(26 grudnia 2010)
- W czarodziejskim kociołku wrze! Yeah, yeah! Czy kochanie cię to grzech? Nie, nie!
- Nie miałam pojęcia, że mój mąż ma taki talent wokalny - powiedziała Lily wchodząc do kuchni, gdzie James przygotowywał obiad. Zaplotła ręce na piersi i oparła się o drzwi, przyglądając się wyczynom pana Pottera. - To były Fatalne Jędze?
- Tak jest, mademoiselle - przytaknął Rogacz. - Ta piosenka jest stara jak świat. Śpiewałem ci ją na eliksirach w Hogwarcie na czwartym roku.
Lily usiadła na krześle przy stole i przyciągnęła do siebie domowej roboty pierniczki. Wolną rękę położyła na brzuchu, który powoli zaczynał nabierać konkretnych rozmiarów. Ciąża jej służyła: miała lśniące, piękne włosy, delikatne rumieńce na policzkach, ale przede wszystkim wydawała się naprawdę szczęśliwa.
- Nie przypominam sobie czegoś takiego - stwierdziła z uśmiechem.
- Bo konsekwentnie mnie wtedy ignorowałaś kochanie - odparł śpiewająco James. - W czarodziejskim kociołku wrze! Yeah, yeah! Czy kochanie cię to grzech? Nie, nie! Ja cię mocno pokochałem! To błąd! Chociaż kochać cię nie chciałem! A skąd!
Ruda zaśmiała się melodyjnie.
- Byłeś wrednym dupkiem, nie ma się co dziwić. Chociaż taką serenadę powinnam była zapamiętać.
- Innym dziewczynom nie przeszkadzało to, że byłem dupkiem. - James zmarszczył czoło, a zaraz potem teatralnie westchnął. - No tak. Po latach dowiesz się, co o tobie myślą.
Pani Potter po raz kolejny zaśmiała się. Wstała, podeszła do Rogacza i objęła go wtulając się w jego plecy. James odwrócił się w jej stronę i przytulił do piersi.
- Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało - szepnął.
- Dużo cię jeszcze w życiu spotka - odpowiedziała.
Tę chwilę podpisaną ich i tylko ich imieniem przerwał dzwonek do drzwi. James wzniósł oczy do nieba, a Lily odsunęła się od niego z błagalnym spojrzeniem.
- Kochanie, błagam - zaczęła - to na pewno Margaret. Bądź grzeczny, dobrze? Pamiętaj, że jest mugolem, że nie ma pojęcia o naszym świecie i że jest moją przyjaciółką z dawnych lat. Tylko od niej mogę się dowiedzieć, jak czują się rodzice i Petunia. Żadnych czarów.
- Obiecuję, że będę grzecznym chłopcem.
- Kocham cię. - Cmoknęła go w usta i ruszyła do drzwi.
James się naburmuszył.
- Tylko na tyle cię stać? - zawołał za nią.
- Nie przypal obiadu.
Margaret Hoock była kobietą średniego wzrostu o niezbyt zniewalającej urodzie. Rogacz przywitał się z nią grzecznie, po czym odszedł do kuchni kończyć obiecany obiad. Lily z przyjaciółką z dawnych lat rozsiadły się w salonie, z którego wcześniej zniknęły wszystkie rzeczy mogące świadczyć o tym, że mieszkają tu ludzie o magicznych zdolnościach. Od chwili wkroczenia do tego domu Margaret James odłożył różdżkę na najwyższą półkę w pokoju. Żadnych czarów.
- O nie - jęknął pan Potter, kiedy jego wzrok padł na dużą stertę brudnych naczyń leżącą w kranie. Jego wzrok powędrował ku różdżce leżącej spokojnie na półce... Już wyciągnął rękę w jej stronie, kiedy do kuchni weszła Lily.
- James - powiedziała stanowczo. - Co chcesz zrobić?
- Eee... - zmieszał się Rogacz. - Brudna szafka, widzisz? - wymyślił na poczekaniu, po czym zaczął wycierać rękawem drzwi szafki, która lśniła czystością. Ruda zgromiła go spojrzeniem.
- Zero magii, pamiętasz? - Wzięła jego różdżkę i schowała do kieszeni. - Biorę, żeby cię nie kusiło. Na razie wszystko idzie dobrze. - Zabrała ze stołu ciasteczka. - Mam nadzieję, że niedługo obiad będzie gotowy.
- Maksymalnie za pół godziny - rzekł przybity.
Ruda opuściła kuchnię, a on usiadł na krześle przy stole. Bez różdżki, bez magii, czuł się bezradny. Nie potrafił sobie wyobrazić, że są na świecie ludzie, którzy nigdy nie mieli z nią do czynienia, wydawało mu się to zupełnie nielogiczne.
Jego rozmyślania przerwało natarczywe pukanie w okno.
Podszedł do niego zainteresowany, na wszelki wypadek ściskając w rękach patelnię. Otworzył okno na oścież i wyjrzał na wszystkie strony.
- Halo! - zawołał. - Jest tu ktoś?
- Buuuu! - Coś dużego, z długimi, czarnymi włosami wyskoczyło z dołu tuż przed jego twarzą, a James, przerażony, zamachnął się patelnią na przybysza. Tylko cud sprawił, że ten zdążył w porę się odsunąć z pola rażenia.
- Matko z ojcem! - krzyknął mocno zaskoczony Syriusz. - Chciałeś mnie zabić?! Poza tym myślałem, że twoja różdżka to mahoń, nie teflon!
- Łapa! - ucieszył się Rogacz. - Jak dobrze cię widzieć!
Wpadli sobie w ramiona i przywitali się jak bracia. Syriusz usiadł na krześle, podczas gdy James zamknął okno i odłożył narzędzie obronne w postaci patelni na miejsce. Na jego ustach gościł szczery uśmiech.
- Możesz mi to w końcu wytłumaczyć? - zaczął Łapa.
- Nie spodziewałem się ciebie z tej strony - tłumaczył się pan Potter. - Nie mam przy sobie różdżki i dlatego... Ale zapomnijmy o tym, w końcu nie oberwałeś tą nieszczęsną patelnią, no.
- Byłby to najmilszy rodzaj przywitania - Syriusz parsknął śmiechem. - Jak myślisz, co by uczynił Szalonooki Moody, gdybym zrobił mu podobny dowcip?
Oboje wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Dlaczego nie masz różdżki? Ostatecznie, to nie musiałem być ja.
James wytłumaczył przyjacielowi swoją sytuację, powiedział o odwiedzinach Margaret i prośbie Lily, by nie używać magii. Syriusz miał mieszane uczucia.
- A co tak dziwnie pachnie? - zapytał nagle Łapa.
- O nie! - wrzasnął Rogacz łapiąc się za głowę. - Moja pieczeń!
Podbiegł do piekarnika, z którego wydobywał się nieprzyjemny zapach spalenizny, otworzył go i z kłębów dymu wydobył to, co zostało z jego popisowego obiadu.
- Lily mnie zabije.
- Zwęglone jest teraz na topie.
Popatrzyli po sobie, po czym obaj wybuchnęli śmiechem.
Kiedy udało im się w miarę uspokoić, James na poważnie się zmartwił.
- To nie jest śmieszne Łapo. Zaraz wejdzie tu Lily i wyjaśni tajemniczą zagadkę, dlaczego ludzie nadają tornadom kobiece imiona.
- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz.
- Jak chcesz w piętnaście minut ugotować coś, co można zjeść?
- Na Boga, Rogasiu! Jesteś czarodziejem, czy nie jesteś?
- Moja żona zabroniła mi używać czarów.
- Ale mi nie.
Zarówno oczy Syriusza Blacka jak i Jamesa Pottera błysnęły tajemniczo. Nikt się nie dowie, pomyślał Rogacz, a na jego twarzy rósł coraz większy uśmiech. Łapa odczytał decyzję przyjaciela.
- No to do roboty! - odparł z radością.
Nie minęło dziesięć minut, a gotowa była już sałatka, pieczone ziemniaczki i równo przypieczone mięso, które cudownie pachniało, naczynia były umyte, a sztućce wypucowane i błyszczące. Wystarczyło tylko zanieść obiad do pokoju i czekać na efekt. Przyjaciele byli z siebie zadowoleni.
- Ups - szepnął James, któremu jeden z talerzy wypadł z ręki i roztrzaskał się na małe kawałeczki. Wcale nie wyglądał, jakby było mu przykro.
- Idź podać do stołu, ja zaraz przywrócę go do poprzedniego stanu - powiedział Łapa, kierując różdżkę na podłogę.
- Nie nie - uprzedził go Rogacz. - Nigdy go nie lubiłem, wystarczy sprzątnąć go do kosza. Idę zbierać pochwały.
James wziął pełne talerze i ruszył do salonu, gdzie rozmawiały Lily i Margaret. Był z siebie naprawdę zadowolony. Ze swoim najlepszym uśmiechem wszedł do przestronnego pomieszczenia i podał popisowe danie. Margaret zagwizdała pod nosem.
- Wygląda apetycznie - stwierdziła z uśmiechem.
- Zapewniam, że smakuje jeszcze lepiej.
- Kochanie, może usiądziesz z nami na chwileczkę? - zapytała Ruda, rzucając Rogaczowi spojrzenie, które mówiło, że i tak nie ma innego wyjścia.
- Z przyjemnością - przytaknął grzecznie James.
Usiadł w fotelu w taki sposób, żeby widzieć uchylone drzwi kuchni. Udawał, że przysłuchuje się prowadzonej rozmowie, chociaż myślami chciał stąd uciec na koniec świata. Nawet ta rozmowa zdawała się być pozbawiona choć krzty magii.
- Nie mogę uwierzyć w to, że ta okropna Betty dostała się do tak szanowanego klubu siatkarskiego - powiedziała Lily do Margaret. - To niedorzeczne, nigdy nie była dobra na wychowaniu fizycznym.
