31 maja 2012

60. Pośród cieni przeszłości


(21 marca 2010)


     Miesiąc, tydzień, dzień, godzina, minuta, sekunda.
     Najgorsze w tragediach spotykających ludzi - i to nie ważne, czy są to zwykli mugole, czy obdarzeni magiczną mocą czarodzieje - jest to, że trzeba żyć dalej. Czas płynie przez odmęty ran, ostatecznie je zabliźniając, wcale nie lecząc. Najlepsze są te krótkie momenty zapomnienia, kiedy ciszy panującej w człowieku nie rozdziera na pół echo przeszłości. Ale wystarczy tylko sekunda z jednej minuty, jednej godziny, jednego dnia, tygodnia, miesiąca, aby zacząć wszystko od nowa. A człowiek może tylko siedzieć i bezczynnie patrzeć, jak serce drży pod ciężarem bólu; wbrew pozorom nie jesteśmy z kamienia, a wszelkich uczuć i emocji nie można zmiąć w kulkę i wyrzucić do kosza jak niepotrzebny śmieć.

     Remus Lupin przebudził się nagle z niespokojnego snu. Cały drżał. Trzęsącymi się rękami przetarł oczy i spojrzał za okno. Na zewnątrz panował nieprzenikniony mrok i niczym nie zmącona cisza. Niebo czarne jak smoła nie obdarowało dziś ludzkości żadną gwiazdą, a księżyc otulony grubym płaszczem atramentowych chmur nawet nie próbował walczyć z otaczającą go ciemnością. W pozornym spokoju dzieje się najwięcej złych rzeczy, pomyślał Lunatyk, z trudem łapiąc uciekające myśli.
     Miał bardzo dziwny sen, który zaliczany jest do kategorii nocnych koszmarów. Tam, w tym śnie, trójka jego najlepszych przyjaciół, których dalej nosił w sercu, znajdowała się w niebezpieczeństwie, a on nie mógł im pomóc. Zamknięty w szklanej pułapce patrzył poprzez łzy, jak krucha ziemia rozstępuje się pod nogami Syriusza, Jamesa i Petera, wciągając ich w nieskończoną otchłań. Chciał krzyczeć, chciał ich ratować, chciał skoczyć tam za nimi, ale nie mógł. Nie miał ciała. Był tylko duchem, echem istnienia.
     Zerwał się jednym szybkim ruchem i podbiegł do lustra wiszącego w salonie. Zobaczył w odbiciu mizernego, wychudzonego mężczyznę, w którego samym wyglądzie widać było ból i cierpienie. Remus dotknął swojej twarzy. Wyczuł pod palcami suchą skórę i odetchnął z ulgą.
 - To tylko zły sen, Lupin - skarcił się na głos. - Takie też się zdarzają.
     Mimo wszystko coś wyraźnie nie dawało mu spokoju. Może pozostała część tego dziwnego widzenia, jakie doznał. Może chodziło o jego przyjaciół.
     Remus bardzo by chciał, żeby Glizdogon, Łapa i Rogacz śnili mu się noc w noc, ale wcale tak nie było. To nie człowiek pisze scenariusze do snów. Przyjaciele byli obecni w każdym kącie jego małego domku w ubogiej wiosce parę kilometrów od Londynu; martwi, a jednak żywi. Czas nie goił rany kaleczącej jego dobre serce, tylko otulał pięknymi chwilami przeszłości. Tak, Remus Lupin na własnej skórze przekonał się, że człowiek może żyć wspomnieniami - i tylko wspomnieniami.
     Poruszony swoim niepokojem zapalił światło w mało przytulnym salonie i skierował się ku potężnym regałom książek gromadzonych tu od paru miesięcy. W samotności, na jaką został skazany jeden z Huncwotów, zanurzanie się w niepowtarzalnej magii liter i zdań było jedynym ratunkiem, jaki odnalazł. Remus czytał i pisał wierząc, że to uratuje go przed popadnięciem w obłęd, z którego cudem się uratował po tak strasznym oskarżeniu, jakim była zdrada Zakonu Feniksa.
     Ze zręcznością pianisty przesuwał opuszkami palców po grzbietach książek, z delikatnością człowieka, który doskonale zna kruchość stron opasłych tomów, błądził po tytułach, zarysowując kształt liter. W końcu znalazł tą, o którą mu chodziło i ostrożnie wyciągnął się z półki. Uśmiechnął się do niej jak do starego przyjaciela, zdmuchnął z okładki kurz i usiadł z książką w dłoniach na fotelu.
     Otworzył na pierwszej stronie, gdzie napisana dość niechlujnym pismem dedykacja przywoływała ogrom postaci i cieni ze wspaniałej przeszłości. Napis głosił:

Dla Lunatyka, jedynego Huncwota z głową służącą do myślenia i wspaniałego Przyjaciela sercem i duszą.

     Przejechał dłonią po nierównych literach, które wyszły spod pióra Jamesa Pottera tyle lat temu, kiedy byli jeszcze uczniami Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Westchnął głęboko i przewrócił kartkę. Tytuł książki brzmiał: Niewidzialna księga niewidzialności. Dostał ją na Boże Narodzenie od Rogacza. Z początku nie doceniał zalet tajemniczego grubego tomu, ale z czasem przekonał się, że był to prezent trafiony w jedenastkę na dziesięciopunktowej skali.
     Niewidzialna księga niewidzialności  pojawiała się, kiedy jej właściciel miał wyraźny powód, aby do niej zajrzeć. W pozostałych chwilach stawała się niedostrzegalną mgłą. Można było natknąć się na nią w różnych miejscach w całym domu, ale w następnej chwili znów znikała z oczu. Jej niezwykłość polegała na tym, że trzeba było mieć szczere pragnienie w samym sercu, by móc skorzystać z jej mądrości.
     Remus szybko znalazł dział, który go interesował.
 - Sny wyśnione przez czarodziejów nie różnią się zbytnio od tych, które wychodzą spod powiek ludzi niemagicznych - przeczytał na głos. - Zwykle nie należy przywiązywać do nich szczególnej uwagi, gdyż jest to jedynie wytwór umysłu. Mugole, dla ułatwienia sprawy, wymyślili, że sny spełniają się na opak, czyli kiedy w śnie padał deszcz, w rzeczywistości będzie świecić słońce, lecz to jedynie herezje niemagicznych, którzy uparcie chcą w coś wierzyć.
     Lunatyk odetchnął z ulgą. Jeśli jest to prawdą, jego przyjaciele byli bezpieczni i przynajmniej obecnie, nic im nie groziło. Uspokoiło go to trochę.
     Zaczął czytać dalszą część.
 - Jednakże wśród czarodziejów znajdują się osobnicy, którzy potrafią z niezwykłą dokładnością przewidywać przyszłość poprzez sen. Taki dar ujawnia się od najmłodszych lat i nie może być w żaden sposób nabyty.
     To zdarzyło się po raz pierwszy, pomyślał Remus.
 - Interpretacja snów: przyszłość jest niepewna i chwiejna jak trzcina na wietrze, więc sny nie zapewniają nic trwałego. Ludzie nauczyli się interpretować swoje sny, by móc wybiegać myślą w przyszłość, co jest niemożliwe. Mędrcy jednak twierdzą, że nie należy również zbyt bagatelizować krzyków naszej duszy, która śniąc może ostrzegać człowieka przed możliwym zagrożeniem. Jeśli po przebudzeniu z koszmaru dalej czujemy niepokój, warto na siebie uważać.
     Remus zatrzasnął książkę. Serce waliło mu jak oszalałe. Za oknem robiło się coraz jaśniej, co było potwierdzeniem, że wstawał świt. Wolno odłożył książkę na miejsce. Z regału spadła jakaś pomięta i pokiereszowana kartka. Podniósł ją i przeczytał.


Przepraszam, Remusie, ale Dumbledore zakazał komukolwiek się z Tobą kontaktować. Ja tam ufam Dumbledore'owi, cholibka, i się będę do tego stosował, choć w głowie się nie mieści, żeś mógł coś podobnego zrobić.
                                        Trzymaj się i uważaj na siebie.
                                                                             Hagrid.


     Był to krótki list od gajowego Hagrida, który Remus wysłał niedługo po wykluczeniu z Zakonu. Z sercem ciężkim jak głaz wcisnął kawałek papieru za regał, po czym opadł na fotel i schował twarz w dłoniach.
     Jego życie skończyło się już dawno. Remus powoli umierał, otoczony samotnością i echem dawnej świetności, opuszczony z przymusu przez przyjaciół, zdany sam na siebie, co miesiąc przybierający postać wilkołaka, nie mający nikogo, kto mógłby choć wyciągnąć w jego kierunku dłoń. Spadł na dno. Nie miał już nic.
     Samotność, żal i cierpienie stały się jego nieodłącznymi towarzyszami. Sumiennie, dzień po dniu, spopielały jego wymęczoną duszę.

~*~


Listopad 1979 r.

 - Syriuszu, musisz mi pomóc.
     Lily zatrzymała Łapę w drzwiach. Wychodził właśnie na spotkanie do Dziurawego Kotła i nie miał zbyt wiele czasu. Spojrzał na nią z nieukrywanym zaskoczeniem.
 - Teraz? - spytał. - Czy to nie może poczekać, aż wrócę?
     Łapa zatrzymał się na dłuższy czas w domu Potterów w Dolinie Godryka, ale już niebawem zamierzał ruszyć w dalszą podróż po świecie na swoim motorze pokaźnych rozmiarów. Spokojne życie w jednym miejscu nie było dla niego. Dusza Syriusza po przebywaniu dłuższy okres bez zmian, stawała się zmęczona.
 - Natychmiast. - Lily chwyciła kurtkę. - Odprowadzę cię kawałek.
     Pan Black wzruszył ramionami i ruszył żwirowaną alejką.
 - No dobra, o co chodzi? - spytał.
 - Poczekaj, aż wyjdziemy na chodnik, w porządku?
     Syriusz rzucił Rudej niezadowolone spojrzenie, ale nic nie odpowiedział. W milczeniu przeszli jeszcze kawałek, po czym skręcili w prawo i wyszli na małą, pustą o tak wczesnej porze uliczkę, budzącą się do życia.
 - Po co te wszystkie tajemnice, Lily? Nie podoba mi się to.
 - Daj spokój. Nie chciałam, żeby James nas słyszał. To delikatna sprawa, a on jest ostatnio po prostu... trochę zbyt opiekuńczy.
     Łapa zmarszczył brwi.
 - Dziwisz mu się?
 - Syriuszu, naprawdę nie o to chodzi. Wiem, co przeszedł i jak to się odbiło na jego życiu. I zdaję sobie też sprawę, że on chce mnie teraz ochronić. Ale to droga donikąd. Musisz mi pomóc, bo ja...
 - Bo ty i tak zrobisz swoje - wszedł jej w słowo Łapa.
 - Tak - przytaknęła Ruda.
     Łapa dostrzegł w jej oczach wielką determinację i pewność siebie. Zrozumiał, że jej pomoże, nie tyle ze względu na jej siłę, która teraz raziła po oczach, ale na Rogacza, który się o nią martwi. Westchnął teatralnie.
 - No dobrze, więc powiedz, o co w tym wszystkim chodzi.
 - Dziękuję - powiedziała Lily. - To bardzo proste. Chciałabym odwiedzić rodziców w ich mugolskiej dzielnicy. Nie widziałam ich od skończenia Hogwartu. Oni chyba nawet nie wiedzą, że jestem mężatką. Pewnie się martwią, tak jak ja.
 - James nigdy się na to nie zgodzi.
 - Dlatego przyszłam z tym do ciebie.
     Doszli do niewielkiego rynku w Dolinie Godryka. Syriusz przystanął i odwrócił się w kierunku Rudej, spoglądając jej prosto w oczy. Kryło się w nich mnóstwo najróżniejszych uczuć, lecz najbardziej ucieszyła go widoczna miłość, która aż wylewała się z niej jak z przepełnionego wodą naczynia.
 - A więc jaki masz plan? - spytał, skrywając w sobie uśmiech.
 - Prawdę mówiąc, myślałam, że ty coś wymyślisz - odpowiedziała, wzruszając ramionami. - Chodzi o zajęcie go najwyżej dwóch godzin. Nie mam zamiaru tam siedzieć i opowiadać o moim życiu przy szklance herbaty. Chcę tylko sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku.
 - Masz zamiar się pokazać?
     Lily spochmurniała.
 - Nie, dla ich i mojego bezpieczeństwa, raczej nie. Ale wymyśliłam już, jak to dobrze rozwiązać. Napisałam krótki list, w którym wyjaśniłam co się działo i takie rzeczy. Podrzucę im go, skontroluję pewne rzeczy i wracam do domu.
 - No, to brzmi prawie jak plan.
 - Myślisz, że jest dobry?
 - Tego nie powiedziałem. Ale mimo wszystko może się udać. Mam rozumieć, że James ma się o niczym nie dowiedzieć? Mam go stąd zabrać?
     Ruda kiwnęła głową.
 - Na pewno coś wymyślisz - dodała.
 - No, nie jesteś pierwszą kobietą, która wierzy w moje tego typu zdolności. Ale teraz sprawa jest poważniejsza. Rogacz bardzo się o ciebie boi.
 - Wiem. Dlatego poprosiłam cię o pomoc.
 - A może byłoby bezpieczniej, gdyby ktoś tam z tobą poszedł? Wiesz, w roli obserwatora. Żeby naprawdę nie przydarzyło ci się nic złego.
 - Wolałabym być tam sama - powiedziała Lily po chwili namysłu. - Poradzę sobie. Proszę tylko o to, żebyś na chwilę zajął czymś mojego męża.
 - Może porozmawiamy teraz o wynagrodzeniu?
 - Syriuszu, nie żartuj.
 - Przepraszam. Ty zaczęłaś.
     Zapadła chwila milczenia. Słońce leniwie wschodziło na niebo, a z pobliskich domów dochodziły zwykłe poranne głosy gospodarzy.
 - Wracaj już do domu, Lily. James mógł już się obudzić - rzekł Łapa. - O której mam porwać twojego męża z domu?
 - Koło piątej, jeśli dasz radę. Masz już jakiś pomysł?
 - Kiedy to mówisz, wyobrażasz sobie żółtą lampkę zapalającą się nad moją głową, jak w tych mugolskich kreskówkach?
 - Syriusz...
 - Przepraszam, chciałem sprawdzić. Tak, mam pewien plan. Zobaczymy się koło piątej, ale pamiętaj: jeśli coś nie wyjdzie, z czystym sumieniem zwalę całą winę na ciebie. Czy szanowna pani Potter przyjęła do wiadomości słowa Syriusza Blacka?
 - Nie wiem co jadłeś na śniadanie, ale dokładnie przejrzę dziś spiżarnię.
     Łapa zaśmiał się serdecznie, a Ruda uśmiechnęła się promiennie.
 - Dziękuję - szepnęła.
 - Nie chwal dnia przed zachodem słońca.
     Wymienili jeszcze jedno przyjacielskie spojrzenie, po czym Syriusz mrugnął okiem i ruszył w stronę lasu nieopodal. Ledwie wszedł w cień pierwszych drzew, okręcił się w miejscu i zniknął. Lily stała jeszcze chwilę w tym samym miejscu, aż w końcu i ona odwróciła się i wróciła do domu, gdzie czekał na nią James.
     Nie mogła wiedzieć, że ten dzień i tajemnicza intryga będą dość obszernym wstępem do kolejnego etapu w ziemskim życiu państwa Potter.


_________________________
Dla Piotrka, za obudzenie mojego serca po bardzo długim śnie.



6 komentarzy: