27 maja 2012

41. Najważniejsza i najpiękniejsza magia


(19 stycznia 2009)

     Była pierwsza sobota po świętach. Po ciężkim tygodniu pełnym nauki, uczniowie powitali go z wielką ulgą. W Pokoju Wspólnym panował straszny tłok; uczniowie wykorzystywali wolne chwile grając w szachy czarodziejów, eksplodującego durnia, a jakiś czwartoklasista odpalił w kącie paczkę sztucznych ogni. Tylko trójka Huncwotów, pod bacznym okiem Remusa, odrabiała zaległe prace domowe z eliksirów.
 - Syriuszu, do Eliksiru Przytycia dodaje się ziarnko bulwiastej bomby, a nie plomby... - mówił spokojnie Lunatyk, skreślając coś na pergaminie Łapy.
 - Nie potrafię się skupić w takim hałasie - mruknął Peter robiąc wielkiego kleksa.
 - James, twoje wypracowanie nie jest takie złe - stwierdził Remus drapiąc się piórem po brodzie. - Brakuje kilku szczegółów, ale spokojnie dostaniesz "zadowalający".
 - Mam zamiar zdać owutema na "wybitny"! - burknął Rogacz.
 - Pewnie, i tak na pewno będzie - odpowiedział mu Syriusz. - Przecież sam fakt, że pojawimy się na egzaminach będzie "powyżej oczekiwań"...
     Czwórka przyjaciół wybuchnęła śmiechem, który natychmiast został stłumiony przez wrzask jakiejś drugoklasistki, która jakimś cudem zamieniła swojego kota w nietoperza. James kątem oka dostrzegł zmierzającą ku niej Lily.
     Poczuł w sercu ukłucie żalu: przez wydarzenia z ostatnich tygodni w ogóle nie miał dla niej czasu. Wolne chwile spędzał nad książkami, trenując quidditcha lub odrabiając swoje szlabany. Nigdy mu tego nie wypominała, ale bał się, że gdzieś w środku może mieć o to do niego żal, a tego by nie zniósł. Tęsknił za nią całym sercem i całą duszą, chociaż była dwa kroki obok. Jednym szybkim ruchem zamknął podręcznik do eliksirów, wrzucił do plecaka i oznajmił przyjaciołom (ku wielkiemu oburzeniu Remusa), że nie ma głowy do pisania tego dzisiaj.
 - Nie będzie mnie też na kolacji - oznajmił, wchodząc po schodach dormitorium.
     Lunatyk spojrzał pytająco na Syriusza, który powiedział bezgłośnie coś, co brzmiało bardzo podobnie do "Lily". Huncwoci powrócili do swoich referatów skrobiąc zawzięcie piórami po pergaminach. Syriusz też rozważał możliwość, czy wielką zbrodnią byłoby uciec teraz do Sherry?
   
   
    James przeszedł pokój wspólny i skierował się do trzech wytartych foteli w rogu pokoju. Siedziały tam Alissa, Lavender i Lily, dyskutując o czymś zawzięcie. Rogacz ucieszył się widząc, że nie odrabiały pracy domowej, za nic w świecie nie chciałby im w tym przeszkadzać. Podszedł do burzy rudych włosów i z lekkim uśmiechem na twarzy oparł ręce na ramionach Lily. Ona spojrzała w górę, a na jej twarzy pojawił się prawdziwy, ogromny uśmiech.
 - Lily, czy to ten książę z twojej bajki? - zapytała zawadiacko Alissa.
 - No nie wiem... - odpowiedziała Ruda. - Wydaje mi się, że brakuje mu pewnych niezbędnych kwalifikacji.
 - Na przykład jakich? - zainteresował się Rogacz obchodząc fotel i biorąc swoją dziewczynę na kolana.
 - Na przykład umiejętności przyzwoitego zachowania - odparła Lily i cała czwórka wybuchnęła śmiechem. James nie mógł temu zaprzeczyć.
 - Skończyłeś referat dla Slughorna? - zwróciła się do niego Lavender.
 - Och, muszę coś tam jeszcze poprawić...
 - To co cię tu sprowadza? - spytała Lily odwracając się do niego.
 - Porywam cię na wieczór - odpowiedział szarmancko.
     Alissa chrząknęła znacząco i spojrzała na Lavender, która gwizdnęła. Obie miały uśmiechy na twarzach i patrzyły z zazdrością na Lily.
 - Żeby to Remus był taki romantyczny... - mruknęła Aliss do podłogi.
 - A jeśli ci jej nie oddamy? - zapytała Lavender, żeby zrobić mu na złość.
 - No cóż, będę musiał zabrać ją siłą - odparł, udając, że nie zależy mu jak będzie się odbywało wyprowadzenie Lily z wieży Gryffindoru.
     Obyło się jednak bez używania siły i już dziesięć minut później szli opustoszałymi korytarzami Hogwartu, trzymając się za ręce.
 - Dokąd idziemy? - zapytała Lily, ale James tylko pokręcił głową i przyłożył palec do ust. Był bardzo tajemniczy, a Rudą bardzo to intrygowało.
      Ich kroki dudniły na korytarzach, odbijając się od ścian. W połowie drogi na siódme piętro musieli wybrać okrężną drogę, bo Irytek przygotował pułapkę na pierwszego ucznia, który będzie tędy przechodził: atramentowy deszcz. Po paru minutach, a wydawało się, że trwało to o wiele dłużej, stali przed pustą ścianą na siódmym piętrze. Rogacz puścił rękę Lily i zaczął spacerować wzdłuż tej ściany.
     Potrzebne nam miejsce, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzać... Miejsce, w którym będziemy mogli się sobą nacieszyć... Gdzie nikt nie wejdzie...
     Chwilę później zmaterializowały się przed nimi bogato zdobione drzwi. Pchnął je delikatnie i wpuścił Lily pierwszą do komnaty. Nie przypominała ona żadnego z dotychczasowych pokoi w jakich Ruda była. To nie była komnata, to była łąka. Łąka, oświetlona blaskiem słońca i otoczona drzewami prawdziwych rozmiarów. Skądś rozbrzmiewał szum fal i delikatna muzyka ptaków, a włosami Rudej bawił się niewidzialny wiatr.
 - Pokój Życzeń - wytłumaczył James, widząc jej spojrzenie.
 - Tak... Tak po prostu? - spytała dotykając kory pierwszego drzewa.
 - Czego chcieć więcej?
     On sam usiadł na trawie i wpatrywał się w Lily, a serce biło mu jak oszalałe. Wreszcie mają czas tylko dla siebie i nikt im nie będzie przeszkadzał. Wreszcie będą mogli nadrobić ten czas, który on poświęcał na naukę, która teraz wydawała mu się najmniej ważna. Ruda zrobiła to samo, a Hogwart jeszcze nigdy nie wydawał się jej tak piękny, jak teraz. Przejechała swoją dłonią po ręce Jamesa i szepnęła:
 - Pocałuj mnie.
     Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Czekał na tę chwilę od dawna. Wychylił się do niej, a kiedy ich usta dzielił zaledwie centymetr, zmienił nagle kierunek i musnął ją delikatnie w policzek. Lily wydawała się zaskoczona i prychnęła jak rozjuszona kotka.
 - Tylko na tyle cię stać?
     Zaśmiał się cicho, a jego wolna ręka natychmiast powędrowała do włosów, które zmierzwił sobie, powodując na głowie jeszcze większy bałagan. Lily uśmiechnęła się drwiąco. On się z nią drażni.
     Przejechała palcem po jego policzku, a James poczuł, że robi mu się gorąco. Nie on jeden prezentował teraz swoją podstawową grę. Lily zdawała się wiedzieć co robi.
     Popchnął ją lekko na trawę, a jej włosy rozsypane na zielonej trawie, tworzyły niesamowity kontrast. Zbliżył się do niej marząc tylko o jednym: żeby ta chwila trwała jak najdłużej. W najmniej nieoczekiwanym momencie, role się odwróciły. Teraz Lily pchnęła Jamesa do tyłu z taką siłą, że nie miał czasu się czegokolwiek złapać. Nie miał pojęcia i się nie spodziewał, że jest tak szybka i energiczna. Lily siadła na jego brzuchu okrakiem, łapiąc nadgarstki Jamesa i przyciskając je do trawy koło jego głowy. Patrzyła z tryumfem w oczach na przekrzywione okulary chłopaka, które kryły orzechowe oczy, wypełnione po brzegi miłością. James z dumą stwierdził, że Ruda ewidentnie emanuje siłą. Wiedział, że wystarczył jeden jego stanowczy ruch, by to ona leżała na ziemi, jednak nie chciał odbierać jej tego zapału, którym tak teraz błyszczała.
     Wydawałoby się: bezsilny i bezbronny, całkowicie poddał się Lily. Nie podejrzewał jej nigdy o instynkt przywódczy, a tu proszę: teraz to ona zdecydowała o tym, że ich usta złączyły się namiętnym pocałunku. Świat już nie istniał.
     To niesamowite, jak zakochani ludzie promieniują szczęściem. Dla Jamesa nie było nic poza Lily, a dla Lily, poza Jamesem. Czuli tylko swoje serca, które wydawały się chcieć wyrwać im z klatki piersiowej i złączyć w jedno, na zawsze. I nawet, gdyby ziemia miała im się rozstąpić pod nogami, gdyby niebo miało zwalić im się na głowy, nie cofnęliby się. Za takie szczęście gotowi byli oddać swoje życie.
     Minęła długa chwilą - a wydawało się, że trwała o wiele, wiele krócej - zanim ich usta się od siebie oderwały.  Lily dalej nie puszczała nadgarstków Jamesa, aż poczuł, że zaczynają mu drętwieć ręce.
     Zebrał w sobie garstkę siły i jednym zdecydowanym ruchem uwolnił się z jej mocnego uścisku, i objął obiema rękami za plecy. Spojrzała na niego swoimi niesamowicie zielonymi oczami i uśmiechnęła się delikatnie. Przyciągnął ją bliżej siebie i szepnął do ucha:
 - Jesteś moja.
     Kolejny pocałunek był jak lekarstwo na samotność. Nie, oni nie całowali się z pożądaniem, tylko z miłością. Z tą miłością, która góry przenosi, miłością do końca świata i o jeden dzień dłużej. Dla nich świat się zatrzymał. Nieprawdopodobnym było, że za ścianami tego pokoju toczy się normalne życie: uczniowie w swoich dormitoriach gawędzą, może się uczą, powtarzają materiał. Dla Jamesa i Lily ta chwila była podpisana ich imionami. Jedna dusza w dwóch ciałach.
     I słychać było tylko ich wspólne bicie serca.
     Bo są jednością.
     Bez zbędnych słów, pytań i gestów. Pocałunek jest najpiękniejszą mową ludzi. Wnosi do człowieka tyle wartości, co żadna inna magia.
     Każda część ciała Rudej krzyczała z radości. Chciała pokazać całemu światu, jaka jest szczęśliwa, w tej chwili była stu procentowo pewna, że gdyby tylko chciała, potrafiłaby latać. Uczyła się na pamięć Jamesa Pottera, delikatnie muskała jego policzek, zakochana do niepamięci w jego uśmiechu. Czego chcieć więcej? Nie, nie miała wiele, ale miała tyle, ile potrzeba do szczęścia. Miała to co najważniejsze, i doceniała to. Niech tak już będzie zawsze, pomyślała Lily, nie muszę mieć tego, czego nie mam, niech zawsze będzie tak jak teraz, bo teraz jestem szczęśliwa.
     On był. Była tego całkowicie pewna. Istniała, bo istniał on. Po prostu.

~*~

     O najważniejszych sprawach najtrudniej opowiedzieć. Są to sprawy, których się wstydzisz, ponieważ słowa pomniejszają je - słowa powodują, że rzeczy, które wydawały się nieskończenie wielkie, kiedy były w twojej głowie, po wypowiedzeniu kurczą się, i stają zupełnie zwyczajne. Jednak nie tylko o to chodzi, prawda? Najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca twojej duszy, jak drogowskazy do skarbu, który wrogowie chcieliby ci skraść. Zdobywasz się na odwagę i wyjawiasz je, a ludzie dziwnie na ciebie patrzą, w ogóle nie rozumiejąc, co powiedziałeś, albo dlaczego uważałeś to za tak ważne, że prawie płakałeś mówiąc. Myślę, że to jest najgorsze, kiedy tajemnica pozostaje niewyjawiona, nie z braku słuchacza, lecz z braku zrozumienia.

~*~

     Syriusz przebudził się trzydzieści minut po dwunastej, dręczony sennym koszmarem. Rozejrzał się po dormitorium: kotary łóżek Remusa i Petera były zaciągnięte. Machinalnie spojrzał na łóżko po swojej lewej stronie, ale było puste, co oznaczać mogło tylko jedno: Rogacz jeszcze nie wrócił.
     Uśmiechnął się sam do siebie na tę myśl i oparł głowę na poduszkach. Dałby wszystko, żeby mieć w swoim życiu kogoś tak ważnego, jak ważna jest dla Rogacza Lily.
     Przekręcił się na bok w łóżku i westchnął głęboko.
     Wiedział jedno: gdziekolwiek był teraz James Potter, był bardzo szczęśliwy.


_________________________
Pewnie nie będzie się podobać, bo za bardzo miłosna.

Dla mojego księcia z bajki.
Który kiedyś mnie tutaj znajdzie.


9 komentarzy:

  1. Fantastyczny :P
    Tylko ten kawałek... :"Przecież sam fakt, że pojawimy się na egzaminach będzie "powyżej oczekiwań"..." podebrany z HP.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tam oj tam i tak wyszło super:D Mi się tam podobało^^

    OdpowiedzUsuń
  3. No troszeczkę zbyt dużo miłości, ale każdy twój rozdział mi się podoba. Ale rozumiem, jesteś zakochana. Powodzenia =)

    Jęcząca Marta

    OdpowiedzUsuń
  4. Słodkie ♡
    Fajnie też, że nawiązałaś do Freda i George'a - następców huncwotów ♡

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mnie zraził tekst od bliźniaków, znowu książka, a nie twoja wyobraźnia- stać Cię na więcej! Z drugiej strony ujęła mnie środkowa cześć tego rozdziału, nawet nie wiesz jak bardzo się bałam tego momentu, a okazuje się, że poradziłaś sobie znakomicie!
    Uroczyście przysięgam, że będę czytać dalej!
    Z pozdrowieniami
    Maddie Tonks

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham ❤❤❤
    Chciałabym, żeby ktoś kiedyś kochał mnie tak jak James Lily.

    OdpowiedzUsuń