- Poprawiła się nieco, ale już po tym, kiedy wyjechałaś do internatu - odparła Margaret. - W każdym razie i tak była nieznośna. Może wydoroślała.
- A co to jest...
- Później ci wytłumaczę, skarbie - przerwała mężowi Ruda.
Rogacz wzruszył tylko ramionami, a zaraz później razem z Lily zamarli.
Z uchylonych drzwi od kuchni, wyszła miotła. Spychała wszystko ze swojej drogi na bok, a nikt za nią nie podążał. Jamesowi w głowie zajaśniała tylko jedna myśl. Syriusz.
Margaret, widząc zainteresowania małżeństwa, również odwróciła się w tył i zobaczyła to, czego widzieć nie powinna.
- Co do... - zaczęła.
- Ach, te głupie koty - James wstał z fotela starając się zachować powagę, choć w duszy otwarcie się z zaistniałej sytuacji śmiał.
Jak na złość, zaraz później z kuchni wyleciała nie tylko miotła, ale również talerze, sztućce, garnki, przyprawy i cała zawartość lodówki oraz spiżarni. Margaret wrzasnęła ze strachu i pognała do frontowych drzwi, ale miotła podcięła jej nogi i przewróciła się w korytarzu. Zaraz potem zaatakowały ją sztućce, kując lekko po ciele. Jamesa ta sytuacja bardzo rozbawiła, Lily rozgniewała, a samą Margaret przeraziła. Zaczęła coś krzyczeć o domu wariatów i błagała Rudą, żeby zrzuciła z niej tą klątwę. Rogacz leżał na dywanie i trząsł się ze śmiechu. Z kuchni huczał też śmiech Syriusza.
- Ty weź sobie mózg wyprostuj! - ryknęła Lily w stronę Jamesa, sięgając po swoją różdżkę. - Albo nie, przepraszam! Pofałdowania świadczą o inteligencji! TY NIE MASZ ANI PÓŁ FAŁDKI!
Po paru skomplikowanych ruchach dłonią, wszystkie przedmioty opadły na podłogę, a roztrzęsiona Margaret rzuciła się do drzwi.
- Trzeba jej zmodyfikować pamięć - oznajmiła Ruda, wychodząc za nią na zewnątrz.
W tym czasie z kuchni wyszedł Łapa, przygryzając dolną wargę.
- Przepraszam - powiedział w kierunku Jamesa. - Chciałem tylko posprzątać, a wtedy akurat sobie kichnąłem i takie są efekty...
- Dawno tak się nie uśmiałem - odparł Rogacz.
- Lily będzie zła.
Uśmiech Jamesa lekko przygasł.
- Przejdzie jej. Coś nowego w wielkim świecie czarodziejów? Szczerze mówiąc, ostatnio nie słyszałem o niczym wielkim, jakby to ucichło.
- Bo tak jest. Od tygodnia panuje dziwny spokój.
- Cisza przed burzą?
- Sam nie wiem Rogasiu, ale ani mnie, ani Dumbledore'owi, ani nikomu z Zakonu Feniksa się to bardzo nie podoba.
Oboje usiedli obok siebie na fotelu.
- Jeśli beztroska uchodzi za troskę, jest to istotny powód do zatroskania - stwierdził James, a Syriusz mu przytaknął.
~*~
Kiedy Lily weszła do sypialni, James leżał już w łóżku i wpatrywał się tempo w sufit. Nie odezwał się ani słowem nawet wtedy, kiedy położyła się obok niego.
- Gdzie Syriusz? - zapytała. Nie uzyskała jednak odpowiedzi.
- James... - odwróciła się w jego stronę i pocałowała w policzek. - Przepraszam. Wcale nie myślę, że nie masz fałd - przyznała skruszona.
- To był zwariowany dzień - przyznał James. - Jak Margaret?
- Dobrze. Nic nie pamięta.
- Przepraszam cię, Lily. Naprawdę chciałem dobrze. A wyszło jak...
- Jak zwykle. Rozumiem.
Pocałowała go namiętnie w usta.
- Kocham cię - szepnęła mu do ucha.
- Nie proszę o nic więcej.
A potem zanurzyli się wspólnie w ich małym kawałku życia, bo jeszcze nie mieli pojęcia o tym, że w niedalekiej przyszłości zostanie im ono brutalnie odebrane.
_________________________
Zawsze, kiedy tu piszę, potem przytrafia mi się coś miłego, wiecie? Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem.
A rozdział dla mojego Piotra,
który sumiennie dodaje mi sił do wszystkiego. :)
Wyobrażam sobie jak James śpiewa tą piosenkę... Ach, od razu się uśmiecham! <3
OdpowiedzUsuń"myślałem, że twoja różdżka to mahoń, nie teflon!" hahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahaha :D
OdpowiedzUsuńFatalne Jędze były popularne w czasach HP!!!
OdpowiedzUsuńHehehe "wcale nie myśle że nie masz fałd"
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę świetny, uwielbiam czytac Twojego bloga
Super! Popłakałam się ze śmiechu ;D
OdpowiedzUsuń