(28 lutego 2010)
Lucjusz Malfoy z Jamesem Potterem aportowali się w jakimś opuszczonym domu. Rogacz nie rozpoznawał tego miejsca. Wyczuwał pod policzkiem zimną, marmurową posadzkę; gdzieś na drugim końcu pokoju dostrzegł duże, białe drzwi, a obok nich dwa sięgające sufitu filary. W pomieszczeniu, oprócz czarnej, luksusowej kanapy, nie było żadnych mebli. W kominku tliła się mała iskierka ognia.
- Kogóż widzą moje oczy - usłyszał James śpiewny głos.
Z początku nie zauważył tu nikogo, poza platynowłosym śmierciożercą, ale teraz dostrzegł postać kobiety. Była bardzo ładna, choć budziła lęk; średniego wzrostu, z długimi, czarnymi włosami opadającymi jej falami na plecy. Miała ciemne cienie pod oczami chłodnymi jak lód, a jej złowieszczy uśmiech nie wróżył nic dobrego.
Bellatrix Black.
- Bello, zawiadom Czarnego Pana, że wypełniłem zadanie.
James szarpnął się w więzach, ale poczuł tylko jeszcze większy ból. Cienkie liny przecięły mu już skórę na przegubach obu dłoni. Nie było jednak czasu, by się nad tym zastanawiać. Nie wiedział, czy wyjdzie stąd żywy, ale był przynajmniej pewny, że Lily jest bezpieczna. Syriusz na pewno się nią zaopiekuje, pomyślał Rogacz.
- Nie jestem twoją sową, Lucjuszu - odpowiedziała panna Black, dalej wpatrując się w Jamesa. - Sam mu to powiedz. Obiecuję, że zaopiekuję się twoim przyjacielem.
Mimo wielkiej odwagi, Rogaczowi dreszcz przebiegł po plecach.
- Rób, co powiedziałem. Potter jest mój. Idź.
- Zbyt wysoko się cenisz, Lucjuszu. - Bellatrix wygięła usta w mściwym uśmiechu. - Myślisz, że skoro wypełniłeś swoje zadanie, jesteś już kimś. Ale to nie prawda. - Zawiesiła na chwilę głos. - Wiesz, wcale się nie cieszę, że niedługo będziemy rodziną.
- Dziękuję za szczerość. A teraz wynoś się. Zawiadom Pana.
Bella odeszła w podskokach, a ciszę rozdzierał jej okrutny śmiech. Zamknęła za sobą drzwi, a wtedy Lucjusz spojrzał na Jamesa z wyższością. Rogaczowi ścierpło całe ciało. Oddychał ciężko i z trudnością. Nie wiedział, co mógłby zrobić, żeby się uwolnić. Bez różdżki czuł się bardzo bezbronny.
- I znowu się spotykamy, Potter. Jak się czujesz? - Malfoy zaśmiał się z własnego żartu. Jego szare oczy płonęły żądzą zemsty.
- Od zawsze byłeś urodzonym dowcipnisiem - odparł James.
- Nigdy cię nie rozumiałem, Potter. Zadawałeś się z hołotą. Ożeniłeś się ze szlamą. Twoim największym przyjacielem jest zdrajca rodu Black'ów. A teraz, sam zobacz. Jesteś zdany tylko na mnie i jeszcze mnie obrażasz. Mógłbym cię zabić, Potter.
Rogacz prychnął pogardliwie.
- Nie zabiłbyś mnie. Bałbyś się, że on zabije później ciebie. Taki już jesteś, Malfoy. Od zawsze taki byłeś. Tchórz.
Uśmiech Lucjusza zgasł. Skierował różdżkę w stronę Jamesa.
- Crucio! - krzyknął, z płonącymi nienawiścią oczami.
Rogacz nigdy nie poczuł na własnej skórze siły tego zaklęcia, ale wiele o nim słyszał. Poczuł ogromny ból, ból, którego jeszcze nigdy nie zaznał. Wnętrze jego ciała paliło się żywym ogniem. Starał się nie krzyczeć i nie dać satysfakcji byłemu Ślizgonowi. Wił się w swoich więzach po ziemi, czując gorącą, gęstą ciecz spływającą po jego skrępowanych rękach - z miejsc, w których lina przecięła skórę.
Malfoy cofnął zaklęcie. James przechylił się na bok, dotykając policzkiem zimnej podłogi. Poczuł wielką ulgę, choć jego ciało dalej krzyczało w niemej agonii.
- Chcesz, żebym zrobił to jeszcze raz? - spytał Lucjusz z satysfakcją. - Podobało ci się? Możemy jeszcze zaprosić Bellę. Ona robi to trochę lepiej.
Nie odpowiedział. W sercu dziękował, że to jego zapragnął zdobyć Voldemort - jego, a nie Lily. Kiedy spróbował wyobrazić sobie ją na swoim miejscu, ścisnęło go w gardle.
- Znam jeszcze inne zaklęcia, Potter. Takie, które cię nie zabiją. Miałeś rację, nie wolno mi cię zabić. Ale to bez znaczenia. I tak tej nocy umrzesz, prawda? A przed śmiercią powinno się zapłacić za swoje przewinienia.
- Powinieneś wydać tomik poezji "Jak żyć".
Malfoy krzyknął "Crucio!" w tym samym momencie, w którym otworzył się drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Zaklęcie poderwało Rogacza do góry, a w jego ciele znów szalał pożar. Czarne liny nie zwalniały uścisku. Jamesowi pozostało tylko przeczekać tych parę chwil w agonii.
- Ależ Lucjuszu! - rzekł cicho Lord Voldemort. Malfoy natychmiast cofnął różdżkę. Rogacz opadł na podłogę, krzywiąc się z bólu. - Jak ty traktujesz naszych gości!
Podszedł do czarnej kanapy, za pomocą czarów przesunął ją bliżej i usiadł na niej wygodnie. Jego szkarłatne oczy i zimny głos pozbawiły Rogacza wszelkich nadziei na wydostanie się stąd na wolność.
- Cóż za brak dobrego wychowania, Lucjuszu - mówił Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. - Wypełniłeś zadanie. Wycofaj się gdzieś pod ścianę.
Malfoy stanął w cieniu pokoju. Obok niego pojawiła się Bellatrix.
- Wybacz mu niegościnność, James. To dopiero nowicjusz - powiedział Voldemort. - Poza tym nasz młody Lucjusz jest zakochany. Bierze ślub z Narcyzą Black.
Rogacz pomyślał, że raczej nie będzie składał im życzeń na nowej drodze życia. Znów się szarpnął, choć wiedział, że nie przyniesie to żadnego rezultatu. Pan Ciemności zaśmiał się okrutnie.
- Lucjusz zawsze woli dmuchać na zimne - wytłumaczył swoje rozbawienie. - Jeśli o mnie chodzi, to mógłbym uwolnić cię z więzów. I zrobię to, jak tylko trochę porozmawiamy. Nie stanowisz dla mnie zagrożenia, ale liny pozwolą ci się skoncentrować. Nie będziesz myślał o żadnej ucieczce.
Lord Voldemort wstał i kucnął obok Jamesa. Popatrzyli sobie w oczy. Rogacz nie zauważył w nich nic więcej, oprócz zła.
- Powiedz mi, James - rzekł Czarny Pan. - Powiedz, jakim cudem jeden z najlepszych członków Zakonu Feniksa dał się złapać jakiemuś przeciętnemu śmierciożercy?
Malfoy poruszył się niespokojnie. Rogacz nie odpowiedział.
- Odpowiem ci - ciągnął Voldemort. - Znam wszystkie szczegóły. Zobaczyłeś ją gdzieś w tle, prawda? Twoją żonę. Wystarczyła sekunda, może trochę mniej. Trafiło cię zaklęcie. I teraz leżysz tu przede mną, związany, bez różdżki i bez żadnej szansy. Już wiesz, co cię zgubiło, James? Miłość. Ta miłość, o którą walczysz.
Milczał. Wiedział, że to jakiś postęp. Nie chciał dać złapać się w sidła, pomimo tego, że był już zamknięty w klatce.
- Ale już wszystko skończone, James. Bitwa właśnie się rozstrzyga. Jesteśmy zaledwie za wzgórzem od Kwatery. Z waszego zakonu zostało kilka osób. A to, że tu jesteś, to twoja ostatnia szansa.
Voldemort krążył nad Rogaczem jak jastrząb.
- Przyłącz się do mojej armii, James. Razem zbudujemy lepszy świat. Lepszy dla nas - czarodziejów czystej krwi. Wywodzisz się od dumnego rodu. Dla takich ludzi jest miejsce w naszych szeregach. Będziesz moim najcenniejszym nabytkiem.
- Wiesz, że nigdy się do ciebie nie przyłączę - odparł Rogacz.
Czarny Pan znów się zaśmiał. Zimny dreszcz przeleciał po ciele Jamesa. Przez mocne liny powoli tracił czucie w rękach i nogach.
- Jeśli trzyma cię twoja żona, to muszę ci powiedzieć, że Lily Potter zginęła w bitwie pod Mglistym Aniołem. Nie masz do kogo wracać, James. Musisz zostać ze mną.
Rogacz zamarł. Zamknął oczy, powstrzymując łzy.
A potem przypomniał sobie walczącą Lily. Tak zawzięta, tak pewna siebie. Czy jest już martwa? Przecież obiecała mu, że wróci, że przeżyje, przyrzekła na ich wielką miłość. Zawiał bardzo silny wiatr. Ale nie zdołał zgasić iskry nadziei w jego sercu.
- Kłamiesz - powiedział twardo.
Lord Voldemort przestał się uśmiechać.
- Przyłączycie się do mnie razem - odparł. - Stworzymy wielki świat.
Rogacz odetchnął z ulgą. Naprawdę kłamał. To oznaczało, że Lily dalej żyła. Odzyskał nieco sił, chociaż to nie poprawiło beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znajdował.
Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich jakiś zamaskowany śmierciożerca. Czarny Pan odwrócił głowę w jego stronę. Ten ukłonił się nisko.
- Streszczaj się, Avery, jestem zajęty.
- Wybacz, panie - Avery miał spięty głos. - Do walki wtrąciło się Ministerstwo. Mają sporą przewagę liczebną. Chyba nie damy rady ich pokonać.
Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zastanowił się.
- Wycofujemy się - powiedział po chwili. - Wracamy do kwatery. - Zbliżył twarz do Rogacza. - Obiecuję, że jeszcze się spotkamy, Jamesie Potterze. Zmarnowałeś dwie szanse. Dam ci jeszcze jedną. Ostatnią.
Zaczął się oddalać.
- Co z nim? - spytał z nadzieją w głosie Lucjusz.
- Niech Bella się pobawi, ale tylko minutę. Potem go rozwiążcie i zostawcie tutaj. Pospieszcie się. Nie wykluczone, że dotrze tu ministerstwo.
Bellatrix i Lucjusz podeszli do Jamesa.
- Zawsze o tym marzyłam, Potter - powiedziała jadowicie. - Crucio!
Po raz kolejny poczuł ogień. Tym razem nie udało mu się powstrzymać krzyku, ból był tak straszny, że zakręciło mu się w głowie. Pożar palił go od środka, a liny napierały na jego ciało z dużo większą mocą. Pragnął umrzeć. Chciał, by to wszystko już się skończyło i żeby później nie było już nic.
- Skończ już przedstawienie - mruknął Malfoy.
- Jak sobie życzysz - panna Black cofnęła zaklęcie. - Zadowolony?
- Jak nigdy - zadrwił Malfoy. Ponownie wycelował różdżką w Rogacza, a chwilę później więzy oplatające jego ciało, zniknęły. James opadł na podłogę jak szmaciana lalka.
Dwójka śmierciożerców po chwili zniknęła mu z oczu.
James Potter nie wiedział ile czasu leżał bez ruchu na zimnej posadzce. Nie miał siły, by się poruszyć. Zwykłe oddychanie przynosiło mu ból. Minęło parę godzin - a może było to parę dni - zanim przekręcił się na plecy i zmusił mięśnie, by go słuchały. Prawą ręką sięgnął do kieszeni i wyjął z niej małe, prostokątne lusterko. Była to jego jedyna szansa. Wydawało mu się ono bardzo ciężkie. Wiedział, że nie zdoła długo go utrzymać. Spojrzał na błyszczący przedmiot i szepnął: "Syriusz...".
~*~
- Uporządkujmy fakty - zaproponował Moody.
Świtało. Członkowie Zakonu Feniksa siedzieli w jakimś opuszczonym domu na przedmieściach Londynu, omawiając wydarzenia, które rozegrały się w nocy. Nikt nie wiedział, gdzie powstanie nowa Kwatera Główna - Mglisty Anioł zdawał się być niezastąpiony. W propozycjach padło słowo "Hogwart", ale Dumbledore kategorycznie odmówił, nie chcąc narażać uczniów szkoły. Miał rację.
- Zaczyna się walka. Każdy dba o własną skórę, to zrozumiałe. Nagle James Potter ginie bez śladu. W gruzach znajdujemy tylko jego różdżkę. - Przerwał na chwilę. - To jasne, dopadli go śmierciożercy. Nie widzę innej możliwości.
Lily zadrżała. Siedziała obok Syriusza na wytartej kanapie przy kominku, głowę trzymała na jego piersi. Potrzebowała bliskości i wsparcia. Potrzebowała nadziei. Nie potrafiła określić, co działo się w jej sercu. Była na skraju rozpaczy. Jeżeli jej mąż rzeczywiście dostał się w ręce Voldemorta, to znaczy, że już nie żyje.
Syriusz nie czuł się lepiej. Nie strącił z siebie Rudej, ale tylko przez grzeczność, bo wiedział, jaki ciężar na nią spadł. On sam czuł się, jakby właśnie ktoś powalił go na nogi i za nic nie pozwalał się podnieść. Z trudem powstrzymywał łzy.
- Poczekajmy na Dumbledore'a - szepnęła Dorcas Meadowes, blada jak trup. - Obiecał, że wróci jak najszybciej.
- Jeśli chcemy działać, musimy ruszyć od razu.
- Alastorze! - odezwała się po raz pierwszy Minerwa McGonagall. Z jej zwykle ciasno spiętego koku zwisały pojedyncze kosmyki włosów, a na policzkach dalej miała czerwone wypieki. - Ruszenie do boju to szaleństwo! Przecież nie wiemy nawet, gdzie Sami-Wiecie-Kto się teraz znajduje!
Szalonooki mruknął coś niezrozumiałego.
Syriusz gotów był od razu ruszyć na poszukiwanie przyjaciela, nawet, jeśli miałby przeszukać w tym celu cały świat. Ufał jednak Dumbledore'owi, który wyraźnie powiedział, żeby nic nie robić na własną rękę i czekać na jego wskazówki. Łapa bał się. Pierwszy raz w swoim życiu Syriusz Black tak bardzo się bał.
- Minerwa ma rację - przytaknął Edgar Bones.
- Nie mamy pewności, czy James jeszcze żyje - rzekł Mundungus. Łapa rzucił mu rozwścieczone spojrzenie. Dung spuścił oczy na podłogę.
Z podwórka dobiegał ich dziwny, jakby stłumiony dźwięk szlochania. Był to Hagrid, który z powodu swoich rozmiarów nie zmieścił się do domku i pełnił na zewnątrz rolę wartownika. Wśród członków Zakonu panowała dziwna atmosfera. Napięcie, pomieszane ze smutkiem i wciąż nie gasnącą nadzieją.
Syriusz miał wrażenie, że siedzą bezczynnie, podczas gdy jego najlepszy przyjaciel właśnie w tej chwili może być w okropny sposób torturowany. Ciarki przeszły mu po plecach. Lily to wyczuła. Podniosła głowę.
- Co się stało? - zapytała szeptem. Nikt ich nie usłyszał.
- Nic takiego - odparł szybko.
- Syriuszu, nie traktuj mnie jak jajko. Chcę wiedzieć, dlaczego zadrżałeś. Coś mu się stało, tak? Czujesz to. Tak jak czułeś, kiedy opłakiwaliście Remusa.
Łapa niechętnie wspominał tamten okres w swoim życiu, chociaż to, co powiedziała Lily, miało sens. Czy to faktycznie sam strach? Może James naprawdę właśnie w tej chwili tak bardzo cierpi? Nie chciał z nią o tym rozmawiać.
- Nie wiem o czym mówisz.
Spojrzała mu w oczy.
- Dobrze wiesz, o czym mówię.
Syriusz próbował wytrzymać siłę jej spojrzenia, ale nie zdołał. Spuścił wzrok. Pierwszy raz zobaczył w tej kobiecie siłę, a w jej oczach strach. Znów zadrżał, tym razem sam nie wiedział z jakiego powodu.
- Teraz też - powiedziała szybko Lily. - Nie rób ze mnie idiotki, Syriuszu.
Nikt nie słyszał tej wymiany zdań. Pozostali członkowie byli zbyt zajęci omawianiem proponowanych planów Dumbledore'a dotyczących przyszłości.
- Naprawdę, nie chcę o tym rozmawiać.
- Proszę cię - szepnęła Lily. W jej oczach pojawiły się łzy. - Powiedz mi. Coś mu się stało, tak? Wyczuwasz to jakoś? To znaczy, że on jeszcze żyje, prawda, Syriuszu?
Łapa westchnął głęboko. Pani Potter była tak zdesperowana, że czepiała się ostatniej deski ratunku, jak tonący brzytwy. Chciała mieć pewność, że Rogacz żyje, ale on nie mógł jej tego dać. Sam nie był pewny. Z ciężkim sercem przyznał, że James rzeczywiście mógł w tym momencie cierpieć, ale równie dobrze mógł już nie żyć. Odgonił od siebie te straszne myśli. Nie daj się, powiedział do siebie. Nie trać nadziei.
Lily podniosła głowę z jego piersi i usiadła obok.
- Już dawno to zauważyłam. Łączy was jakaś więź, zupełnie niewytłumaczalna. Jesteście jak... nie wiem. Jak Księżyc i Ziemia. Jedno bez drugiego byłoby zgubione.
Syriusz milczał.
- Nie wiem, dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co się dzieje. Wydaje mi się, że wiesz, że czujesz. Pewnie nie chcesz mi dawać nadziei. Ale ja naprawdę nie chcę wiele, Syriuszu. Błagam. Powiedz, że mój mąż wciąż żyje.
Po jej policzku powoli spłynęła łza. Łapa starał się nie patrzeć na twarz Lily. Bał się, że powie jej prawdę: że nie ma pojęcia, co dzieje się z Rogaczem. Zerknął na Petera. Glizdogon siedział w ciemnym kącie, blady jak ściana i w ogóle się nie odzywał. Syriusz odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy.
Cierpienie. Czym było cierpienie. Czuł, że tonie. Że stacza się w ciemność bez dna, bez wyjścia. Powoli tracił z oczu światło i nie było już nikogo, kto mógłby podać mu dłoń. Peter nie był tym typem człowieka. Lunatyk odszedł. James umarł. Kto mu pozostał na tym świecie? A może powinien zaopiekować się Lily? Rogacz pewnie tego by od niego oczekiwał. Może przed śmiercią nawet wyobrażał ich sobie razem z piątką dzieci, szczęśliwych i mieszkających w Dolinie Godryka. Syriusz ponownie odgnił od siebie te myśli. Raz jeszcze wstrząsnął nim potężny dreszcz. Nigdy nie związałby się z Lily. Była wspaniała, dostrzegał jej niezwykłą urodę i wiele zalet, ale nigdy nie odważyłby się jej pokochać. Była żoną jego najlepszego przyjaciela. Kochał ją jak siostrę.
"Nie mam już nic na tym świecie", pomyślał Łapa.
Płomień nadziei zgasł. Otchłań zdawała się go pochłaniać. Poczuł, że powoli się dusi. Poczuł, że zaczyna umierać.
I wtedy to się stało.
Coś zawibrowało w jego prawej kieszeni. Otworzył oczy i nie myśląc nad tym, co to tak naprawdę oznacza, wyjął małe, prostokątne lusterko. O mało nie krzyknął, kiedy zobaczył w odbiciu orzechowe oko Jamesa. Wstał gwałtownie.
- James! - krzyknął do przedmiotu.
W całym pokoju zapanowała nienaturalna cisza. Wszyscy wstrzymali oddech, żeby słyszeć każde wypowiedziane słowo.
- James, powiedz gdzie jesteś, zaraz po ciebie przyjdziemy - powiedział ożywiony Łapa. - Powiedz tylko, gdzie jesteś, przyjacielu.
- Dokładnie nie wiem - usłyszeli. Jego głos był taki słaby i cienki, że temperatura w pokoju spadła o kilka stopni w dół. - Nie ma ich tu. Mówili, że to tuż za wzgórzem, na którym stał Mglisty Anioł. Błagam, Łapo. Przyjdź po mnie.
- Idę, James. Już idę.
Syriusz wziął z kanapy swoją różdżkę. Starał się nie patrzeć na nikogo. Nie chciał, aby ktokolwiek go zatrzymywał. Lily też wstała. Pewnie miała zamiar iść z nim, a on nie miał prawa jej powstrzymywać. Spojrzał tylko na drzwi.
Stał tam Albus Dumbledore.
Ileż emocji!
OdpowiedzUsuńO bogowie! I co dalej? Czy James to przeżyje? No nic, zaraz czytam dalej ;)
OdpowiedzUsuńA napisałam to głównie dlatego, że jedna sprawa nie daje mi spokoju
Sekunda...
"-Minerva ma rację -powiedział Edgar Bones"
Czy w jednym z ostatnich rozdziałów nie było mowy, że on zginął? Razem ze swoją rodziną?
Pozdrawiam.
~ Matin
Zgadzam się w pełni ze wszystkim, co napisałaś ;)
Usuń~Fanvergent
A może to jego dziadek? ;D
OdpowiedzUsuńTo było takie smutne... Ale i tak kocham Ciebie i Twoje opowiadanie
OdpowiedzUsuńCudny! Lecę dalej!
OdpowiedzUsuń