(28 lipca 2008)
Huncwoci zaczęli nowy rok szkolny od szlabanu w gabinecie Filcha za rozrzucenie łajnobomb na korytarzu czwartego piętra. Przy porządkowaniu kartotek trochę namieszali, podpalając wszystkie swoje przewinienia. Na nieszczęście nakrył ich woźny, który miał już łzy w oczach, kiedy zobaczył brudną od popiołu podłogę. James i Syriusz mieli ubaw przez cały wieczór, natomiast Remus wyraźnie się zastanawiał, czy nie powinni go przeprosić. Peter był w tym temacie obojętny, a późnym wieczorem zniknął gdzieś na jakiś czas.
Szósty rok ich nauki w Hogwarcie przebiegał trochę inaczej niż zwykle. Nie chodzili już wszyscy razem na te same przedmioty. Remus szkolił się po trochę w każdym zawodzie, Peter poszedł w kierunku Kontaktów z Mugolami, ale tylko dlatego, że nie będzie musiał chodzić na Eliksiry i Wróżbiarstwo, natomiast Jamesowi udało się dzięki rozmowie z profesor McGonagall i Slughornem szkolić się na aurora. Syriusz mu wiernie towarzyszył, chociaż i tak wiedział, że aurorem nie zostanie. Jego marzeniem jest kupić motor i latać po świecie.
- Szósty rok to w ogóle banał - stwierdził Łapa jednego chłodnego, październikowego wieczoru. - Żadnych poważniejszych egzaminów...
- Syriusz! Wiesz ile nowych rzeczy się uczymy w tym roku?
- Oj, daj spokój Luniaczku. Dla ciebie każdy rok jest tym najważniejszym.
- A dla mnie najważniejsza jest Lily - rzekł James.
- A dla Petera żarcie - skomentował Łapa.
- A dla... A właściwie gdzie jest Peter? - spytał Remus.
- Ostatnio coś tak znika często, zauważyliście? Mam nadzieję, że nie wpadł w jakieś kłopoty...
- Jak rok temu, pamiętacie?
- Aż za dobrze. Przez to nie poszliśmy na spotkanie z dziewczynami.
- Ale bycie Huncwotem do czegoś zobowiązuje!
- Bo Huncwoci zawsze będą Huncwotami i zawsze będą sobie pomagać!
W dobrych humorach kończyli wypracowanie z zielarstwa, rozprawiając o tym co może robić Glizdogon. Stanęło na tym, że jest w kuchni, bo na kolacji zrzędził, że nie dali jego ulubionego pasztetu.
Kolejne tygodnie mijały w psotach i psikusach. Filch latał wte i wewte, klnąc pod nosem i ze łzami w oczach szukając sprawców figli. Chociaż za wszystkim stali Huncwoci - oni nie dali tego po sobie poznać. Z miną niewiniątek wrzucali niuchacze do gabinetów profesorów, czarowali klamki w drzwiach na gryzące i w podskokach rozrzucali łajnobomby gdzie popadnie.
Na początku listopada zaczęły się treningi quidditcha i dla Jamesa i Syriusza był to kolejny obowiązek. Znów dostali się do drużyny, a że ćwiczyli dużo w wakacje, ich forma była wysoka. Milicenta Burn, nowy kapitan drużyny Gryffindoru była zachwycona ich wyczynami na boisku, i głośno mówiła, że Puchar znów mają w kieszeni.
- Rozmawiałeś z tą nową? - rzucił Syriusz idąc błoniami do zamku.
- Jakoś nie było okazji... A co, myślisz, że powinniśmy?
- No nie wiem. W sumie... Może ona powinna zacząć z nami rozmawiać? Wiesz, żeby nie było, że się narzucamy, czy coś.
- Czy ona należy do Fun Clubu Lasek Kochających Jamesa Pottera i Syriusza Blacka?
- Nie, nie należy - odezwał się za ich plecami słodki głosik.
Łapa aż podskoczył, ale zaraz uśmiechnął się po Huncwocku. Wolna ręka Rogacza powędrowała od razu do jego włosów.
- Eee... Skąd się tu wzięłaś? - zapytał idiotycznie Rogacz.
- Czy to ważne?
- Syriusz Black jestem, a to jest...
- James Potter, tak wiem. Przecież wszyscy tu o was mówią.
Rogacz i Łapa wypięli dumnie pierś rzucając sobie huncwockie spojrzenia.
- A ty? Jak masz na imię?
- Elizabeth Vector.
- Ooo...
- Co za "ooo"? - zapytała z zawadiackim uśmiechem 'nowa'.
- Nic nic, Łapa po prostu lubi dziewczyny z zagranicy.
Nie zarumieniła się.
- A właściwie dlaczego nie należysz do naszego Fun Clubu? - spytał Syriusz. Rogacz zakrył rękami twarz w wyrazie głębokiego rozbawienia tekstem Łapy.
- Dlaczego mam należeć do Fun Clubu kogoś, kogo nie znam?
- Chcesz poznać? - zapytali jednocześnie.
- Ej, Rogaś, ty masz Lilkę.
- Lilkę? - zainteresowała się Elizabeth. - Tą, która jest prefektem?
- Tak jest.
- Hmmm....
- Łapo, musimy lecieć. Pamiętasz? Trzynaście po trzynastej pod obrazem Borysa Szalonego... Luniak z Glizdkiem będą czekać...
- Ah, tak tak. To... Miłego dnia życzymy!
I huncwockim galopem pognali przed siebie, zostawiając nową samą na błoniach.
~*~
Peter szedł opustoszałymi korytarzami Hogwartu, zmierzając do jasno określonego celu. Za portretem czarodziejki o siedmiu palcach znajdował się jeszcze jeden, nie znany nikomu korytarz. Na jego końcu znajdowały się srebrne drzwi. Otworzył je jednym mocnym pchnięciem.
W niewielkim pomieszczeniu oświetlonym pochodniami siedziały cztery postacie. Rozmawiały o czymś przyciszonymi głosami. Glizdogon zdołał usłyszeć tylko skrawki rozmowy, zanim umilkli na widok jego przybycia.
- Zaczarowanie Tiary było czymś trudniejszym niż myślałem...
- I tak nie wyszło w 100%. Wciąż chciała mnie przydzielić do Slytherinu, musiałam ją przekonywać...
- Elizabeth, nieźle się udało. Na prawdę.
- Ostatni raz to dla ciebie robię, Severusie. Zresztą wiesz, że niedługo, kiedy wkroczymy w szeregi Czarnego Pana, będę mieć już inne zadania.
- Przecież to dla ciebie nic trudnego, prawda?
- Potter nie jest taki głupi. On coś wyczuwa, mówię ci.
- Jest tak zapatrzony w siebie, że nic nie zauważy. A jeśli będę miał prosty dostęp do Lily, to wtedy...
- Ciiiicho. Ktoś tu jest.
Peter wzdrygnął się, po czym wszedł w zasięg światła. Teraz dokładnie zobaczył osoby w pokoju: Severus Snape siedzący z Elizabeth Vector przy małym, okrągłym stole, a koło nich stojących Malfoy'a i Avery'ego.
- On jest z nami? - zapytała dziewczyna.
- Tak - odrzekł nieco chłodno Snape. - Co znowu, Peter?
- Ja... Dowiedziałem się, że jakieś nowe informacje...
- Nie możesz tak za mną łazić. To może wydawać się podejrzane... Mogą coś odkryć.
- Chciałem się tylko upewnić...
- Czarny Pan niedługo przybędzie po nas. Na razie musi być ostrożny. Przecież nie może wypalić nam Mrocznego Znaku, jeśli dalej będziemy w szkole, prawda?
- No tak, ja tylko pytam...
- Ale Czarny Pan jest sprytny. On znajdzie sposób. Właściwie... już go znalazł.
- Skąd wiesz?
- Severusie, pamiętaj że powierzyłem ci to w sekrecie - odezwał się Lucjusz. - Nie możesz tego zdradzić osobie nieco... niepewnej.
- Dowiesz się w odpowiednim czasie, Peter.
- Czyli kiedy?
- Niedługo. Już niedługo i Czarny Pan będzie górą...
~*~
Lily siedziała na parapecie w oknie, w swoim dormitorium, skrobiąc w swoim pamiętniku kolejny dzień pobytu w Hogwarcie.
Drogi pamiętniku;
dzisiaj okropny dzień. Z zielarstwa bierzemy okropnie trudny materiał o roślinach powodujących zaniki pamięci, trzeba wkuwać i wkuwać, czasem mam dość. Zdarzają się momenty, że zastanawiam się czy dobrym wyborem było wybranie kariery uzdrowicielki. Muszę się przyznać, że lekcje bez wybryków Huncwotów są dosyć nudne. Oj tak, czasami to aż mi się na nich nudzi... Często wspominam dawne chwile, kiedy to rozpuszczał się kociołek za kociołkiem na eliksirach, a podczas zaklęć ich czary sprawiały przeróżne rzeczy. Jeszcze na dodatek, do tego wszystkiego dochodzą moje obowiązki prefekta. Patroluję korytarze, pilnuję pierwszoroczniaków... Remus mi pomaga, chociaż spędza też sporo czasu odbywając swoje szlabany. Szczerze mówiąc, to myślałam, że trochę pozostałych Huncwotów przypilnuje, ale chyba nic z tego.
Coraz częściej myślę o mojej przyszłości, coraz częściej zastanawiam się czego chcę. James przewija się w moich myślach cały czas, nie wiem dlaczego tak jest. Kiedy rozmawiamy sobie całą gromadą koi mnie ton jego głosu, czasami mam ochotę usiąść koło niego i tylko jego słuchać. Boże, co ja piszę. Chyba całkiem oszalałam. Przecież to niemożliwe, żeby kochać kogoś, kogo się nienawidzi. Jednak czasami mam w sercu taką straszną pustkę. No i dlaczego mnie złość bierze, kiedy widzę jak patrzy się na inną? Nie, Pamiętniku, to jakiś obłęd. Nie kocham go. Nie kocham go. Nie. Nie. Nie. Nie...?
Och. Potrzebuję chwili wytchnienia. I takiego motywacyjnego kopa od przyjaciółek. Ale czuję, że teraz jest między nami trochę gorzej... Lavender nie do końca nam ufa, a Aliss widzi znów tylko książki, książki. Nie chce gadać o niczym innym.
Czasem zazdroszczę Huncwotom. Tej przyjaźni na dobre i na złe. Przyjaźni na zawsze.
Lily.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz