(8 marca 2010)
Lily Potter, siedząc przed niewielkim, pojedynczym łóżkiem, wsłuchiwała się w rytmiczne i żywe bicie serca swojego męża. Teraz była spokojna, ale wcześniej, przez jedną, długą godzinę, była pewna, że straciła go na zawsze. Patrzyła jak zahipnotyzowana na spokojnie unoszącą się klatkę piersiową, a w rękach ściskała prawą dłoń Rogacza.
Nie mogła wymazać z pamięci obrazu Jamesa znalezionego w jednym z opuszczonych domów spustoszonej wioski. Leżał nieprzytomny na podłodze, oddychał płytko i nieregularnie, obie ręce na przegubach miał zranione do krwi. Na podłodze obok leżało małe, prostokątne dwukierunkowe lusterko - przedmiot, który uratował mu życie. Lily dobrze pamiętała nieopisany strach, który poczuła, kiedy zobaczyła swojego męża, pamiętała reakcję swojego serca, które na chwilę zamarło i błysk wielkiego gniewu w oczach towarzyszącego jej Syriusza. Oboje bali się, że przybyli za późno.
Teraz jednak Rogacz był bezpieczny. Znów zapadał zmrok. James spał, nafaszerowany różnymi eliksirami i wywarami. Ruda zajęła się nim osobiście. Wiedziała, że zrobiła wszystko, co było w jej mocy. Bezsilna była jedynie wobec ran pozostawionych przez liny - na tak złowrogie zaklęcia nikt nigdy nie wymyślił dobrego antidotum - zdołała jednak sprawić, by w przyszłości nie było po nich blizn. Nikt nie wiedział, czy potrzebna będzie pomoc kwalifikowanych uzdrowicieli ze Szpitala św. Munga, bo w dalszym ciągu żaden z członków Zakonu nie miał pojęcia, co działo się z Rogaczem od czasu jego zniknięcia.
Lily drgnęła, kiedy usłyszała podniesione głosy w pokoju obok. Opuszczony dom w przedmieściach Londynu dalej pełnił rolę tymczasowej kwatery. W salonie zebrali się wszyscy z Zakonu Feniksa, dziś bowiem miało odbyć się zebranie. Ruda przeklęła w duchu bezmyślność czarodziejów. Błagała, nalegała, prosiła o spokój, którego jej mąż teraz potrzebuje. Za drzwiami jednak nie było spokojnie - ktoś podniósł głos, ktoś się zaśmiał, ktoś inny próbował przekrzyczeć ten śmiech. Puściła dłoń Jamesa, wstała i udała się do salonu, gdzie przy drewnianym stole siedzieli członkowie Zakonu.
Szalonooki Moody prowadził ożywioną rozmowę z Aberforthem, gospodarzem ze Świńskiego Łba. Lily pomyślała, że to oni się kłócili. Pozostali dyskutowali między sobą, od czasu do czasu włączając się w wymianę zdań tych dwojga. Syriusz siedział w ciszy przy środku stołu. Po jego prawej stronie były wolne dwa miejsca, przeznaczone dla Lily i Jamesa. Zdziwienie budziła postawa Albusa Dumbledore'a: dyrektor Hogwartu miał zamknięte oczy i ręce podłożone pod brodę. Wyglądał, jakby spał lub był w transie, chociaż Ruda wiedziała, że jej dawny profesor nad czymś myśli.
- Jesteś głupcem, Aberforthcie, jeśli myślisz, że o to chodziło Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać - syknął Alastor Moody. - Musiał mieć w tym cel.
- A może właśnie idziemy złym tropem, Szalonooki! - bronił się gospodarz. - Może Sam-Wiesz-Kto nie ma żadnego planu! Czegoś się przestraszył, coś go wypłoszyło! Nie wierzę, że ktoś taki jak Czarny Pan pozostawiłby kogoś takiego jak James Potter przy życiu!
- To dziwna teoria, Aberforthcie - rzekł sceptycznie Moody.
- Sam nie wiem, co o tym myśleć - do rozmowy przyłączył się Frank Longbottom. - Nic tutaj nie ma sensu. To wszystko jest jednym znakiem zapytania.
- Co o tym myślisz, Dumbledore?
Przy stole zapadła cisza. Albus Dumbledore otworzył oczy i omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie. Westchnął krótko i wyprostował się na krześle.
- Myślę, że wszyscy macie trochę racji - powiedział. - Mam pewną teorię, co do postępowania Lorda Voldemorta, ale to tylko teoria. Nie wiemy, co zdarzyło się w tym opuszczonym domu. Dalej nie mogę zrozumieć, dlaczego Voldemort dał Jamesowi odejść i zostawił go przy życiu. - Urwał na chwilę. - Wszystko sprowadza się do niewiadomej i samych przypuszczeń. Musimy poczekać, aż James sam nam wszystko opowie i wtedy dopasujemy do siebie wszystkie elementy układanki.
- Zróbmy to od razu - usłyszeli za sobą nowy głos.
James stał w drzwiach. Widać było, że wróciły mu siły, oczy błyszczały pogodnie, nie miał też problemu z chodzeniem i utrzymywaniem równowagi. Usiadł obok Syriusza. Gestem poprosił Lily, by zrobiła to samo. Kiedy zajęła swoje miejsce, od razu złapał jej dłoń i mocno ścisnął pod drewnianym stołem. Odwzajemniła uścisk.
- Jesteś pewny, James, że chcesz o tym teraz rozmawiać? - spytał Dumbledore. - To może poczekać.
- Wszyscy dobrze wiemy, że im wcześniej, tym lepiej - odparł Rogacz. - Voldemort może mieć jakiś nowy plan. Musimy spróbować z większą starannością przewidywać jego działania. Nie chciałbym, żeby ktoś przeżył to, co ja.
Ruda zadrżała. Rogacz mocniej ścisnął jej rękę, dodając otuchy.
Dumbledore pokiwał głową.
- Proszę, aby nikt nie przerywał Jamesowi - szepnął tylko dyrektor Hogwartu. - Na wszelkie pytania i odpowiedzi czas znajdzie się później.
Rogacz był mu za to wdzięczny.
Opowiedział im wszystko, począwszy od chwili nieuwagi podczas walki, aż do momentu wyciągnięcia z kieszeni lusterka. Nie zataił żadnego faktu, poza myślami, jakie krążyły mu w głowie. Mówił o Lucjuszu Malfoy'u i Bellatrix Black, o zbliżającym się ślubie, o Zaklęciu Cruciatus, które rzucił na niego śmierciożerca, nie bacząc na fakt, że był boleśnie związany. Dokładnie streścił rozmowę z Voldemortem, starając się nie pominąć żadnego, nawet najmniej detalicznego szczegółu. W oczach zebranych zauważył wielki strach i podziw, kiedy opowiadał o zaklęciu, którym torturowała go Bellatrix, Syriusz drgnął, kiedy James powiedział, że w tamtej chwili chciał błagać ją o śmierć, byle tylko ten ból przestał palić jego ciało.
Kiedy skończył, w pomieszczeniu panowała przeraźliwa cisza.
Lily rysowała na wewnętrznej stronie jego dłoni małe kółka. Był jej wdzięczny za ten drobny gest.
- To rozjaśnia nam parę spraw - przerwał milczenie Dumbledore. - Lucjusz Malfoy i Narcyza Black rzeczywiście niedługo biorą ślub. Do tego dostałem jeszcze jedną dość interesującą wiadomość. Niedługo po nich przed ołtarzem staną Bellatrix Black i Rudolfus Lestrange.
- Skoro się kochają, dlaczego nie odejdą od szeregów Czarnego Pana? Dlaczego nie zaczną żyć normalnie? - zapytała Dorcas.
Syriusz zaśmiał się, co bardzo przypominało szczekanie psa.
- Moja kochana kuzynka nie wychodzi za mąż z miłości - wyjaśnił. - Robi to albo dla pieniędzy, albo dla podtrzymania dobrej reputacji Blacków. Toujours Pur, Dorcas. Zawsze czyści.
- Tak, Syriusz ma rację - przytaknął dyrektor Hogwartu.
- Jeśli jesteśmy przy Black'ach - wtrącił Mundungus - to Walburgia szaleje po nagłym zaginięciu Regulusa.
Łapa wzruszył ramionami.
- Brakuje nam jeszcze paru istotnych faktów - powiedział Szalonooki Moody, jakby w ogóle nie słyszał poprzednich wypowiedzi. - Sami-Wiecie-Kto próbował zwerbować Jamesa do swojej armii, to oczywiste. To nie wyjaśnia nam sprawy, dlaczego go nie zabił. Dlaczego dał mu tą ostatnią szansę.
- Mam na ten temat teorię - rzekł Dumbledore. - Ale nie tak szybko. Chciałbym, żebyście wszystko dobrze zrozumieli.
