30 maja 2012

57. Bitwa o Anioła


(24 lutego 2010)


     Dla mugoli mieszkających w małym hrabstwie Warwickshire nie była to szczęśliwa noc. Zaczęła się od cudownego pokazu sztucznych ogni nad jednym ze szczytów wzgórz Cotswolds - tam, gdzie niegdyś wznosiła się dumna sylwetka posiadłości Dumbledore'ów. W tej okolicy bardzo rzadko ktoś pozwalał sobie na takie szaleństwo, więc różnobarwne wstęgi ogników przyciągnęły wielu gapiów.
     A potem, w jednym momencie, parę rzeczy wydarzyło się jednocześnie.
     Ludzie wznoszący oczy w kierunku wzgórza Cotswolds zamarli, kiedy na szczycie zmaterializował się potężny dworek zwany Mglistym Aniołem. Tak, wciąż tam stał, chluba hrabstwa, znak rozpoznawczy tego mało znanego zakątku świata. Jednak nawet mugole nie są takimi głupcami, żeby nie wyczuć w powietrzu zapachu grozy. A Śmierć znajdowała się tuż obok nich.
     Zamaskowane postacie w czarnych pelerynach wkraczały kolejno do każdego domu. Przerażone matki osłaniały ramionami zapłakane dzieci, ale demony zniszczenia wybuchały zimnym, bezlitosnym śmiechem, widząc mężczyzn, którzy z zaciśniętymi zębami wymachiwali nożami i pałkami. Zielony promień z cienkiego, długiego kawałka drewna, które posiadała każda z postaci, to ostatnia rzecz, jaką w zobaczyli w życiu mieszkańcy hrabstwa Warwickshire.

~*~

 - Teleportujemy się - rzekł zdecydowanie Syriusz. - Szybko.
     James włożył do kieszeni swoją mahoniową różdżkę, wziął parę głębszych oddechów, po czym stanął naprzeciwko Lily i ujął jej twarz w swoje dłonie.
 - Kocham cię - powiedział i złożył na jej ustach namiętny, niemal brutalny pocałunek, który sprawił, że temperatura w jego ciele podniosła się o kilka stopni. Tak całują się ludzie, którzy nie mają pewności, czy będzie im dane zobaczyć się raz jeszcze.
 - Obiecaj mi - zażądał Rogacz tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Przyrzeknij na naszą miłość, że będziesz na siebie uważać. I że wrócisz tutaj. A jeśli poczujesz, że ta bitwa nie jest na twoje serce, obiecaj, że się wycofasz. Przyrzeknij, Lily.
     Ruda zdobyła się jedynie na krótkie kiwnięcie głową. Pocałunek Jamesa wciąż zajmował najważniejsze miejsce w jej myślach, bo była to dla niej zupełna nowość. James Potter jeszcze nigdy nie całował jej w taki sposób.
 - Gotowi? Możemy ruszać? - spytał Łapa.
 - Najwyższy czas - przytaknął James.
     Złapali się za ręce i w następnej chwili już wirowali w powietrzu. Kiedy otworzyli oczy, znajdowali się w zupełnie innym świecie. Ciemność nocy rozświetlały w przerażający sposób palące się domy mugoli zamieszkujących pobliską wioskę, oraz przemykające w różne strony promienie z zaklęciami. Ciszę rozdzierały mrożące krew w żyłach wrzaski i zimny śmiech Śmierciożerców.
     Nim Lily się obejrzała, James zniknął w tłumie walczących. Próbowała rozpoznać najbliższe postacie, ale było to bardzo trudne. Nagle, w jednej chwili, poczuła okropny ciężar i strach w sercu. Obiecała mu wrócić. Obiecała, że przeżyje tę walkę. Jednak on nie przyrzekł jej tego samego.
 - Weź się w garść, Lily... - powiedziała do siebie stanowczo.
     Rozglądnęła się dookoła i doskoczyła do najbliższej postaci, stawiającej czoło dwóm zamaskowanym Śmierciożercom. Rozpoznała w niej Emelinę Vance, o której zaledwie parę godzin temu opowiadał Syriusz. Emelina miała czerwone wypieki na policzkach, a na lewym ramieniu powierzchowne rozcięcie, które lekko krwawiło. Na przywitanie uśmiechnęły się do siebie krótko.
 - Wolałabym spotkać się z tobą w innych okolicznościach - stwierdziła panna Vance, strzelając w Śmierciożercę czerwonym promieniem. - Ale miło cię widzieć.
 - Ciebie również - odparła Ruda. - Syriusz opowiadał o waszym spotkaniu.
 - Tak? A czy mówił coś o...
     Zielony płomień minął o centymetr wyciągniętą rękę Lily, po czym uderzył w środek klatki piersiowej Emeliny. Ruda zamarła, patrząc jak sparaliżowana na szeroko otwarte oczy swojej koleżanki, na której ustach wciąż błąkał się delikatny uśmiech.
     Kolejne śmiertelne zaklęcie pomknęło w kierunku pani Potter. Nim zdążyła zrozumieć, co stanie się w następnej sekundzie, jakaś siła zwaliła ją na ziemię tuż obok ciała Emeliny, chroniąc przed czającą się pod czarnymi kapturami śmiercią. Lily podniosła głowę, próbując odnaleźć wybawcę, ale nie zobaczyła nic nadzwyczajnego. Po raz ostatni spojrzała na bezwładną postać panny Vance, po czym podniosła się z ziemi i ruszyła ponownie do walki z całą siłą, mając w sercu obietnicę złożoną Jamesowi. "Wrócę do domu".
     Rogacz i Łapa w walce tworzyli niepokonany duet. Stojąc plecami do siebie stawiali czoło wielu śmierciożercom jednocześnie. Niektórym z twarzy zsuwały się maski, a wtedy oboje wykrzywiali usta w złośliwym uśmiechu, przypominając sobie tych samych ludzi za czasów Hogwartu.
     Mimo wszystko Służący Ciemności mieli wielką przewagę nad członkami Zakonu. Widać było, że kierują się ściśle ustaloną taktyką, ponieważ wiedzieli, gdzie atakować. Po pewnym czasie udało im się rozdzielić Rogacza i Łapę, co było dla nich wielkim sukcesem. Wiedzieli, że targani żalem przyjaciele będą największym zagrożeniem. Jak łatwo się domyślić, pogłoski, o wykluczeniu Remusa z Zakonu Feniksa rozniosły się echem po całym świecie czarodziejów, a ludzie Voldemorta potrafili to wykorzystać.
     Syriusz Black nie bał się śmierci. Śmiał jej się otwarcie w twarz. Uważał, że stracił wystarczająco dużo, żeby teraz on mógł rozdać karty. Bał się tylko o swojego najlepszego przyjaciela, Jamesa Pottera, więc kiedy zostali rozdzieleni, kiedy nie miał Rogacza przy sobie, zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Jednak Syriusz Black był człowiekiem odważnym, czyli takim, który potrafi kontrolować swój strach. Zbyt dużo już stracił. Pierwszy raz poczuł się Blackiem. Poczuł się królem. Poczuł, że nikt bez jego zgody nie wygra z nim pojedynku. Łapa roześmiał się głośno, odpierając z łatwością kolejne ataki Śmierciożerców.
     W pojedynku z siedmioma zamaskowanymi postaciami, James został dosłownie przyparty do muru. Plecami dotykał zimnej cegły Mglistego Anioła, którego prawa część już legła w gruzach. Póki co nie było czasu, żeby zastanawiać się w jaki sposób Voldemort dowiedział się o Kwaterze, ani jakim cudem dostał się do środka. Zakon był broniony potężnymi zaklęciami. Czy możliwe jest, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać był tak wielkim czarodziejem, że przełamał bariery ochronne?
     Rogacz zauważył, że walczący z nim Śmierciożercy nie chcieli go zabić. Nie posyłali w jego stronę morderczego zaklęcia, co dało mu sporo do myślenia. Czy takie były wskazówki Voldemorta? Czy ze wszystkimi członkami Zakonu Feniksa mają postępować w ten sam sposób? Nagle zamarł, kiedy za plecami atakujących zobaczył tak znaną burzę rudych włosów... Avada kedavra  przeleciało zaledwie parę centymetrów nad głową Lily Potter. Niewątpliwie miała tej nocy dużo szczęścia.
     Chwila nieuwagi wystarczyła, by jedno z zaklęć trafiło Rogacza w klatkę piersiową. Ku jego zdziwieniu nie osunął się bezwładnie na ziemię, ani nie stracił świadomości. Zamiast tego cienkie, czarne liny oplotły jego ciało, wykręcając mu ręce do tyłu i podcinając mu nogi. Zaczął się szarpać, ale to wzmocniło tylko nacisk więzów.
     Jeden ze Śmierciożerców podszedł powoli do skrępowanego Jamesa, który leżał na zimnej ziemi i ciężko dyszał. Zamaskowany mężczyzna ściągnął z twarzy maskę i wtedy Rogacz go rozpoznał. Był to Lucjusz Malfoy.
 - Szkoda, że Czarny Pan nie pozwolił cię zabić - powiedział, dotykając prawego ramienia Rogacza. Po chwili oboje zniknęli z pola bitwy.

     Przeciwników Syriusza w jednej chwili wyraźnie przybyło i Łapa poczuł, że stało się coś niedobrego. Było to zupełnie niewytłumaczalne, ale nagle poczuł w sercu ogromną trwogę i strach. Postanowił odnaleźć Jamesa.
     Zobaczył, jak dumna sylwetka Mglistego Anioła, symbol dobytku i świetności rodu Dumbledore'ów, została zrównana z ziemią. W powietrze uniósł się pył, ograniczając widoczność. Syriusz miał nadzieję, że gruzy nikogo nie przygniotły, ale w chwili obecnej chciał tylko odnaleźć swojego przyjaciela i upewnić się, że nic mu nie jest.
     Walka nadal trwała. Łapa rozpoznawał wrogów i sojuszników, ale nie potrafił nazwać ich po imieniu. W tej chwili ludzie podzielili się na tych dobrych i tych złych. Wydawało mu się, że ujrzał przez jeden moment błysk błękitnych oczu Dumbledore'a znad okularów-połówek, ale nie był tego pewny. To nie miało też dla niego większego znaczenia.
     Niedługo później usłyszał wzmocnione krzyki, jakby jacyś ludzie dołączyli do walki. Zastanawiał się, czy to Śmierciożercy zwiększyli swoją armię, czy może założyciel Zakonu i dyrektor Hogwartu znalazł kogoś do pomocy? Pył z gruzów Mglistego Anioła zaczął powoli opadać i widoczność stawała się coraz lepsza. Łapa zauważył czarodziejów w długich pelerynach i zrozumiał, że do boju włączyło się Ministerstwo Magii. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, ale też nie miał zamiaru się nad tym tu i teraz zastanawiać. Z każdą sekundą trwoga w jego sercu wzmagała się, bo nigdzie nie widział Jamesa Pottera.
     Stracił poczucie czasu. Od zaniechania walki mogła minąć godzina, ale równocześnie mógł minąć tydzień.
     Wielkie rozczarowanie i jeszcze większy strach poczuł, kiedy ktoś położył rękę na jego ramieniu. Odwrócił się gwałtownie mając nadzieję, że to Rogacz, ale zobaczył przed sobą sylwetkę jego żony, Lily.
 - Ministerstwo zainterweniowało. Bitwa skończona - powiedziała głosem, w którym wyczuwało się trwogę. - Syriuszu, widziałeś Jamesa?
     Łapa pokręcił przecząco głową, czując na plecach zimny pot.
 - Szukam go - odparł nienaturalnie spokojnym głosem. - Walczyliśmy obok siebie, ale nas rozdzielili. Nie mam pojęcia, gdzie on może być.
     Pan Black zauważył w oczach Lily przerażenie.
 - Chodźmy do Dumbledore'a - rzekł Łapa, obejmując Rudą za ramiona. - Mam nadzieję, że przy nim go znajdziemy.
     Minął kolejny kawał czasu, zanim odnaleźli Albusa Dumbledore'a pod Złotą Bramą - jedynym śladem, który potwierdzał, że Mglisty Anioł stał kiedyś w tym miejscu. Wpatrywał się na wioskę u podnóża góry. Oczy błyszczały mu groźnie, co można było zauważyć lepiej w otaczającej wszystkich ciemności.
 - Profesorze - zaczęła Lily. Albus drgnął.
 - Śmierć zebrała dzisiaj obfite żniwa - rzekł. - Z mugoli zamieszkujących tę małą miejscowość nie przeżył ani jeden. Przybyliśmy za późno.
 - Proszę się nie obwiniać - powiedział Łapa. - Nie mogliśmy tego przewidzieć. Anioł był świetnie chroniony. Ci mugole również.
 - Masz rację, Syriuszu. Jednak we wszystkich naszych zaklęciach ochronnych był jeden słaby punkt. Dopiero teraz go zauważyłem. Ale pozwólcie, że o wszystkim opowiem wam na zebraniu. Poczekajmy, aż ministerstwo załatwi swoje sprawy.
 - Oczywiście - odparł szybko Łapa. - Profesorze... Czy widział pan może gdzieś tutaj Jamesa?
     Dumbledore spojrzał na niego z powagą.
 - Nie ma z wami Jamesa Pottera?
     Zaprzeczyli bezgłośnie. Lily poczuła uścisk w sercu, Syriuszowi zakręciło się w głowie. Dumbledore z niezwykłą energią ruszył przed siebie.
 - Trzeba sprawdzić, kto poległ. Nie będziemy czekali na wycofanie Croucha. Ma to, czego chciał, niektórych śmierciożerów. - Zawiesił na chwilę głos. - Nie traćmy nadziei - dodał.

     Świtało, kiedy członkowie Zakonu Feniksa kończyli porządkować pole bitwy. Ruiny Mglistego Anioła pozostawiono na miejscu, zlikwidowano jednak złocistą bramę z płaskorzeźbą anioła. Dumbledore stwierdził, że Mglisty Anioł powinien pójść w zapomnienie i stać się w rzeczywistości mglistym  wspomnieniem. Poległych czarodziejów pochowano przy gruzach Kwatery Głównej. Lily poczuła mdłości, kiedy zobaczyła blade ciało Emeliny Vance, lecz jednocześnie ucieszyła się, gdy pośród ofiar nie znalazła Rogacza. Syriusz miał podobne odczucia.
     Dumbledore podszedł do Łapy i Rudej, kiedy oficjalnie zakończył bitwę i ceremonię pogrzebu dla poległych. Nie miał zadowolonej miny.
 - Nie znaleźliście go? - spytał.
 - Nie - odparł Syriusz. Lily mocniej zacisnęła palce na jego ramieniu.
 - Z pewnością nie zginął w bitwie - mówił Dumbledore. - Nie ma go w Dolinie Godryka, ani w ministerstwie, ani w Hogwarcie. Sprawdziliśmy to. Ty, Syriuszu, byłeś ostatnim, który go widział. Pytałem innych. Nie ma po nim śladu.
 - Co to oznacza, profesorze? - szepnęła Ruda ze strachem.
 - To oznacza - powiedział wolno Albus Dumbledore - że James Potter dostał się w ręce Lorda Voldemorta.

_________________________
Skąd mam na dłoniach nieba ślad
Nie pytaj mnie
Jak mogłam zgubić się wśród ulic które znam
Nie pytaj mnie

6 komentarzy:

  1. Popelnilas jeden blad - zle odmnienilesz nie sluzacy ciemnosci lecz sludzy ale poza tym opowiadanko super

    OdpowiedzUsuń
  2. ech... kto by pomyślał o tym przed przeczytaniem kawałka o Malfoyu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ale mogłaś dać tu Remusa jak ratuje Lily ale tak to super i gratuluje pomysłów oraz talentu

    OdpowiedzUsuń
  4. Brakuje mi refleksji Dumbledore'a. Bo czyż to, że śmierciożercy odkryli położenie Mglistego Anioła, nie oznacza bezsprzecznie, że posądził o zdradę nie tego, co trzeba? W końcu Remus nie mógł wejść do Kwatery.

    OdpowiedzUsuń
  5. Straszne- James Potter w rękach Lorda Voldemorta...

    OdpowiedzUsuń