(4 marca 2009)
- Czarny Pan wkradł się nam do umysłu? - powtórzył z niedowierzaniem James, skrzywiając się lekko i spoglądając na Lily, która od dłuższej chwili nie odzywała się wcale.
Wstawał świt. Większość członków Zakonu Feniksa siedziała teraz w Mglistym Aniele, opatrując rany z nocnej bitwy. Złapani zwolennicy Sił Ciemności, z polecenia Bartemiusza Croucha, szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, siedzieli w Azkabanie, więzieniu dla czarodziejów, bez procesu.
- Wytworzył w waszym umyśle fałszywą wizję - powiedział spokojnie Dumbledore, przenikając Rogacza spojrzeniem bystrych, jasnoniebieskich oczu. W przeciwieństwie do minionej nocy, sprawiał wrażenie człowieka starego i zmęczonego. - Lord Voldemort uwielbia mieszać w głowach ludziom i tylko ci, którzy dostatecznie dobrze opanowali oklumencję, są w stanie go powstrzymać.
- Dlaczego to zrobił? - spytał Syriusz.
- Jestem prawie pewny, chociaż jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnąłem się mylić, że próbował was zniszczyć - odparł ich były dyrektor.
- Z jakiego powodu mu się to nie udało? - wtrącił Remus.
- Domyślam się, nic więcej - rzekł Dumbledore. - Musicie zrozumieć, że Lord Voldemort włada magią, jakiej nikt przed nim nie poznał. Uważa, że ludzie są słabi, ale to nie prawda. Są po prostu od niego mądrzejsi i wiedzą, czym to grozi.
- Wtedy... On powiedział... - wyjąkała Lily. - Na świecie nie ma miłości, jest tylko władza i potęga. I ludzie słabi, zbyt słabi, by ją osiągnąć.
- No właśnie, droga Lily. A to was obroniło. Miłość.
James, Syriusz i Remus spojrzeli na siebie wymownie.
- Miłość...? - powtórzył Łapa bezgłośnie.
- Tak, miłość. Voldemort nigdy nie potrafił kochać, a to uczucie, podobnie jak przyjaźń, jest silniejsze niż wszystkie zaklęcia, jakie znacie. Do tego żal, który odczuł James po stracie rodziców... Voldemort nie mógł znieść przebywania tak blisko kochających, dobrych serc. Jest przegrany, chociaż jeszcze o tym nie wie.
- Uciekł... Mówią, że staje się nieśmiertelny...
- Nie Syriuszu, Voldemort nie jest nieśmiertelny, bo nie potrafi kochać. Czasami nie trzeba umierać, żeby być martwym.
- To zabrzmiało tak, jakbyśmy my byli - zadrwił siedzący nieopodal Frank Longbottom, przyciskając do krwawiącego ramienia różdżkę.
- Każdy z kochających jest nieśmiertelny - rzekł Dumbledore, z błyskiem w oku. - Chociaż jedną z wad tej wielkiej nieśmiertelności jest fakt, że przychodzi ona dopiero po śmierci.
James i Syriusz parsknęli śmiechem, ale byli jedynymi, którzy to zrobili. Większość zebranych w skupieniu rozważała sens tych słów wypowiedzianych przez głównego założyciela Zakonu Feniksa, z rozmarzonym wyrazem twarzy.
- Nie mieści mi się w głowie, jak człowiek mógł zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi - stwierdziła Lavender, pochylona nad leżącym bez zmysłów Edgarem Bones'em, wlewając mu do ust jakiś fioletowy eliksir.
- Ale Sami-Wiecie-Kto nie jest człowiekiem, prawda?
Dumbledore westchnął.
- Od tylu lat walczę z tym idiotycznym "Sam-Wiesz-Kto"... - mruknął. - Ale masz rację, Dorcas. Człowiek został stworzony do miłości. Ci, którzy nie potrafią kochać, nie mogą uchodzić za człowieka.
- Nie rozumiem... - wyjąkał Łapa.
- Kiedy woda jest wzburzona, trudno cokolwiek przez nią zobaczyć. Kiedy się uspokoi, stanie się dla was przejrzysta i wtedy wszystko zrozumiecie.
James objął ramieniem siedzącą obok Lily i mocno ją przytulił. Wiedział, wiedział doskonale, o co chodziło Dumbledore'owi - jako jeden z niewielu. Ruda była dla niego całym światem, kochał ją ze wszystkich sił i to pozwalało mu żyć. Była jak tlen, pozwalający mu prawidłowo funkcjonować. Bez niej, świat by się zawalił. Wstawał rano z łóżka - dla niej, jadł - dla niej, śmiał się - bo wiedział, że ona kocha jego śmiech. Rozstawał się z nią tylko dlatego, żeby później móc do niej wrócić. Była pierwszą kobietą, którą prawdziwie pokochał i ostatnią, którą mógłby przestać kochać.
- Będę cię kochać aż do końca życia - szepnął jej na ucho. - A jeżeli jest coś potem, będę cię kochać także po śmierci. Czy mnie rozumiesz?
Kiwnęła głową i oparła się o jego klatkę piersiową. Największą mocą jaką władała, była miłość do tego wiecznie rozczochranego mężczyzny w okularach.
- Albusie, kiedy to się wreszcie skończy? - zapytała McGonagall.
- Minerwo, chciałbym to wiedzieć - odparł Dumbledore. - Jednak na najciekawsze pytania nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Zawsze trzeba dodać "być może". Tego typu pytania, zawsze pozostają tajemnicą.
- Przecież wszyscy wiemy, że jesteś jedyną osobą, której Sam-Wiesz-Kto się boi... - stwierdziła Marlena McKinnon.
- Nie boi się mnie, boi się magii, którą władam, a to jest różnica.
- Albusie, tylko ty możesz to zakończyć. Tylko ty możesz położyć temu kres... - wyjąkała McGonagall, bliska płaczu. Dumbledore pokręcił głową.
- Nic nie jest takie proste, jakby się chciało, żeby było.
- Grindelwalda pokonałeś - rzuciła Dorcas.
- Ale poczekajcie... - zastanawiał się na głos Peter, obgryzając paznokcie. - Jeśli Sami-Wiecie-Kto nie jest człowiekiem... To chyba nie można go... zabić?
- Och, są o wiele gorsze sposoby zniszczenia człowieka, niż śmierć - odparł spokojnie Dumbledore.
Nastała cisza. Było tyle rzeczy, o które chcieli zapytać, ale nie potrafili. Niemoc słów ich przerażała. Ale słowa są puste, nigdy nie potrafią oddać potrzeb serca. James siedział czując na piersi ciężar głowy Lily i myślał tylko o jednym. O czymś, co złączy ich na zawsze, będzie dowodem i potwierdzeniem ich miłości.
- Lily - powiedział cicho. - Pobierzmy się.
Obecni w Mglistym Aniele uśmiechnęli się szeroko, a oczy im rozbłysły. Dumbledore siedział z dłońmi zetkniętymi ze sobą palcami, ale w jasnoniebieskim spojrzeniu tlił się radosny płomyk radości. Lily podniosła głowę i spojrzała prosto w orzechowe oczy Rogacza, które tak bardzo pokochała. Nie potrafiła wydusić z siebie słowa, gardło miała tak ściśnięte z emocji i tego niespodziewanego szczęścia.
- Nie ma na co czekać - rzekł ponownie James. - Chcę, żebyś była moją żoną, panią Potter. W tym czasie, kiedy nie możemy być pewni następnego poranka.
- James... - wyjąkała. - Tak się... Tak się cieszę...
Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała delikatnie w usta. Wszystkie smutki tego poranka odpłynęły gdzieś na bok, jej ciało i duszę zalała fala radości.
- Tylko na tyle cię stać? - szepnął jej do ucha James, tak, że tylko Lily to usłyszała i natychmiast uśmiechnęła się promiennie. Przypominało jej to wieczór, jeszcze w Hogwarcie, w Pokoju Życzeń, gdzie zabrał ją Rogacz... A był to wieczór, który należał do nich i tylko do nich.
- Będzie balanga! - wrzasnął Syriusz, wywołując wśród zgromadzonych salwę śmiechu.
- W zaistniałych okolicznościach - powiedział rozpromieniony Dumbledore, przywołując ze spiżarni kieliszki i pokaźną butelkę czarodziejskiego wina - wznieśmy toast, za przyszłą młodą parę i za ich miłość!
- Za ich miłość! - powtórzyli chórem obecni czarodzieje.
~*~
Przygotowania do ślubu i wesela Lily i Jamesa ruszyły pełną parą. Wszystko, nawet najdrobniejszy szczegół trzeba było rozważyć i dokładnie zaplanować. W czasach Lorda Voldemorta nawet najbliższa godzina była wielką tajemnicą.
Ruda i Rogacz zdecydowali się na skromne, kameralne wesele, które nie spowoduje rewolucji w świecie czarodziejów. Ponieważ Voldemort próbował już zwerbować ich do swojej armii, Dumbledore poradził im ukrywać ostateczną datę ślubu. Rozpuścili więc plotkę, że przed ślubnym kobiercem mają stanąć 1 września, podczas gdy tylko najbliżsi wiedzieli, że stanie się to wieczorem, 31 sierpnia.
James żałował, że nie może zrobić hucznego wesela, o którym zawsze marzył, ale nie narzekał, za co Lily była mu wdzięczna. Sama miała niemałe wyrzuty sumienia, że na własnym ślubie zabraknie jej rodziców, ale Dumbledore ostrzegł ją, że mugole w świecie czarodziejów są w większym niebezpieczeństwie, niż w ich świecie. Tylko wielkie zaufanie do Dumbledore'a i do Jamesa sprawiło, że Lily postanowiła ostatecznie postawić rodziców przed faktem dokonanym, chociaż zdawała sobie sprawę, że nie będą z tego zbyt zadowoleni.
Miejsce, w którym Lily i Rogacz mieli złożyć sobie uroczystą przysięgę miłości, również nie odpowiadało do końca im marzeniom z czasów siódmej klasy, ale uznali to za najrozsądniejsze wyjście. Mglisty Anioł był dostatecznie duży, by pomieścić w pokojach liczbę zaproszonych gości i na tyle piękny, że Ruda zgodziła się na ślub w rozległych ogrodach posiadłości Dumbledore'ów. Sam właściciel dworku był z tego niezmiernie zadowolony i cieszył się, mogąc uniknąć dodatkowych komplikacji i obaw.
James na swojego świadka wybrał Syriusza - co było do przewidzenia. Lily natomiast miała z tym większy problem. Nie mogła zaprosić swojej siostry Petunii, ba, nawet tego nie chciała. Zaproponowała to stanowisko Lavender, z którą znała się przecież od pierwszej klasy Hogwartu. Okazało się jednak, że panna Stick w tym czasie wykonuje ważne zadanie dla Zakonu Feniksa i nie będzie mogła być obecna na tym uroczystym wydarzeniu. W zaistniałych okolicznościach, Lily wybrała Dorcas Meadowes, z którą bardzo się zaprzyjaźniła podczas spotkań w Mglistym Aniele.
31 sierpnia zbliżał się nieuchronnie, ale było to wydarzenie, które napawało Jamesa takim szczęściem, że nie myślał o niczym innym. Dzień przed ślubem, wczesnym wieczorem, Rogacz niosący cały transporter Ognistej Whisky na wieczór kawalerski, który miał się odbyć za niecałe pół godziny, natknął się na Lily stojącą na tarasie Mglistego Anioła. Podszedł do niej cicho, odkładając stos butelek na pobliski stolik i złapał ją delikatnie w talii, zaplatając ręce na jej brzuchu.
- Zbliża się najpiękniejszy dzień w moim życiu, wiesz? - powiedział.
- I mój, James - odparła. - Mimo wszystko, trochę się boję. A jeśli coś pójdzie nie tak? Jeśli coś się stanie w ostatniej chwili?
- Lily, posłuchaj mnie. Nawet, gdyby miała mi się ziemia rozstąpić pod nogami... Albo gdyby niebo chciało zwalić mi się na głowę... Ja się nie cofnę. Rozumiesz? Za takie szczęście jestem w stanie oddać życie.
W ciszy, która nagle zaległa, dobrze było słychać idealnie równe bicie ich dwóch serc. To się nazywa magia miłości.
- Wiesz co, James? - spytała tonem zaciekawionego dziecka.
- Powiedz mi, księżniczko.
- Kocham cię - stwierdziła, jakby przed chwilą zrozumiała prawo grawitacji. - Kocham cię. Cholernie cię kocham, mój Huncwocie.
Uśmiech, jaki zagościł na jego twarzy, był wart wszystkiego.
- Rogasiu, gdzieś ty się po... ooooj, przepraszam, drodzy państwo, ale wydaje mi się, że wasz ślub jest dopiero jutro - rzekł Syriusz, który nagle pojawił się w drzwiach tarasu. - No, chyba, że pomyliłem terminy...
- Zawsze przychodzisz w najbardziej nieodpowiednim momencie, Syriuszu - zadrwiła Lily, z nutą rozdrażnienia w głosie.
- Chciałbym przypomnieć, że dopiero od jutra będziesz związany węzłem małżeńskim, James, więc nie rozumiem, dlaczego nie korzystasz z ostatnich chwil wolności...
- Łapo, jesteś największym kretynem, jakiego miałem szczęście spotkać - zażartował Rogacz, szczerząc zęby do przyjaciela.
- I za to cię kochamy - dodała Ruda.
- Pozwolisz mi uściskać przyszłą bratową? - spytał Syriusz z typowym, Huncwockim uśmiechem. - No co, przecież ja i James jesteśmy jak bracia.
James odsunął się na bok i patrzył z zaciętą miną, jak Łapa obściskuje Lily i szepcze jej coś na ucho; coś, czego nie mógł usłyszeć, ale wywoływało to piękny uśmiech na twarzy Rudej.
- Ej, może starczy, co?! - mruknął w końcu z uśmiechem.
- No dobra, dobra, bez paniki - odparł Syriusz. - Choć James, niedługo zaczną schodzić się chłopaki. Lily, Lavender czeka na ciebie w salonie.
- Jak to? - zdziwiła się Ruda. - Przecież mój wieczór panieński zaczyna się dopiero o ósmej. Jeszcze sporo czasu.
- Wiem, wiem. Mówiła coś o jakimś striptizerze... - stwierdził Syriusz, a gdy Rogacz rzucił mu mordercze spojrzenie, dodał: - Dobra, żartowałem!
Rogacz pocałował Lily w policzek i wyszedł za Łapą z tarasu, lewitując przed sobą transporter Ognistej Whisky. Ruda odprowadziła wzrokiem swojego przyszłego męża i westchnęła głęboko, pogrążając się w świecie własnych myśli.
Jutro o tej porze będzie składać Jamesowi przysięgę wiecznej miłości. Zbliża się dzień, o którym myślała bardzo często, od kiedy tylko Rogacz oświadczył się jej w przytulnym salonie Evans'ów. Wyobrażała sobie siebie w białej sukni i Jamesa w odświętnym garniturze, wciskającego jej na serdeczny palec złotą obrączkę... Uśmiechnęła się do siebie, wiedząc, że śnieżnobiała sukienka wisi teraz na wieszaku w jej pokoju, a obrączki, które od jutra będą symbolem jej więzi z Rogaczem, teraz spoczywają w czerwonym pudełku, pod opieką Syriusza. Od jutra wszystko się zmieni, wszystko będzie inaczej.
Od jutra nie będzie panną Evans, tylko panią Potter.
_________________________
Dla pewnego Pana,
który po raz kolejny zagościł w moim śnie...
I slub juz w nastepnym rozdziale. Wreszie sie doczekalam.
OdpowiedzUsuńWesele czeka :-)
Veritaserum
Jakie to romantyczne ♥♥♥
OdpowiedzUsuńJak zrobiłeś/zrobiłaś te serduszka???
UsuńJęcząca Marta
lewy alt i 3 ta po prawej xD
UsuńJak słooodko <3
OdpowiedzUsuńJęcząca Marta
I love IT ♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńLuna Lovegood
Jej, Evansówna zmieni się na Potyerównę.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że spróbujesz połączyć Dorcas z Syriuszem...
OdpowiedzUsuńGenialny! Taki uroooczy <3 ^^
OdpowiedzUsuń