27 maja 2012

50. Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata


(17 marca 2009)


Dla pana Od Gwiazdki Z Nieba,
oraz dla Ciebie, jeśli doczekałeś aż do tego momentu.



     31 sierpnia był najpiękniejszym dniem całego 1978 roku. Nie dlatego, że dosłownie był piękny: gorące słońce górowało na bladoniebieskim niebie, oblewając cały świat promieniami ostatniego, wakacyjnego dnia. Był piękny, bo połączył dwie dusze w jedność na zawsze, dał świadectwo miłości i sile uczucia.

"Póki Twoje serce nie przestało dla mnie bić, w Twoich oczach mam następny świt i więcej nie potrzeba mi...".

    Lily siedziała na krześle przed ogromnym lustrem w swoim pokoju na piętrze Mglistego Anioła, nieświadomie wygładzając zmarszczkę na białej sukni. W pomieszczeniu była jeszcze Dorcas, która właśnie zajmowała się ułożeniem fryzury Rudej. Panna Meadowes cały czas coś mówiła, ale Lily tak naprawdę jej nie słuchała. W ostatnich godzinach czuła się jakby wyrwana ze swojego ciała, jakby patrzyła na to wszystko z boku. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko, co dzieje się i zdarzy już dziś w Mglistym Aniele jest prawdą...
     A jeśli to wszystko jest tylko kolejnym snem? Najpiękniejszym snem w jej życiu... Co będzie, jeśli za chwilę obudzi się i stwierdzi, że leży na swoim łóżku w mugolskim świecie, bez obrączki, a nawet zaręczynowego pierścionka na serdecznym palcu...?
 - Lily, słuchasz mnie? - doszły do niej jakby z daleka słowa Dorcas.
 - Przepraszam, zamyśliłam się - usprawiedliwiła się szybko, starając się wrócić na ziemię, do chwili obecnej. - Pytałaś mnie o coś?
     Dorcas zaśmiała się krótko.
 - Ślub ci chyba nie służy. Masz szczęście, że to pierwszy i ostatni w twoim życiu - zażartowała. - Pytałam, czy spinamy jakoś włosy? Może kok?
    Emocje osiągnęły punkt krytyczny, kiedy Lily tylko pomyślała o fryzurze na własnym ślubie... Uczucia, które kotłowały się w Rudej od samego rana, nie wytrzymały w ukryciu i wylały się na zewnątrz w postaci płaczu. Tak, łzy popłynęły, gorące, pełne radości i jakiegoś tragicznego piękna, ale cóż za sens ocierać je, albo udawać, że nie płyną? Uśmiech spełzł natychmiast z twarzy Dorcas. Przykucnęła przy Lily i spojrzała na nią z troską w oczach.
 - Przepraszam - powiedziała szybko Ruda, teraz tarmosząc bukiet białych róż. - Przepraszam, Dorcas. Ja po prostu... jestem taka szczęśliwa...
     Przez chwile poczuła się jak dziecko, które płacze z radości na widok lizaka, o którym marzyło przez całe swoje życie.
 - Nie masz za co przepraszać - odparła panna Meadowes. - Chyba wiem jak się czujesz: to, co wczoraj było nierealnym marzeniem, dziś jest rzeczywistością.
 - Och, jestem beznadziejna... - szepnęła Lily, ocierając łzę z policzka.
 - Nieprawda! - zaperzyła się Dorcas. - Łzy nie są oznaką słabości, Lily.
     Ruda mimowolnie uśmiechnęła się. Jej przyjaciółka miała rację.
 - Ale jak nie przestaniesz tarmosić tego biednego bukietu, będziesz musiała iść na własny ślub z samymi łodygami - stwierdziła poważnym tonem Dorcas.

"Świat to trudne miejsce. Jemu nie zależy.
Choć nie żywi nienawiści do ciebie i do mnie, nie darzy nas też miłością. [...] Świat cię nie kocha. [...] Pamiętaj jednak, żeby robić swoje. Takie masz zadanie na tym trudnym świecie, musisz podtrzymywać swoją miłość i robić swoje choćby nie wiem co".
Stephen King, "Lśnienie".

~*~

 - Syriuszu, to najpiękniejszy dzień w moim życiu! - krzyknął rozweselony James, mierzwiąc przed lustrem swoje włosy.
 - Rogacz, kretynie, założyłeś szatę tyłem do przodu! - powiedział Syriusz z mieszaniną rozbawienia i litości w oczach. James wyszczerzył do niego zęby.
 - Jeszcze mi się to zdarza - stwierdził, przebierając się.
    Od samego rana i Rogacz, i Łapa byli zabiegani, zapinając na ostatni guzik najważniejsze sprawy. Przez ten cały ślubny rozgardiasz, James w ogóle nie widział się dzisiaj z Lily, co doprowadzało go do załamania nerwowego. Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia: przecież już niedługo będą najszczęśliwszymi ludźmi na całym świecie!
 - Syriusz - szepnął prawie niedosłyszalnie James, poważnym tonem człowieka wysoce zaniepokojonego. - A jeśli ona zwieje sprzed ołtarza? Albo nie przyjdzie?
     Łapa parsknął niekontrolowanym śmiechem.
 - Rogacz, czy ty masz aby na pewno wszystko w porządku z głową? - spytał z uśmiechem. - Widziałeś w ogóle dzisiaj Lily?
 - Nie - odparł James, wykrzywiając usta w lekkim grymasie.
 - Ale ja widziałem. I uwierz, jest tak przejęta tym wszystkim, że nawet gdyby chciała uciec, to nogi odmówiłyby jej posłuszeństwa - rzekł Syriusz, gryząc jabłko w bardzo psi sposób.
 - Ale pocieszenie - zadrwił Rogacz.
 - Naprawdę dziś nie spotkałeś Rudej? - spytał znów Łapa.
 - Nie - powtórzył James, z lekką groźbą w głosie.
 - Cóż, może to i dobrze - stwierdził Syriusz, wpatrując się w sufit. - Podobno jak się widzi pannę młodą w dniu ślubu, to przynosi to pecha.
 - Ty wierzysz w takie mugolskie przysłowia? - zdziwił się Rogacz.
    Syriusz wzruszył ramionami i wpatrzył się w swojego najlepszego przyjaciela. James w żaden sposób z wyglądu nie przypominał tego Jamesa, którego Łapa znał od pierwszej podróży do Hogwartu. Rogacz miał na sobie odświętną czarną szatę czarodzieja i wypastowane buty, a twarz nieco bledszą niż zwykle. Tylko jedno pozostało takie jak zawsze: orzechowe oczy błyszczące radością spod okrągłych okularów.
 - Jak wyglądam? - spytał James, wykonując pełny obrót z rozłożonymi szeroko ramionami, prezentując się doskonale w każdym szczególe.
 - Wyglądasz jak ktoś, kto właśnie się żeni - odparł Syriusz.
    James nagle stanął w miejscu i spojrzał na Łapę z wdzięcznością. Przez chwilę oboje wpatrywali się sobie w oczy, a później, jak na komendę, wyszczerzyli zęby i podbiegli do siebie, ściskając się jak brat z bratem.
 - Łapo... Tak się cieszę... - mówił James z nieukrywaną radością.
 - I ja również cieszę się twoim szczęściem, Rogacz. Ten dzień należy tylko do ciebie i do Lily. Proszę cię o jedno. Bądź zawsze taki, jaki jesteś. Bądź szczęśliwy.
     Kto to jest prawdziwy przyjaciel? To ktoś, kto jest z nami szczery, ale nas nie krytykuje. Pomaga, kiedy jest ta pomoc potrzebna. Śmieje się z nami, ale w żadnym wypadku nie z nas. Z nami milczy i z nami płacze, umie wybaczać i pamięta o nas. Mówi, gdy robimy źle, ale szanuje nasze decyzje. Dobrze wie co lubimy, a czego nie. Pozwala nam mieć innych przyjaciół. Spędza z nami mnóstwo czasu, ale uszanuje, kiedy chcemy być sami. Potrafi nas pocieszyć, chce, żebyśmy byli szczęśliwi. Nie uważa się za lepszego, nawet, jeśli naprawdę byłby dużo lepszy. Ufa nam i powierza swoje tajemnice. Wie, jakie są nasze wady i zalety, ale raczej skupia się na tym drugim. Nawet jeśli jest zupełnie inny niż my, to wydaje się, jakby od zawsze był naszym bratem, lub siostrą. I nie nazywa się przyjacielem, po prostu nim jest.
     Taką osobą dla Jamesa był Syriusz, a dla Syriusza - James. Bo to przyjaźń jest najpiękniejszym uczuciem. Przyjaźń to płuca, dzięki którym ten świat może jeszcze oddychać.

"Szczęście nie jest przecież stanem wiecznym. Zresztą też i nie okresowym. Szczęście to po prostu taki skurcz serca, którego doznaje się czasami, kiedy człowieka przepełnia taka radość, że wprost trudno ją znieść. Znika równie szybko jak się pojawiła. I nie ma go, dopóki nie nadejdzie znowu, by sprawić, że człowiek uzna życie za najwspanialszy dar".

~*~


    Ogród dworku Dumbledore'ów zapierał w tym ważnym dniu dech w piersiach. Centralnym miejscem było małe, posrebrzane podium, na którym Młoda Para miała złożyć sobie Przysięgę Miłości. Na około porozstawiane były rzędy pozłacanych krzeseł, prawie wszystkie były już pozajmowane przez zaproszonych gości. Cały świat sprzyjał tej ceremonii. Wakacyjne słońce zawisło na niebie, jako jedyny zewnętrzny świadek tego pięknego wydarzenia. Lekki, ciepły wiatr smagał policzki gości; różnorodne sukienki pań falowały delikatnie w jego takt.
     James nie mógł opanować drżenia rąk .Był jeszcze bledszy niż wcześniej, choć na twarzy błąkał mu się delikatny uśmieszek. Jego niepokój udzielił się również Syriuszowi.

"Czekam na tę jedną chwilę. Serce jak szalone bije...
Zrozumiałem, po co żyję...".

 - Łapo, ja na pewno się pomylę - rzucił James.
 - Daj spokój i przestań panikować, Rogacz! - odparł nieco nerwowo Syriusz. - Lepiej pomyśl o tym, co będziecie robić po ślubie.
 - Będziemy żyć długo i szczęśliwie z piątką dzieci - wyrecytował James, na co oboje wyszczerzyli do siebie zęby. Trochę ich to uspokoiło.
     Minuty dłużyły się niemiłosiernie, każda chwila zdawała się trwać tydzień. Sekunda była godziną, na którą zdawało się czekać całe swoje życie, a i tak nie można było jej w pełni uchwycić...
     James zapatrzył się na pozajmowane rzędy krzeseł. Wszyscy zebrani mieli promienne uśmiechy na twarzach, dowcipkowali, śmiali się, żartowali. Poczuł dziwny uścisk w żołądku na myśl, że za chwilę te wszystkie oczy będą wlepione w niego i w Lily. Starał się opanować drżenie rąk, ale nie bardzo mu to wychodziło. Zaczął więc w myśli liczyć do dziesięciu, żeby się uspokoić... Nagle poczuł, jak Syriusz klepie go mocno po ramieniu. Starał się go ignorować. Raz... Dwa... Trzy... Łapa dalej nie rezygnował. Oszalał, czy co? Cztery... Pięć... Tak, chyba naprawdę zwariował. Sześć... Siedem...
 - Syriusz, odwaliło ci? - zdenerwował się Rogacz.
 - Patrz - rzucił Łapa.
     Rogacz odwrócił się i natychmiast skamieniał. Przez zielony ogród szła Lily w towarzystwie Dorcas, a wyglądała tak, że aż zapierało dech w piersiach. Biała suknia zdawała się emanować blaskiem na przynajmniej kilometr, tworzyła niesamowity kontrast z zielenią drzew i trawy. Włosy miała rozpuszczone, łagodnie opadały jej na ramiona, przykryte białym welonem do pasa. W ręce miała bukiet pięknych, białych róż, a na twarzy lekki uśmiech, w oczach pełno radości.
     James nie mógł wydusić z siebie słowa. Patrzył na Lily, wręcz pochłaniał ją wzrokiem, nie mógł oderwać oczu od jej szczęśliwej twarzy. Znów chciał coś powiedzieć, ale nie dał rady, kolejny raz doświadczył niemocy słów.
     Syriusz walnął go znów w ramię, wskazując na zegarek.
 - Chyba powinniśmy zacząć - powiedział Rogacz, co w jego skomplikowanym języku miało znaczyć: "Wyglądasz pięknie, ale nie potrafię ubrać tego w słowa". Lily kiwnęła potakująco głową.
     Chwycili się za ręce i w głosie dzwonków kościelnych pomieszanych z Marszem Weselnym, kroczyli między rzędami do głównego podium. Serca tłukły im się w piersi, a usta z trudnością łapały oddech. Właśnie spełniało się ich największe marzenie.

"Ej, za krótko trwa godzina!
Niech się chwila ta zatrzyma...
Swoim szczęściem chcę nakarmić calutki świat,
zdziwiony tak...!".

     Cały świat się nie liczył. Stanie przed księdzem było prostsze, niż sobie wyobrażali. Nie widzieli nic, oprócz siebie, nie słyszeli nic, poza słowami księdza. Ogród się ograniczył. Wszystko się ograniczyło.
 - Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca, albo cymbał brzmiący...
     Czy ktoś kiedykolwiek mógł przypuszczać, że tych dwoje stanie w przyszłości razem przed ołtarzem? Chyba nie. Ta Lily Evans, obowiązkowa, punktualna, inteligentna, najlepsza uczennica Hogwartu, ulubienica profesorów. I ten James Potter, roztrzepany, żartobliwy, gwiazda quidditcha, największy psotnik, jakiego miał Hogwart. A dziś...? Oni, zakochani do granic możliwości, na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata.
 - Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak, iż bym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym...
     Lily stała, wsłuchując się w słowa księdza, a każde było tylko kolejnym potwierdzeniem realności tej sytuacji... Naprawdę wychodzi za niego za mąż, naprawdę będzie panią Potter. James będzie jej i tylko jej. Będzie należeć do niej, chociaż to nie kwestia posiadania... Bo to jest właśnie najpiękniejsze przesłanie miłości: mieć najważniejszą rzecz na świecie, ale jej nie posiadać.
 - [...] Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest...
     James wpatrywał się w Lily z miłością w oczach. To wszystko jest rzeczywistością, spełnia się najpiękniejszy sen jego życia. Tyle razy myślał, marzył o tym, by Ruda była tylko jego. Dalej nie mógł uwierzyć, że to on posiada największy dar na świecie - miłość. Kochał ją zawsze, chociaż na początku inaczej, niż teraz. Była pierwszą osobą, którą tak bardzo pokochał i ostatnią, którą mógłby przestać kochać.
 - Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego...
     Czy ktoś kiedykolwiek mógł być szczęśliwszy od nich? Nie sądzę. Bo magia tej chwili nie wypływała ze świata zewnętrznego: rodziła się w nich, w ich ciałach, sercach, duszach łączących się w jedność. W nich mieszkała cała magia świata.
 - [...] nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli z prawdą...
     Wszystko jest opowieścią. To, w co wierzymy, to, co poznajemy, co pamiętamy, co kochamy, a nawet, co śnimy. Wszystko jest opowieścią, narracją, sekwencją zdarzeń i osób przekazujących sobie emocje. Akt wiary jest aktem akceptacji, akceptacji opowiadanej nam historii.
 - Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy...
     Ta sekunda umyka, bo zbyt wielu chciałoby ją złapać. Ale czasami możemy sobie wyobrazić, że zaciskamy ją w pięści, nie pozwalając uciec, że zatrzymujemy czas i ta chwila trwa wiecznie. Wyobrażamy sobie, że JEST. A czy to prawda, czy kłamstwo - nie ma najmniejszego znaczenia...
 - We wszystkim pokłada nadzieję...
     Świat wstrzymał oddech. Ziemia przestała się kręcić, rośliny przestały produkować tlen, ludzie przestali oddychać. Wiatr ustał. Drzewa zamarły. Motyle znieruchomiały. I tylko dwa serca wciąż biły jednym rytmem...
 - Wszystko przetrzyma.
     Wszystko.
 - Miłość nigdy nie ustaje...
     Nigdy.
     James wbił spojrzenie w dwie obrączki na białej poduszce, oddychając szybko i głęboko, bo oto przyszedł moment, na który czekał przez całe życie. Spojrzał w zielone oczy Panny Młodej, a to dodało mu siły. Uwierzył.
     Składał przysięgę Lily, całym sercem i całą duszą. Obiecywał, że będzie z nią zawsze, że będzie jej bronił, że odda za nią życie, jeśli tylko będzie trzeba. W końcu śmierć to zbyt mały powód, żeby przestać kochać. Przypieczętował swoje słowa wypowiedziane dawno temu, wydaje się, że milion lat wstecz: że będzie kochał ją zawsze, niezależnie od biegu wydarzeń. Lily odpowiadała tym samym. W swojej przysiędze obiecywała bezgraniczne zaufanie, wierność, wieczną miłość...
     "Oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci". Nie, Lily, pomyślał James z nagłym poczuciem dumy. Ja ciebie nie opuszczę nigdy. Nawet po śmierci.
     Miłość zdawała się być obecna, materialna, prawie, że namacalna. Zdawało się, że można by ją wyczuć, dotknąć, spojrzeć na nią. Muskała policzki, ocierała się o skórę, powodowała przyspieszone bicie serca... A może to był tylko wiatr...?
 - Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela.

"Wielka miłość nie wybiera, czy jej chcemy nie pyta nas wcale!
Wielka miłość... Wielka siła...
Zostaniemy jej wierni na zawsze".

     Nic nie mogło zakłócić tej szczęśliwej chwili. James poczuł pewniejszy grunt pod nogami, kiedy miał już na serdecznym palcu złotą obrączkę. Przypatrywał się jej z tęsknotą. Ten mały znak był potwierdzeniem siły ich uczucia.
     Goście powstali z miejsc klaszcząc i wiwatując, kiedy miało dojść do pierwszego pocałunku Młodej Pary. Krzyczeli "Gorzko! Gorzko!" z uśmiechami na twarzach i wypiekami na policzkach. W oczach niektórych zaproszonych pań lśniły łzy szczęścia, nawet Dumbledore ukradkiem wytarł łzę spod okularów - połówek.
     James pomyślał, że nie ma na świecie nic prostszego, niż pocałowanie Lily, jego żony. Zbliżył się do niej i zachęcany okrzykami tłumu, po raz kolejny zatopił wszystkie obawy w smaku jej ust. Lily, czując jak w piersi łomoce jej rozweselone serce, rzuciła ślubny bukiet do tyłu. Złapała go zaskoczona Minerwa McGonagall, oblewając się przy tym szkarłatnym rumieńcem.
     Młode, beztroskie lata minęły, teraz nadszedł czas najtrudniejszych rozwiązań i najcięższych decyzji, przyszła dorosłość. Odpowiedzialność, rodzina, bezpieczeństwo. To wszystko jest kontynuacją, drugim etapem tej samej gry. To wszystko jednak nie przerażało tak bardzo ani Lily, ani Jamesa, bo byli już razem, mieli w sobie oparcie. Między nimi była prawdziwa miłość, nie taka szara, papierowa, jak w niektórych przypadkach. Ich miłość była żywa, szczera. Oboje wierzyli, że gdyby tylko chcieli, potrafiliby latać. Z miłości, rzecz jasna.

     W tym momencie opowieść o ślubie Lily i Jamesa Potterów, najpiękniejszym ślubie w dziejach magii, się kończy, choć wesele trwa nadal, tak samo jak dalej będzie trwać to opowiadanie. To tylko początek końca. Końca, który wszyscy dobrze znamy.
     Każdy dzień przynosi nowe rozwiązania i nowe problemy. Każdy dzień przynosi jakieś pytania, na które trudno znaleźć odpowiedź. Ale żaden dzień się nie powtórzy, tak samo jak nie powtórzą się rozwiązania, problemy i pytania.
     Łapmy chwilę, która jest. O resztę będziemy martwić się później.


"Miną lata gwiazdy zgasną, fotografie w głowach zasną...
Gdy nas ludzka złość rozłączy, ja i tak odnajdę cię.
Kiedy rozum każe zwątpić, czekaj, zadrży świecy płomień,
bo po drugiej rzeki stronie,
ja dobrze wiem, tam ogród jest...

[...] Wielka miłość. Wielka siła.
Zostaniemy jej wierni na zawsze".



14 komentarzy:

  1. :') cudo, ale nie znoszę hymnu o miłości bo musiałam się całego na pamięć uczyć ;_;
    KOCHAM CIĘ

    OdpowiedzUsuń
  2. Hеavу ѕmokers thеse ԁays uncoѵer quіttіng vеry tough.


    mу blog рost V2 Cigs Coupons

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, to był najpięknejszy opsi ślubu jaki czytałam !
    Mam nadzieję,że szybko wrócisz, czytam Twojego bloga już 3 raz!
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Płaczę, jakbym wciąż miała kilka lat...
    To chyba jeden z najlepszych rozdziałów <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Doszłam do tego momentu i... coś mi tu nie gra. Niektóre słowa (a nawet sentencje) brzmią zadziwiająco podobnie do jednego bloga o Dramione. Nie sądzę, by był to zbieg okoliczności, chociaż, jak każdy człowiek, mogę się mylić. No cóż, czytam dalej...

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniałe! Po prostu sie popłakałam... Bo ich miłość, choć oni są wymyśleni, jest prawdziwa... I za to kocham Twój blog! Za to, że tak niesamowicie opisujesz rzeczy, kóre się nie zdarzyły, choć wiele z nas chciałoby żeby się zdarzyły...
    Kłaniam się nisko
    Julia

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspaniale, ich uczucia są opisane w niesamowity sposób. Tak nam bliski, a zarazem tak nierealny i odległy. Piękna historia, którą czytam jednym tchem, ale na tym rozdziale chciałam się zatrzymać i wreszcie nabazgrać ten komentarz <3
    Oj, coś czuję, że szybko będzie z tego Harry :P

    OdpowiedzUsuń
  8. O mój Boże! Najwspanialszy rozdział na ziemi!!! Tak wspaniale to opisałaś. A gdy McGonagall złapała bukiet to było to... Takie cute ^^ Wspaniale wszystko opisałaś <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Jakie to jest sweet! <333 Uwielbiam ten rozdział!! Taki wspaniały ^ ^ Kocham go :D Wspaniale opisałaś te uczucia! Taki cute <333

    OdpowiedzUsuń
  10. Uwielbiam,ubóstwiam, kocham to jak pięknie dobierasz cytaty, wiersze i sentencje <3 Jako fanka poezji naprawdę szanuje ten rozdział, jako dusza niespełniona chylę czoła za opis chwili, która może trwać. Piękne. Brak słów.
    Przysięgam uroczyście, że będę czytać dalej!
    Z pozdrowieniami
    Maddie Tonks

    OdpowiedzUsuń
  11. Piękny rozdział.
    Kocham twojego bloga ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja mam problem z katolickością w tym poście, podobnie zresztą jak w tym pogrzebowym. Przecież to czarodzieje, w dodatku angielscy... obrzędy nie powinny wyglądać tak bardzo polsko, nie gra mi to.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dokładnie. I te polskie wstawki piosenek... no nie

    OdpowiedzUsuń