógłby być krok przed nim, na wygranej pozycji.
     Ale Lord Voldemort był wielkim czarodziejem. Strasznym, ale wielkim. Potrafił zacierać ślady za sobą, jeśli nie chciał, by ktoś go znalazł. Potrafił działać w tajemnicy, by nikt nie poznał jego sekretu - a ponieważ nikomu nie ufał, swój plan wcielał w życie samotnie.
     Gdzie jesteś, Tom? Do czego dążysz?
     Nieśmiertelność. To musiało być jego celem. Władza i życie wieczne, oczyszczenie świata z "brudnej" krwi mugolów i mugolaków, przecież to takie proste! Ale czarodziejom nie wolno igrać z siłami natury i czasem: przyszliśmy na świat, aby umrzeć. Działania podejmowane wbrew tej umowie mają przecież straszne konsekwencje.
     Ale to przecież Voldemort, który przekroczył już tysiąc razy granice moralne. Czy zrobi mu różnicę przekroczenie kolejnych? Dumbledore był równie wielkim czarodziejem, znał dobrze sposoby osiągnięcia nieśmiertelności. Przewidywał, do czego zmierza Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
     Kamień Filozoficzny. Czy to nie zbyt proste?
     Czy to możliwe, żeby Czarny Pan zniknął, by szukać Kamienia? Oczywiście Dumbledore wiedział, gdzie jest ukryty, razem ze swoim przyjacielem Nicolasem Flamelem zadbali o to, by nie wpadł w niepowołane ręce. Ale może ta kryjówka ma jakieś słabe punkty? Może Voldemort znów ich wyprzedził, jest krok przed nimi?
     Przepowiednie. On nie wie o przepowiedni.
     Chłopiec, który pokona Czarnego Pana! Aż trudno w to uwierzyć. Nie potrafią przeciwstawić się mu wielcy czarodzieje, a ma dokonać tego chłopiec, który urodził się w odpowiednim czasie? Albo może nieodpowiednim. Czy to maleństwo, które teraz nie ma jeszcze miesiąca, wie, czego będzie musiało dokonać w życiu? Bo przecież żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje.
     Jednego w tej przepowiedni Dumbledore nie mógł zrozumieć. O co chodzi we fragmencie, że "Czarny Pan naznaczy go jako równemu sobie"? To przecież musi być związane z magią, magią, której nawet on nie potrafi pojąć.
 - Dumbledore - odezwała się postać z jednego obrazu, wiszącego na ścianie. Dyrektor Hogwartu nawet nie drgnął. - Profesor McGonagall pyta, czy może przyjść. Podobno ma jakieś nowe informacje ze świata czarodziejów.
 - Poproś ją do gabinetu, dziękuję.
     Siódmy miesiąc dobiegnie końca. Lipiec.
     Neville Longbottom... Biedny, mały, nieświadomy jeszcze niczego Neville. Frank i Alicja nie są jeszcze niczego świadomi, ale przecież nie ma po co siać paniki, póki jest pewność, że Voldemort nie wie o przepowiedni. Przyjdzie jednak moment, w którym trzeba będzie powiedzieć o tym Longbottom'om, i podjąć pewne decyzje dotyczące przyszłości. A jeśli właśnie to Neville urodził się po prostu w złym czasie i o złej porze? Jak rozumieć dalsze słowa przepowiedni usłyszanej od Trelawney?
     Tyle pytań, a na żadne nie można udzielić ostatecznej odpowiedzi.
 - Albusie! - rozradowana McGonagall wkroczyła żwawym krokiem do gabinetu. - Albusie, mam dobre wiadomości!
 - Słucham cię z uwagą, Minerwo.
     Dyrektor oderwał łokcie od biurka i oparł się w fotelu, obserwując dokładnie swoją rozmówczynię. Jasnoniebieskie oczy spoglądające bystro spod okularów - połówek dostrzegły czerwone rumieńce na twarzy McGonagall.
 - Krążą pogłoski, że Sam-Wiesz-Kto, naprawdę zniknął.
 - Pogłoski - westchnął Dumbledore. - Obawiam się, że to tylko pogłoski, Minerwo. A najgorzej będzie, jeśli stracimy czujność. On gdzieś tam jest i jestem pewny, że wróci. To tylko kwestia czasu kiedy to nastąpi. - Przerwał na chwilę. - Poza tym tyle razy prosiłem, żebyście skończyli z tym idiotycznym "Sam-Wiesz-Kto". Strach przed imieniem wzmaga strach przed samą osobą.
 - Och, Albusie, ale to nie wszystko - emocjonowała się dalej McGonagall. - Nie uwierzysz! Potterom urodziło się dziecko! Śliczny, zdrowy chłopczyk!
     Dumbledore wyprostował się w swoim fotelu.
 - Kiedy? - zapytał takim tonem, że Minerwa aż drgnęła.
 - 31 lipca, w Świętym Mungu - odpowiedziała. - Nazwali go Harry James.
     A narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
     Wszystko się zgadza, dokładnie jak w przypadku Longbottom'ów. Chłopiec narodzony pod koniec lipca, a rodzice trzykrotnie wyparli się Czarnego Pana. Kogo więc dotyczy owa przepowiednia? Kogo Voldemort naznaczy przeciwko sobie i w jaki sposób się to stanie? Tyle luk, tyle wątpliwości...
 - Albusie, czy wszystko w porządku? Czy coś się stało?
 - Ostatnio dzieje się bardzo dużo, Minerwo. Większości tych rzeczy zupełnie nie rozumiem, a zrozumienie jest kluczem do poznania. Przepraszam, ale czy mogłabyś zostawić mnie samego? Muszę uporządkować myśli.
 - Oczywiście, już wychodzę, tak.
     Wyszła z gabinetu już się nie uśmiechając.

_________________________
Dla Justyny, którą nieodwracalnie tracę.


1 komentarz: