27 maja 2012

39. Bożonarodzeniowy bal


(11 stycznia 2009)

     W Bożonarodzeniowy poranek, Huncwotów obudziło natarczywe stukanie w okno ich dormitorium. Syriusz wstał i z miną zbitego psa poszedł je otworzyć, przeklinając po drodze wszystkie sowy. Rozweselił się widząc wielką paczkę, którą targał puchacz - prezenty! W mgnieniu oka obudził przyjaciół i zaczął rozpakowywać spory stos paczek, który leżał na jego łóżku.
 - Wstawajcie! Jest Boże Narodzenie! - wrzeszczał jak opętany.
 - Przecież wstajemy... - mruknął sennie Remus. On też zauważył parę pudełek, zapakowanych elegancko w kolorowe świąteczne papiery.
     Przez chwilę słychać było tylko odgłos targanych papierów i radosne okrzyki zachwytu, kiedy któryś z Huncwotów dokopał się już do części właściwej.
 - Dzięki Lunatyk... Nie musiałeś... - powiedział Łapa szczerząc zęby i podnosząc do góry grubą książkę zatytułowaną Transmutacja dla wyjątkowo tępych. Remus też przewracał w dłoniach jakąś tajemniczą książkę, przyglądając jej się z bliska.
 - Niewidzialna księga niewidzialności... Ciekawe... - mówił. Podniósł na chwilę wzrok i spojrzał na Jamesa. - Nigdy o niej nie słyszałem. - Rogacz uśmiechnął się szeroko, a gdy Lunatyk znów przeniósł wzrok na prezent, książki już nie było. Syriusz i Peter wybuchnęli niekontrolowanym śmiechem.
 - Nikt mi nie powiedział, że ona naprawdę zniknie! - usprawiedliwiał się James.
     Peter miał już na sobie nową koszulkę z Fatalnych Jędz, a w ręce trzymał solidnie wyglądający kapelusz, czerwony, z wielkim piórem sterczącym z czubka.
 - Uważaj Glizdogonie - ostrzegł go Syriusz. - Założysz go i uschnął ci uszy.
     James za to trzymał w rękach mały model boiska do quidditcha, torbę przysmaków różnego rodzaju od Hagrida, gadżety ze sklepu Zonka, torbę łajnobomb od Łapy oraz ładną książkę Quidditch wczoraj i dziś. Został mu już tylko jeden prezent - ten od Lily.
     Czując przyspieszone bicie serca rozerwał szkarłatny papier opleciony złotą wstążeczką. W środku był... Złoty Znicz. James wziął go do ręki i dokładnie obejrzał. Na pierwszy rzut oka nie różnił się niczym od tego szkolnego, którego tyle razy miał w rękach i znał każde jego wyżłobienie na pamięć. Ten był inny. Po dokładniejszych oględzinach Rogacz stwierdził, że wyryte są na nim małymi literkami jakieś słowa. Prawie dotykając nosem znicza, zdołał odczytać:

Kocha się nie za cokolwiek, lecz mimo wszystko kocha się za nic.

     Uśmiechnął się do siebie i podrzucił Złotego Znicza delikatnie do góry. Ten rozpostarł małe skrzydełka i zaczął krążyć po dormitorium. Rogacz śledził go wzrokiem.
 - Dostałeś znicza! Od kogo? - dopytywali się Huncwoci.
 - Od Lily.
 - Musiała na niego wydać fortunę... Są drogie, nie można ich przecież kupić w pierwszym lepszym sklepie na ulicy Pokątnej. Czytałem, że...
 - Luniaczku, oszczędź nam tego, błagam. Jest Boże Narodzenie.
     Remus wyszczerzył zęby.
 - Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar spędzić najwspanialsze święta w życiu - powiedział Syriusz, również uśmiechnięty od ucha do ucha.

~*~

     Lily Evans obudziła się, lecz nadal nie otwierała oczu. Miała piękny sen... Była w Hogwarcie z przyjaciółmi i wspólnie otwierali bożonarodzeniowe prezenty. Była z Jamesem... Ze świata snów i fantazji wyrwał ją okrzyk Petunii. Westchnęła głęboko i z ciężkim sercem zaczęła się ubierać. Wolno zeszła na dół, nie spodziewając się żadnych rewelacji. Kiedy wracając ze szkoły na święta przekroczyła próg domu na Hudson's Park, iskrzył w niej malutki płomyk nadziei, że pogodzi się z siostrą. Petunia Evans prawie natychmiast go zgasiła, a Ruda ze łzami w oczach pomyślała o Hogwarcie. O jej prawdziwym domu.
     W salonie państwa Evans stała duża, ładna choinka, przystrojona mugolskimi świecidełkami, ozdobami i łańcuchami. Pod drzewkiem piętrzyły się prezenty, zapakowane w kolorowe papiery, połyskujące odblaskowymi wstążkami. Petunia już przygarnęła do siebie swoje paczki i otwierała je, nie szczędząc przy tym złośliwych komentarzy.
 - Och, to od Vanili Pocket, wiesz mamo, tej z mojej klasy... A to od Vernona, zobacz mamo, przysłał mi pierścionek... Musiał wydać na niego fortunę, ma w środku drogocenny kamień, zobacz...
     Lily nie chciała mówić, że kamień w pierścionku nie jest prawdziwy i wcale nie kosztował fortuny, jak utrzymywała jej siostra.
 - No, Lily, podoba ci się nasza tegoroczna choinka? - powiedziała pieszczotliwie pani Evans, lekko się uśmiechając. - W szkole pewnie macie trochę inne, prawda?
     Znów czując bolesne ukłucie w sercu, Ruda stwierdziła, że ta choinka w ogóle nie przypomina tych z Hogwartu, gigantycznych, pięknych, magicznych.
 - W Hogwarcie wieszamy na choince migoczące elfy, świeczki i prawdziwe gwiazdy.
 - Głupota... - mruknęła Petunia udając, że ogląda jakąś książkę.
     Lily zaczęła otwierać swoje prezenty. Niektóre aż zionęły magią i Ruda musiała wszystko tłumaczyć swoim rodzicom, dla których niezwykłymi były poruszające się na zdjęciach postacie. Od Remusa dostała interesującą książkę Eliksiry dla bardzo zaawansowanych i nie wykazujących objawów skretynienia czarodziejów, Peter przysłał jej miesięczny zapas Fasolek Wszystkich Smaków i Czekoladowych Żab, od Syriusza dostała ogromny fałszoskop i zdjęcie 4-letniego Jamesa Pottera (mały Rogacz na miniaturowej miotle, Lily uśmiechnęła się widząc radosną twarz chłopczyka i szczęście w jego oczach), od Hagrida sporą porcję domowych przysmaków i czekolad z Miodowego Królestwa, od Lavender ładne, czarodziejskie kosmetyki, a od Alissy poradnik Jak oczarować czarodzieja - 100 sposobów dużych i małych, nowe bluzki od rodziców i powyciągane rajtki od Petunii, aż w końcu dokopała się do tego prezentu, który najbardziej ją intrygował.
     Podniosła prezent od Jamesa. Poczuła na palcach ciepło, jakby to, co siedziało w głębi, żyło. Otworzyła pudełeczko. W środku było jeszcze jedno, trochę mniejsze. A w środku kolejne, w nim następne... Kiedy otworzyła szóste, już wiedziała, że w następnym będzie właściwa część prezentu. Powoli i ostrożnie, w każdej chwili spodziewając się wybuchu, otworzyła siódme, malutkie pudełeczko. W środku był... naszyjnik. Najpiękniejszy naszyjnik, jaki kiedykolwiek widziała. Przedstawiał połówkę serca, z wygrawerowanymi w środku, złotymi inicjałami: JP. A obok krótki liścik.

Ja mam drugą połówkę.
Sercem i duszą przy Tobie, bo za daleko.

     Jedna gorąca łza wypłynęła z niesamowicie zielonych oczów Lily.
     To był najpiękniejszy prezent jaki kiedykolwiek dostała.

~*~

     Huncwoci spędzili bardzo przyjemny dzień. Po uroczystym śniadaniu w Wielkiej Sali poszli odwiedzić Hagrida do jego chatki na skraju Zakazanego Lasu, przy okazji podziękowali za otrzymane słodycze i wręczyli mu własnoręcznie wykonaną, żywą figurkę trójgłowego psa. Gajowy był zachwycony. Później James i Syriusz ulepili przed szkołą ogromnego bałwana, oraz zarobili szlaban za zaczarowanie kul śniegowych tak, że goniły profesora Muntusa, nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, waląc go w plecy.
     W tym dniu obiad został odwołany, ku nieszczęśliwości Petera, ale wszystko miał wynagrodzić nocny bal. Więc większość Gryfonów, chcąc zabić czas dzielący ich z wieczorem, urządzili gigantyczną bitwę na śnieżki. Skończyli dopiero wtedy, kiedy zaczęło robić się ciemno i nikt nie trafiał do żywego celu.
     Przemoczeni, zmarznięci ale i szczęśliwi, zajęli miejsca w Pokoju Wspólnym, grzejąc się przy kominku.
 - Zauważyliście, że nie ma tu żadnych dziewczyn? - spytał Syriusz.
 - Przecież to normalne - burknął od niechcenia Remus.
 - Co jest normalne, Luniaczku?
 - Och, Łapo, kretynie... - mruknął James. - Przecież każda normalna laska pindrzy się teraz w swoim dormitorium, chcąc wyglądać jak miss świata.
 - Uważasz, że to normalne? - zdziwił się Peter.
 - Glizdogonie, dla nich tak - odpowiedział Rogacz. - I nie pytaj dlaczego - uprzedził Petera James, widząc, że ten już otwiera usta z wypisanym na twarzy zdziwieniem.
     Czas pędził jak zaczarowany. Pięć godzin... (Mamy jeszcze kupę czasu!). Cztery godziny... (Daj spokój Łapo, przecież to jeszcze cała wieczność!)... Nagle dwie... (No, teraz to już trzeba iść się przygotować...). I jedna... (Dobra, teraz musimy iść się przygotować).
  

     W dormitorium chłopców z siódmej klasy panował dziwny spokój. Remus nerwowo przygładzał wyjątkowo sterczący kosmyk włosów na środku głowy, Peter trzęsącymi się rękami wiązał sznurówki swoich nowych, wyjściowych butów, Syriusz wiązał krawat ze wzorkami odcisków łap psa, podśpiewując sobie po cichu, a James przecierał szkiełka okularów, bez większego entuzjazmu.
     Nie czekał na ten bal tak jak Syriusz, czy Remus. Dla niego wszystko straciło blask z momentem wyjazdu Lily. Chciałby iść na tą uroczystość z nią, a nie z Lavender, bądź co bądź, jej najlepszą przyjaciółką.
     Odrzucił wszystkie przygnębiające myśli na bok i włączył się w śpiewanie wraz z Syriuszem jego ulubionej kolędy Do szopy hipogryfy, do szopy wszyscy wraz! Za pięć ósma cała czwórka Huncwotów zeszła do wyjątkowo zatłoczonego Pokoju Wspólnego. W mgnieniu oka się rozdzielili, Glizdogon gdzieś zniknął, Remus zauważył przy portrecie Grubej Damy Alissę, więc rzucając krótkie "widzimy się na dole" pobiegł w jej stronę, a Syriusz właśnie zniknął za wejściem do Gryffindoru. James odchrząknął i również zaczął szukać Lavender, unikając spojrzeń innych dziewczyn.
     Wreszcie ją zobaczył. Stała na schodkach prowadzonych do jej dormitorium i wyglądała olśniewająco. Miała na sobie bladoróżową suknię do kostek, niby prostą, a tak niesamowitą, że wydawało się, że lekko faluje, choć nie było tu w ogóle wiatru. Sukienka zasłaniała właściwie całe białe buty na wysokim obcasie. Włosy Lav były upięte w niski kok, ale po obu stronach, na twarz opadały blond loki. Rogacz oniemiał.
 - Idziemy? - spytała Lav widząc spetryfikowanego Jamesa.
 - Wyglądasz... pięknie - zdołał wydusić. Lavender uśmiechnęła się delikatnie.
 - Dzięki. Tylko wiesz, nie mów tego Lily. Bo będzie zazdrosna.
     James podał rękę dziewczynie i razem wyszli z Pokoju Wspólnego, a oczy innych obracały się za nimi z zaciekawieniem.
     Wielka Sala wyglądała cudownie. Zniknęły cztery długie stoły, teraz na ich miejscu była setka małych, okrągłych stolików dla dwóch osób. Na każdym płonęła niebieskim ogniem biała świeczka. Z sufitu zwisały prawdziwe sople lodu, oraz jak zauważył James, padał prawdziwy śnieg. W rogu stało podwyższenie z instrumentami, czekając na wejście jakiejś kapeli, która wydobędzie z nich dźwięk.
     James i Lavender zajęli miejsce przy stoliku tuż obok jednej z ogromnych choinek, jakie przyniósł Hagrid. Oboje zaczęli się rozglądać szukając przyjaciół. Rogacz zauważył po drugiej stronie sali Remusa i Alissę, rozmawiających o czymś zawzięcie.
 - Chyba są szczęśliwi - powiedziała nagle Lav. Też patrzyła na tę parę.
 - Na pewno - odpowiedział Rogacz z lekkim uśmiechem.
 - James, wiem, że chciałbyś, żeby na moim miejscu siedziała Lily - rzekła szybko dziewczyna. - Ale postaraj się, aby ten wieczór był wyjątkowy, dobrze?
     Chłopak przytaknął, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi.
     Równo o dwudziestej światła na korytarzach pogasły, ale mimo to, w Wielkiej Sali było bardzo jasno. Przed nimi nagle zmaterializowały się karty menu, prezentując najróżniejsze potrawy. Peter będzie wniebowzięty, pomyślał mimowolnie James.
     Z zaskoczeniem stwierdził, że z Lavender rozmawia się prawie tak dobrze, jak z Huncwotami. Nie brakowało im tematów, a czas upływał bardzo miło. Okazało się nawet, że Lav zna się całkiem nieźle na quidditchu. Ale nawet po dokładnym omówieniu obecnego wyglądu tabeli o Międzynarodowy Puchar Quidditcha, nie zabrakło tematów do rozmów. Zanim się zorientowali minęła godzina od rozpoczęcia balu.
     Dumbledore wstał. Był ubrany w granatową szatę czarodzieja ozdobioną błyszczącymi gwiazdkami. Ze swoją długą brodą i okularami, wyglądał jak tajemniczy mag z dalekich stron. Klasnął w dłonie, a małe stoliki zniknęły. Teraz po obu stronach Wielkiej Sali stały dwa duże stoły z porcją różnorodnych napojów i potraw. Resztę miejsca zajmował gładki parkiet.
 - Zapraszam do tańca! - zawołał dziarsko dyrektor, a oczy mu zamigotały, gdy skłonił się lekko przed profesor McGonagall.
     Podczas tańca James wreszcie zobaczył Syriusza. Razem z Sherry Back z Ravenclawu, wywijali na parkiecie tak, że najbliższe pary musiały uciekać im z drogi, choć muzyka była wolna. Rogacz zdołał ujrzeć wyraz twarzy partnerki Łapy. Była niezwykle szczęśliwa i dumna, że to właśnie ona hula z Syriuszem Black'iem. James umiejętnie poprowadził Lavender tak, że znaleźli się obok Łapy. Ciężko było dotrzymywać im kroku w tej szalonej zabawie.
 - Jak... się... baw... bawicie! - spytał Syriusz, wypowiadając każde słowo wtedy, kiedy był najbliżej przyjaciela.
 - Niesamowicie! - wykrzyknął Rogacz. - Wy widzę też!
 - Odbijany! - wrzasnął Łapa i porwał do tańca Lavender, podczas gdy James spoczął w ramionach Sherry. Rogacz stwierdził ku swojemu przerażeniu, że dziewczyna ma bardzo ładny uśmiech.
 - Co ty sobie wyobrażasz, Black! - powiedziała Lavender do Łapy. Uśmiechała się.
 - Tylko tańczę! Czy panna Storm ma ochotę na dziki dancing?
 - Odbijany! - Tym razem krzyknął to James. Niestety, z powodu złego obliczenia wpadł w objęcia... Syriusza, ku ogólnym rozbawieniu reszty szkoły. Z wyszczerzonymi zębami zaczęli ze sobą wywijać.
 - Ej! Ja prowadzę! - warknął James, dalej z radosnym uśmiechem.
     Łapa wybuchnął śmiechem, depcząc Rogaczowi buta.
 - Co za dużo to niezdrowo! - wrzasnął Syriusz i znów wrócił do Sherry, a James do Lavender.
     Czas biegł jak zaczarowany, ale ani James, ani Syriusz ze swoimi partnerkami nie mieli czasu, żeby zejść z parkietu. Remus i Alissa po paru godzinach zniknęli gdzieś, udając się na romantyczny spacer po błoniach. Petera ulubionym miejscem na balu, był stół uginający się od potraw. Śledził ruchy roztańczonych par i podrygiwał nogą w takt muzyki, którą grały sławne Fatalne Jędze.
     W końcu Huncwotom znudziła się "normalność" tego balu.
 - Nie uważasz, że wypadałoby zrobić jakiś mały, niewinny huncwocki wyskok? - zaproponował Łapa.
 - Nie marzę o niczym innym!
     Tak więc na piętnaście minut ta dwójka zostawiła swoje partnerki przy stole, a sami poszli szukać Petera i Remusa. Dzięki dobrze opanowanym zaklęciom przywołującym, nie było to zadanie trudne. Całą czwórką zaczęli opracowywać szybki plan urozmaicenia imprezy. Na szczęście Syriusz miał genialny pomysł.
     Po chwili każdy z Huncwotów znalazł się już na swoim stanowisku - osobno, w czterech rogach Wielkiej Sali. Na początku przyłożyli różdżki do podeszwy swoich butów i mruknęli jakieś krótkie zaklęcie, dzięki którym te zalśniły czystością. Następnie, kiedy zobaczyli czerwone iskry z różdżki Syriusza, cała czwórka, jak jeden mąż, wykrzyknęła z różdżkami skierowanymi w podłogę Wielkiej Sali:

Buty, spodnie, rękawica
żołnierz, pasterz, baletnica.
Każdy w miejscu zaraz stanie,
choć to wielkie tańcowanie!
Smutek zaraz w was zmaleje,
bo podłogę klej zaleje!

     Po tych słowach, wszyscy znieruchomieli, a w Wielkiej Sali natychmiast zaległa cisza. Uczniowie próbowali oderwać stopy od podłoża, ale było to niemożliwe - były przyklejone do podłogi, jakby było tak od zawsze. Huncwoci, w szczególności Syriusz i James, mieli łzy śmiechu w oczach. Chodzili najzwyklej po Wielkiej Sali, próbując złapać powietrze do płuc, co łatwe nie było przy takim ataku śmiechów.
     Wszyscy nauczyciele zamarli, nie mieli przy sobie różdżek. McGonagall zacisnęła wargi, a jej twarz przybrała srogi wyraz. Zerknęła na Dumbledore’a i aż oniemiała.
     Dumbledore się śmiał.
     Mało tego, że się śmiał, płakał ze śmiechu. W ślad za nim poszło większość uczniów, nie mogąc oderwać nóg od parkietu, śmiali się ile sił w płucach.
 - Już dawno nie spotkałem się z tak wyśmienitym dowcipem! - wydusił.
     McGonagall też uśmiechnęła się pod nosem.
 - Dobrze chłopcy, a możecie już wypowiedzieć przeciwzaklęcie? Stoimy tak już dziesięć minut... Panie Potter, panie Black? Panie Lupin? Panie Pettigrew? - rzekła.
     James i Syriusz przestali się uśmiechać. Spojrzeli na Petera, ale on wzruszył ramionami. Później na Remusa, ale on też spoglądał na nich ze strachem. Kto jak kto, ale ta czwórka potrafiła rozumieć się bez słów.
 - Łapo... - mruknął Rogacz cicho, ale w Wielkiej Sali brzmiało to jak krzyk. - Tak właściwie... Czy ty znasz do tego przeciwzaklęcie?


_________________________
Z dedykacją dla wytwórców białej czekolady Wedla.
I dla Mariusza,
który bądź co bądź, tą czekoladę mi kupił. :)

13 komentarzy:

  1. Dostałam niekontrolowanego napadu śmiechu gdy przeczytałam ten kawałek:
    "Niestety, z powodu złego obliczenia wpadł w objęcia... Syriusza, ku ogólnym rozbawieniu reszty szkoły. Z wyszczerzonymi zębami zaczęli ze sobą wywijać.
    - Ej! Ja prowadzę! - warknął James, dalej z radosnym uśmiechem.
    Łapa wybuchnął śmiechem, depcząc Rogaczowi buta."
    Genialne :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hihihihihihi...

    Veritaserum

    OdpowiedzUsuń
  3. a mnie wkurza Lav, jakos jej nie ufam

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi też się nie podoba Lavender, coś jest z nią nie tak...
    Natty

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam twego bloga ale niestety musze stwierdzć, że Fatalne Jędze to nie te czasy;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Podbijam, byłoby dziwne, gdyby dwa pokolenia szalały za tym samym zespołem... Byłoby dziwne, gdyby członkowie tego zespołu wciąż grali.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooo, widzę, że nie tylko ja nie polubiłam Lavender ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadzam się z przedmówcami :P Lavender coś knuje
    Uwielbiam Twoje poczucie humory, dowcipy są naprawdę godne prawdziwych Huncwotów <3 Lecę dalej, bo trooooszkę mi zostało
    Pozdrawiam, Zovsxcu

    OdpowiedzUsuń
  9. To będzie mój pierwszy komentarz, chociaż już dawno chciałam go napisać. Ten ff jest pierwszym, którego czytam i musze przyznać, że wciąga jednak ciągle trafiam na "zgrzyty". Podoba mi się jak przytaczasz fragmenty historii Harry'ego, ale czasami za bardzo przypomina to oryginał. Tak jak przeniesienie lustra ain eingarp czy fatalne jedze na balu. Zdaje mi się, czy oni byli pierwszy raz w Hogwarcie dopiero w czasach Harry'ego? Brakuje mi tej twojej oryginalności z początków, szampon mnie powalił, a czerwone włosy? Genialne! No i oczywiście ta miłość.. Przyzwyczaiłam się do tego, że Rowling tak jej nie eksponuje, ale to przecież nie jej ale twoja wizja :)
    Uroczyście przysięgam, że będę czytać dalej
    Z pozdrowieniami
    Maddie Tonks

    OdpowiedzUsuń