Znów zapadła cisza.
- Jak sami dobrze wiecie, Mglisty Anioł był dobrze chroniony - mówił założyciel Zakonu. Spacerował teraz wzdłuż jednej ze ścian pokoju. - Jednak nie zbyt dobrze. Powinienem był przewidzieć, że prędzej czy później takie zaklęcia zostaną złamane, że ktoś w końcu nie wytrzyma. Dziś pluję sobie w twarz, że nie zastosowałem Zaklęcia Fideliusa, jednak nie czas na spekulacje, co by było, gdyby... Każdy, kto bywał w Mglistym Aniele, mógł dobrowolnie zdradzić miejsce jego położenia. Każdy.
- Remus Lupin? - wtrącił Frank. James i Syriusz, mimo wielkiej sympatii do Longbottom'a, rzucili mu rozgniewane spojrzenia. Zignorował ich.
- Też tak pomyślałem - ciągnął Dumbledore - jednak słowna zdrada zawsze wskazuje swojego pana. Remus Lupin, mimo wygnania, nie wyjawił położenia Kwatery. Zrobiła to Emelina Vance.
Przez salę przemknął pomruk zdziwienia.
- Uprzedzam kolejne pytania: nie była zdrajczynią. Uważam, że została przyciśnięta. Wiem, że podróżowała tego samego dnia Błędnym Rycerzem, do domu swoich rodziców. Nie dotarła tam jednak. Najbardziej prawdopodobna teoria brzmi: Emelina również dostała się w ręce śmierciożerców i złamała się pod ciężarem bólu, którego większa część z was nigdy nie doświadczyła. Nie możemy mieć jej tego za złe. Na miejscu bitwy pojawiła się jako jedna z pierwszych. Walczyła bardzo zaciekle, chcąc, jak sądzę, odkupić swoje winy. Emelina Vance poległa w tej bitwie.
Lily zimny dreszcz przeleciał po plecach. Była przy tym. Walczyła u jej boku. Na jej oczach Śmierć zabrała ją ze świata żywych.
- Mam nadzieję, że wszyscy widzą ten słaby punkt. Postawiłem na prostotę. Wyszedłem z założenia, że rzeczy proste są najtrudniejsze do wykrycia i do zniszczenia. Lord Voldemort jednak odkrył ten podstęp. Wiedział też, kto będzie zbyt słaby i się złamie. Wybrał Emelinę. Później zorganizował atak na Mglistego Anioła, dał dokładne zadania swoim ludziom. Mieli przyprowadzić mu jednego z najsilniejszych i najbardziej oddanych, takich, którzy mieli co w życiu stracić.
- James i Frank - mruknął Alastor Moody.
- Tak. Wiedzieli, że Syriusz będzie zbyt silny, bo Lavender Stick zginęła jakiś czas temu. Wybrał Jamesa lub Franka, bo to oni mieli kogoś, dla kogo byliby w stanie zrobić wszystko. Frank jednak był w lepszej sytuacji, miał nieco łatwiejsze pole do walki. Po rozdzieleniu Rogacza i Łapy śmierciożercy zrozumieli, że pan Potter będzie łatwiejszym celem. Tak więc całe swoje siły skupili właśnie na nim.
Frank Longbottom kiwnął głową. Lily ścisnęła mocniej dłoń Rogacza.
- Jak widzicie, początkowy plan Voldemorta się powiódł. James na ułamek sekundy spojrzał w dal, zobaczył Lily, przeraził się. Lucjusz Malfoy to wykorzystał. W toku bitwy z początku nikt nie zauważył zniknięcia Rogacza.
- Dalej nie rozumiem, dlaczego James nie uciekł - mruknął Dung.
Kilka osób westchnęło.
- Na przykład dlatego, że był związany, tępaku - stwierdziła McGonagall.
- Pan Malfoy teleportował się wraz z Jamesem do opuszczonego domu niedaleko Kwatery - ciągnął Dumbledore. - Voldemort rzadko bierze udział w bitwach, które prowadzi. Lucjusz wypełnił zadanie. Na miejscu była Bellatrix Black. Tu znajduje się pierwsza niewyjaśniona niewiadoma: dlaczego przyszła pani Lestrange nie brała udziału w walce. Wszyscy wiemy, jak to uwielbia.
- Może Czarny Pan jej nie ufa - zaproponowała Alicja.
- Albo obawiał się, że w przypływie dobrego humoru zabije swoją ofiarę - mruknął Szalonooki Moody.
- To bliższa prawdy teoria, Alastorze - przyznał Dumbledore. - James nie miał możliwości ucieczki, co do tego wszyscy się zgadzamy. Bez różdżki, związany czarnomagicznymi zaklęciami. To nie były zwykłe liny, wytworzone w znany dla nas sposób. To czarna magia, złowieszcze czary, mające przynosić ból.
Zebrani pokiwali głowami.
- Z tego co usłyszeliśmy, James wdepnął na ambicję Lucjusza. Nazwał go tchórzem. Malfoy nigdy nie potrafił zapanować nad emocjami. Użył zaklęcia niewybaczalnego, jednak nie tak mocnego, jakby się można było spodziewać. Ale każde złowieszcze zaklęcie, pozostawia większy lub mniejszy ślad. Cel Lorda Voldemorta rzeczywiście był prosty: chciał Jamesa Pottera w swoich szeregach. Rogacz odmówił. Voldemort próbował grać z nim, mówiąc, że Lily zginęła. Sądzę, że taki miał być plan. Któryś ze śmierciożerów miał zabić Lily Potter.
- Podczas walki ktoś mnie uratował - dodała Ruda, przypominając sobie niewidzialnego wybawcę. - Przewrócił mnie na ziemię, dzięki czemu nie trafił mnie czar.
- Kolejna niewiadoma - rzekł Dumbledore. - Najważniejsze jednak, że James się nie nabrał. I wtedy na scenę wkracza Avery, mówi, że wmieszało się ministerstwo. Voldemort wycofuje się, bo wie już, że nic nie zyska. Pozostawia Jamesa wolnego, mając nadzieję, że Lily Potter jest martwa, i że pan Potter popadnie w szał. Przed tym Bellatrix pokazuje, na co ją stać. Jest w tym najlepsza. Przypadek Jamesa utrudniają więzy. Nie rozluźniają uścisku, więc zwiększają agonię. Śmierciożercy odchodzą. James walczy. Dalszy ciąg to nasze wkroczenie. Historia znalazła swój finał.
Po omówieniu kilku ważniejszych kwestii, członkowie Zakonu zaczęli rozchodzić się do swoich domów. Glizdogon szybko wrócił do chorej matki. Syriusz postanowił kilka najbliższych dni spędzić z Jamesem i Lily. Wspólnie teleportowali się do przytulnego domu w Dolinie Godryka.
Rogacz opadł na kanapę. To był dla niego zbyt długi i zbyt ciężki dzień.
- Zabiję to ścierwo - usłyszał nad sobą wściekły głos Łapy. Spojrzał na niego. Syriusz patrzył na jego zranione przeguby. Machnął ręką.
- To nic takiego.
Łapa usiadł obok niego.
- Wiesz, dziś bardzo się bałem.
Rogacz spojrzał na niego z uśmiechem.
- Mówisz poważnie? Syriusz Black czegoś się bał na tym świecie?
- Tak. Bałem się, że cię stracę.
Popatrzyli sobie w oczy. To jedno spojrzenie mówiło więcej niż tysiące najpiękniejszych słów. Przyjaciele otoczeni są magią, która nigdy nie znajdzie dobrego wytłumaczenia. Nie trzeba rozumieć, by czuć.
- Pamiętasz Erica Wolfa? - spytał chwilę później Syriusz. - Spotkałem go ostatnio w Dziurawym Kotle. Facet uważa się za jakiegoś Casanovę.
James rzucił mu teatralnie zdziwione spojrzenie.
- To chuchro Casanovą?
Do późna w nocy zaśmiewali się do łez, wspominając czasy swojej młodości - czasy Hogwartu. Lily stała chwilę za drzwiami, nie chcąc przeszkadzać dwóm przyjaciołom. Cieszyła się, że James z nią jest, że go nie straciła tej strasznej nocy. Mając jego, miała wszystko. Kochała go nad życie.
Razem wszystko przetrwamy, pomyślała Lily, zanim zamknęła drzwi do salonu.
"Syriusz Black czegoś się bał na tym świecie?
OdpowiedzUsuń- Tak. Bałem się, że cię stracę."
Król lew jak nic :D
Piękny rozdział ;D
OdpowiedzUsuńBombowy ;P
OdpowiedzUsuńSuper rozdział
OdpowiedzUsuńMcGonagall najlepsza. Nie spodziewałam się, że może kogoś nazwać tępakiem.
OdpowiedzUsuń