27 maja 2012

47. Z wizytą u państwa Evans


(21 lutego 2009)

     Słońce leniwie wychodziło na niebo, wlewając się przez okna do domów w Dolinie Godryka. Pierwsze złociste promienie oświetliły salon domu Potterów, przedstawiając go w całej okazałości. Z pewnością nikt by tego pomieszczenia nie poznał - w ciągu ostatniego miesiąca zaszły tu duże zmiany. Niestety, na gorsze.
     Na małym szklanym stoliku przed zieloną sofą piętrzyły się brudne szklanki z wyschniętymi fusami herbaty, talerze z okruszkami i sztućce. Książki walały się po podłodze, w niektórych były nawet zaznaczone potrzebne strony. Zapisane pergaminy i puste butelki atramentu leżały w nieładzie, a orle pióra pokryła warstwa kurzu. Ktokolwiek w tym domu przebywał - z pewnością nie dbał o ład i porządek.
     Poranną ciszę przerwał głośny dzwonek do frontowych drzwi, a mężczyzna, który spał na kanapie przed szklanym stolikiem, przewrócił się na drugi bok. Okulary przekrzywiły mu się na nosie, kiedy głowa opadła bezwładnie na ramię.
     Dzwonek zabrzmiał po raz drugi. A chwilę później - po raz trzeci. Natarczywy gość walił pięścią w drzwi i wykrzykiwał jakieś niezrozumiałe zdania. Wyglądało na to, że wiedział o obecności gospodarza. Po dziesięciu minutach dobijania się do wejścia, wszystko ucichło. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz później rozległ się donośny huk, a wejściowe drzwi wyleciały z zawiasów opadając na stary dywan w holu, i wzbijając z niego warstwę kurzu. Jakaś wysoka postać z czarnymi włosami do ramion wskoczyła zwinnie do domu Potterów i mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak: "Naprawimy... Zaraz wszystko naprawimy...", przywróciła poprzedni stan drzwi.
 - Wstawaj, stary jeleniu! - krzyknął Syriusz Black podchodząc do przyjaciela i potrząsając nim znacząco.
 - Nie, nie Lily... Dziś ty wyprowadź Puszka na spacer... - mruknął przez sen James Potter, wymachując Łapie przed nosem niewidzialną smyczą. Ten parsknął śmiechem, i to otrzeźwiło Rogacza.
     Otworzył powoli oczy i poprawił okulary na nosie. Spojrzał prosto w roześmianą twarz swojego najlepszego przyjaciela i aż krzyknął z radości. Zerwał się na równe nogi i już oboje klepali się po plecach, ściskali w ramionach jak bracia...
 - Tak długo cię nie było! - mówił Rogacz, starając się usunąć ze stołu najbardziej zawadzające przedmioty, co było zajęciem dość trudnym, biorąc pod uwagę fakt, że obok stolika również piętrzyły się brudne naczynia.
 - Sporo - odparł Syriusz, siadając na jednym z foteli (wcześniej podniósł z niego mahoniową różdżkę przyjaciela). - A ty widzę, nie próżnowałeś!
 - Daj spokój, mamy w Ministerstwie prawdziwy młyn - narzekał James. - Wszystkie testy są przyspieszone. Ręce pełne roboty w każdym Departamencie. Dzięki Szalonookiemu mogłem ominąć co nieco - oczy mu rozbłysły. - Co nie zmienia faktu, że od miesiąca porządnie się nie wyspałem.
 - A jak twój szef? Radzi sobie z tym jakoś?
 - Względnie - mruknął Rogacz. - Ale i tak teraz podlega pod Croucha. Jak wszyscy - dodał, z niezadowoleniem. - Mówią, że to tylko kwestia czasu, jak będzie Ministrem. Chociaż Dumbledore jest zdania, że to byłby cios dla całego Zakonu.
     Syriusz przysłuchiwał się Jamesowi w skupieniu. Od miesiąca nie miał właściwie żadnych informacji o planach i postępach Lorda Voldemorta i Ministerstwa. Co prawda czytał "Proroka Codziennego" i regularnie słuchał wiadomości w Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej, ale one umiejętnie omijały te tematy.
 - Martwiłem się o ciebie - stwierdził poważnym tonem James. - Od naszego spotkania nie dałeś żadnego znaku życia. Żadnej sowy. Nic.
 - Wiem, przepraszam - tłumaczył się Syriusz. - Kontaktowałem się jedynie z Dumbledore'm. Powiedział, że niebezpiecznie jest wysyłać cokolwiek sowią pocztą. Listy mogą być przechwycone.
 - Parenaście razy próbowałem złapać cię w dwukierunkowym lusterku!
 - Nie wziąłem go do Andromedy. A wiesz, że teleportowałem się tam od razu po naszym spotkaniu w Dziurawym Kotle.
 - Jak ona się czuje? - zainteresował się Rogacz.
 - Bardzo dobrze - odparł Łapa. - Ukrywają się razem z Ted'em. On jest mugolem. Poza tym Andromeda już ma na pieńku z moimi kochanymi krewnymi... Słyszałeś, że moja wspaniałomyślna matka wydziedziczyła ją z rodzinnego gobelinu?
 - Wspominałeś. - James wyszczerzył zęby do przyjaciela.
     Było tyle, o czym chciał mu powiedzieć, tyle myśli i niewypowiedzianych zdań kłębiło się w jego głowie, tak chciałby zaczerpnąć rady Syriusza, a nie potrafił znaleźć słów, w które mógłby to ubrać. To było gorsze od wszystkiego, a wiedział, że tylko Syriusz Black jest osobą, która go zrozumie od początku do końca.
 - Miałeś jakieś wiadomości od Remusa i Petera? - przerwał milczenie Łapa.
 - Z Lunatykiem spotkaliśmy się w Mglistym Aniele - rzekł Rogacz, wdzięcznie podłapując temat. - Teraz pewnie szykuje się do pełni, wypada na tę noc. Glizdogon odwiedził mnie parę razy tutaj, w Dolinie Godryka, ale krótko. Jego matka nie czuje się najlepiej i teraz chce być przy niej jak najdłużej. Boi się, że powtórzy się sytuacja z ojcem.
     Ojciec Petera zmarł podczas siódmego roku jego nauki w Hogwarcie.
 - Słyszałem o śmierci Caradoca Dearborna i Benio'a Fenwicka.
 - Wielka tragedia - westchnął Rogacz. - Z biednego Benio'a zostały tylko kawałki ciała, nawet nie wszystkie. Straszne.
     Słońce weszło już wysoko na niebo, a w pobliskich domach można było dosłyszeć hałas normalnych, porannych czynności. Tegoroczny sierpień był równie upalny jak lipiec.
 - Jak układa się tobie i Lily? - spytał znów Łapa. - Wspominałeś coś o Puszku. Chyba nie miałeś na myśli tego Puszka, co?
     Oboje dobrze pamiętali dzień, w którym weszli do chatki gajowego Hogwartu, Rubeusa Hagrida, i zastali tam w koszyku psa o trzech głowach, którego Hagrid, mający świra na punkcie groźnych stworzeń - a im bardziej groźne, tym bardziej je kocha - zakupił od nieznajomego mężczyzny w pubie, i nazwał wdzięcznie "Puszkiem".
 - Pokażę ci coś - rzekł James szczerząc zęby.
     Podszedł szybko do jednej z zamykanych na kluczyk szuflad i wyjął z niego małe, czerwone pudełeczko. Podał je Łapie, dalej z szerokim uśmiechem.
     W środku był pierścionek, bardzo ładny i bardzo drogi pierścionek. Wykonany z lśniącego metalu, na wierzchu osadzony miał mały, czerwony rubin w kształcie serca. Na wewnętrznej stronie Syriusz zauważył maleńki napis: "Lily i James".
 - Och, Rogasiu, nie mogę tego przyjąć... - mruknął Łapa, udając dość dobrze zakłopotanie i trzepocząc rzęsami jak trzy czwarte dziewczyn z Hogwartu, po czym parsknął śmiechem. - Nie możemy się pobrać - zakończył, oddając mu pierścionek.
 - Łapo, durniu mój ulubiony - odparł James, też nieźle ubawiony. - Ładny, prawda? Robota goblinów. Kosztował majątek.
 - Kiedy masz zamiar oświadczyć się Lily?
     James spojrzał na swój srebrny zegarek.
 - Za siedem godzin - odpowiedział z szerokim uśmiechem.

~*~

     Mugolska nienagannie utrzymana uliczka Londynu lśniła czystością, rozgrzana do gorąca od rażących promieni słońca. Niewiele się tutaj zmieniło od czasu, kiedy James odwiedził to miejsce ostatnim razem, a było to wtedy, gdy razem z Syriuszem nielegalnie teleportowali się, by odwiedzić koleżankę ze szkoły. I chociaż zepsuta budka telefoniczna stała dalej nienaprawiona w tym samym miejscu, a dom z czerwonym dachem przyciągał spojrzenie Rogacza, w nim samym od tej pory zaszły diametralne zmiany.
     Dom Lily Evans zbliżał się z każdym krokiem, a James nie był w stanie uspokoić bicia swojego serca. Nie widzieli się przecież tak długo!
     Doszedł do drzwi frontowych wcześniej, niż się spodziewał, wziął głęboki oddech i nacisnął dzwonek. Zdążył zobaczyć tylko burzę rudych włosów, zanim Lily Evans rzuciła mu się na szyję i mocno do siebie przytuliła. Minęło sporo czasu - a może było to kilka godzin - zanim wreszcie go wypuściła ze swych objęć i stanęła przed nim, żeby mu się lepiej przyjrzeć.
     Orzechowe oczy natrafiły na zielone oczy, a James poczuł, jak od środka zalewa go fala gorąca, i nie miało to nic wspólnego z upałem na zewnątrz. Lily wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał: rude włosy sięgające do ramion, ciepłe spojrzenie zielonych oczu i dobrotliwy uśmiech na twarzy. Jego serce wykonało dziwny taniec radości, taniec pełen miłości i jakiegoś romantycznego szczęścia. Nic więcej nie było mu potrzebne.
 - Wejdź! - zaprosiła go Ruda do środka, pomimo ściśniętego ze szczęścia gardła. - Rodzice będą za chwilę, musieli załatwić coś ważnego w banku. Będzie jeszcze Petunia i jej chłopak - dodała z nietęgą miną, wznosząc oczy do nieba.
     James wyciągnął ukradkiem różdżkę i nakreślił w powietrzu wielki łuk, a już po chwili trzymał w rękach wielki bukiet czerwonych róż. Wręczył je Lily.
 - Nie są tak ładne jak ty, ale Syriusz wyprawiłby mi dwugodzinne kazanie, gdybym nie dał ci kwiatów - powiedział z błyskiem w oczach, który Lily zapamiętała jeszcze z czasów szkolnych.
     Ruda zaprowadziła Rogacza do salonu, w którym główne miejsce zajmował stół przykryty białym obrusem. Znajdowało się na nim sześć nakryć, śnieżnobiałe talerze lśniły, a kieliszki i sztućce błyszczały. Widać szykowała się mała uczta. Na samą myśl o tym, James poczuł niemiły uścisk w żołądku.
 - Ależ porządni są ci mugole, prawda? - rzekł poważnie, przyglądając się idealnie wypolerowanemu widelcowi. - Bez czarów bym tego nie zrobił.
     Lily zaśmiała się, ale jej śmiech utonął w głośnych rozmowach przed drzwiami. Ruda wyjrzała przez okno, jej rodzice oraz Petunia ze swoim chłopakiem właśnie wchodzili do domu.
     Ojciec Lily był wysokim, łysiejącym już mężczyzną z krótkim wąsikiem i dobrotliwym uśmiechu. Jego oczy również były zielone, Rogacz pomyślał, że to po nim Ruda je odziedziczyła. Matka Lily była niższa od swojego męża, i chociaż jej niebieskie oczy były prawie tak przenikliwe jak oczy Dumbledore'a, miała miłą, sympatyczną twarz. Petunia była tak niepodobna do swojej siostry, że James przez chwilę zastanawiał się, czy ta nie jest z domu dziecka. Przyprowadziła ze sobą tęgiego chłopaka w czarnym smokingu, który przedstawił się jako Vernon Dursley i był raczej szerszy niż wyższy.
     Po krótkim przywitaniu, cała szóstka zasiadła przy stole. Pan Evans zażyczył sobie, żeby James siadł po jego prawej stronie, a Vernon, po lewej.
 - O Merlinie - mruknął cicho Rogacz, widząc koło swojego talerza trzy widelce różnych rozmiarów. Nie chciał zrobić z siebie głupka w tak ważnej chwili.
 - Nie przejmuj się - szepnęła mu do ucha Lily, która siadła obok niego.
     James stwierdził, że nie potrafi się nie przejmować.
     Pan Evans od razu zajął jego i Vernona rozmową, najpierw o pogodzie, później wymienili się z Dursley'em informacjami na temat najnowszych modeli Fiata, następnie o szkole i nauce, i najnowszych filmach na DVD. James nie ukrywał zdumienia na temat działania mikrofalówki i lodówki, chociaż dawał do zrozumienia, że to dość prymitywne. Vernon Dursley przyglądał mu się podejrzliwie i dziwacznie, jakby ze współczuciem, natomiast ojciec Lily wyraźnie dobrze się bawił.
     Z czasem rozmowa zeszła na przyszłość.
 - Przejmę firmę świdrów od mojego ojca - mówił Vernon. - Bardzo dobrze prosperuje, setki zamówień dziennie! To prawdziwy interes, te świdry!
 - A ty, James? Co zamierzasz robić w przyszłości? - zapytał pan Evans, przyglądając mu się zielonkawymi oczami.
     Rogacz wyczuł, jak Lily poprawiła się na krześle. Dobrze wiedział, o co jej chodzi: mówienie o Ministerstwie Magii i Lordzie Voldemorcie przy stole, a już przede wszystkim przed mugolami, nie było zbyt zadowalającym pomysłem.
 - Będę pracował... w bankowości - powiedział szybko, a chłopak Petunii prychnął drwiąco znad mięsnego puddingu.
 - Pan wybaczy, ale wygląda pan na takiego, co by nie umiał odróżnić kołpaka samochodowego od monety - zażartował i zaśmiał się z własnego dowcipu. Zawtórowała mu, rzecz jasna, Petunia.
 - Jamesowi nie chodzi o bankowość w świecie mug... w waszym świecie - sprostowała Lily. - Szkoli się na łamacza zaklęć u Gringotta.
 - Co robi taki łamacz zaklęć? - zainteresowała się pani Evans.
 - Pewnie sprzedaje frytki takim dziwolągom - mruknęła cicho Petunia, rechocząc razem z Vernonem pod stołem. James najeżył się.
 - Sprawdza, czy mugole, to znaczy ludzie niemagiczni, nie mają kontaktu ze światem czarodziejów - warknął Rogacz.
     Nie było to oczywiście prawdą, ale musiał przyznać, że sam nie wiedział, czym zajmuje się łamacz zaklęć pracujący u Gringotta. To, co powiedział, podchodziło raczej pod jakiś departament w Ministerstwie Magii, ale przecież oni nie mieli o tym pojęcia.
 - Co to znaczy? - syknął Vernon, który przestał się uśmiechać.
 - Likwidujemy różne groźne dla mugoli przedmioty - wytłumaczył James. - Na przykład ostatnio mieliśmy do czynienia z kurczakiem, który zionął ogniem. Albo z książkami, które wpadają w ręce mugoli i już nie można przestać ich czytać. Były też bardzo agresywne, gryzące zamki błyskawiczne w jeansach. Mało przyjemne - zakończył.
     Lily uśmiechnęła się tryumfalnie na widok min Petunii i Vernona. Dobrze wiedziała, że przeraziła ich myśl mieszania się świata czarodziejów z ich światem, w którym czuła się bezpieczna. Bała się magii.
     Petunia pośpiesznie zmieniła temat: dyskutowali teraz o komunikacji miejskiej i środkach transportu. Teraz dokładnie było widać, że siostra Lily i jej chłopak robili wszystko, by upokorzyć Rudą, Rogacza i ich świat.
 - Nowe Citroeny są dobre, o ile umie się z nich korzystać. Trzeba być bardzo delikatnym, rozumie pan - mówił Vernon. - W rękach osobnika innego pokroju, mogłyby być niebezpieczne.
 - W rękach każdego nieodpowiedzialnego człowieka mogłyby być niebezpieczne - stwierdził pan Evans, który nie zrozumiał aluzji.
 - Och, oczywiście tato - rzekła Petunia. - Vernuś mówi o osobnikach zupełnie innej kategorii. Takich, którzy nie umieją posługiwać się widelcami - dodała, widząc jak Rogacz próbuje nabić na widelec groszek.
 - Jak jest u czarodziejów? Macie samochody? - zapytała mama Lily.
 - Zazwyczaj nie - odpowiedział bez entuzjazmu James. - Choć zdarza się i tak. Ale są wtedy zaczarowane, przestronniejsze i wygodniejsze. Zazwyczaj podróżujemy na miotłach, przez świstokliki, albo teleportujemy się.
 - Wszystkie latające dywany złapały kichę? - zaśmiała się Petunia. Widelec Lily zadrgał niebezpiecznie w jej rękach.
 - Bardzo zabawne - syknęła Ruda do Petunii, gdy państwo Evans udali się na chwilę do kuchni, po czekoladowy tort na słodko.
 - Weź przestań, dziwolągu - powiedziała Petunia z szerokim uśmiechem na twarzy. - I podaj mi sałatkę.
     Złość na tych dwoje, która kumulowała się w Jamesie od chwili, gdy ich ujrzał, osiągnęła punkt krytyczny. Wstał energicznie i wyciągnął swoją mahoniową różdżkę z kieszeni. Czerwone pudełeczko z pierścionkiem wyleciało na stół i otworzyło się szeroko, ukazując swój mały sekret. Rogacz mógł znieść wszystko: kpiny ze świata czarodziejów, z niego, z jego nieznajomości świata mugoli, ale nigdy nie pozwoli na to, by ktoś obrażał Lily.
 - James, uspokój się - szepnęła Ruda, chwytając go za rękę. - Nie warto.
     Petunia i Vernon przestali się uśmiechać. Wpatrywali się w różdżkę, w ten prosty kawałek drewna, jakby była dla nich śmiertelnym zagrożeniem.
 - James, proszę cię - powiedziała Lily.
     Rogacz opuścił różdżkę i usiadł, wbijając wściekłe spojrzenie w stół. Nie powinien tracić nad sobą panowania, mimo wszystko. Spojrzał na Rudą, ale ta wcale nie patrzyła na niego. Jej zielone oczy wpatrywały się w pudełeczko z pierścionkiem, leżące na stole.
 - Myślałem, że dam ci to w bardziej romantycznej chwili - mruknął z ironią. - Ale skoro wszystko potoczyło się tak...
     Rzucił mordercze spojrzenie na siostrę Rudej, po czym uklęknął na jedno kolano i wziął do ręki pierścionek. W tym samym momencie do salonu weszli pan i pani Evans. Na widok tej sceny matka Lily upuściła talerz z tortem i zalała się łzami.
 - Lily, wiesz, że cię kocham. Bardziej niż wczoraj i mniej niż jutro. W moim życiu zawsze byłaś tylko ty. Nikt inny nie miał tam miejsca. - James wziął głęboki oddech. - Czy chciałabyś zostać moją żoną?
     Ruda miała tak ściśnięte z emocji gardło, że nie mogła odpowiedzieć. Pokiwała głową i rzuciła się w objęcia Jamesa, zwalając go z nóg. Spełniło się jej najskrytsze marzenie, żył, był tutaj i właśnie się jej oświadczył.
     Pierścionek pasował na jej serdeczny palec idealnie. Był małym potwierdzeniem faktu, który napawał ją niezmiernym szczęściem: niebawem nie będzie panną Evans, tylko panią Potter.
     Razem wyszli z domu Evans'ów, nie zważając na szydercze śmiechy Petunii i Vernona, nie biorąc pod uwagę błagań rodziców Rudej, żeby zostali i zjedli lody. Chcieli wreszcie być sami i oswoić się z myślą, że resztę życia również spędzą razem. Lily, chociaż wiedziała, że James ją kocha i będzie chciał zostać jej mężem, nie spodziewała się, że nastąpi to tak szybko. A jednak zrobił to, wypowiedział magiczne zdanie...
     Było to wspomnienie, które napawało ją takim szczęściem, jakiego nie zaznała od wielu tygodni, a nawet lat.
     Magia nie wypływała ze świata zewnętrznego: rodziła się w nich, w ich sercach i ich duszach, łączących się w jedność. W nich mieszkała cała magia świata.

_________________________
Love is in the air.

9 komentarzy:

  1. Też chcę takiego chłopaka! <3

    Jęcząca Marta

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooooooo, aż się wzruszyłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. ale przecież Ted jest mugolakiem :O

    OdpowiedzUsuń
  4. Miłość jest w powietrzu... Lecę po odświeżacz powietrza!

    OdpowiedzUsuń
  5. Miłość jest w powietrzu... Lecę po odświeżacz powietrza!

    OdpowiedzUsuń
  6. "- Och, Rogasiu, nie mogę tego przyjąć... - mruknął Łapa, udając dość dobrze zakłopotanie i trzepocząc rzęsami jak trzy czwarte dziewczyn z Hogwartu, po czym parsknął śmiechem. - Nie możemy się pobrać - zakończył, oddając mu pierścionek.
    - Łapo, durniu mój ulubiony - odparł James" wyję, piękny fragment XDDD

    OdpowiedzUsuń