25 maja 2012

24. Spotkanie na Pokątnej


(1 lipca 2008)

 - Na Merlina, Rogacz, zaraz się spóźnimy!
 - Nie narzekaj Łapo, jeszcze tylko chwilkę... Muszę przecież wyglądać odstrzałowo, co nie? Idziemy na Pokątną, tam jest tyle lasek!
 - Zawsze myślałem, że ciebie tylko Lily interesuje...
 - To nie znaczy, że nie mogę pooglądać się za innymi...
 - Co za chłop... - westchnął Syriusz, stojąc przed kominkiem z proszkiem Fiuu na lewej dłoni, stukając nogą o podłogę. Miał na sobie elegancką bluzkę z paroma nie dopiętymi guzikami i proste jeansy. Czarne, długie włosy, nonszalancko opadały mu na ramiona.
    James zszedł chwilę później ze schodów, poprawiając zegarek na prawej ręce. On ubrany był w białą, prostą bluzkę z Narodową Reprezentacją Wielkiej Brytanii Quidditcha i ciemno niebieskie jeansy. Włosy jak zwykle sterczały na czubku jego głowy, a spod okrągłych okularów uśmiechały się ciepłe, orzechowe oczy.
 - Jak wyglądam? - zapytał.
 - Wspaniale - odparł Łapa. - A teraz wskakuj, Lunatyk i Glizdogon już pewnie na nas czekają! Nigdy nie przyszliśmy jeszcze na czas.
    Rogacz wziął szczyptę proszku Fiuu i wrzucił do kominka. Zawirowały zielone płomienie, on sam wszedł do środka i już po chwili go nie było. Syriusz zrobił to zaraz po nim.
    W księgarni "Esy i Floresy" na Pokątnej było bardzo tłoczno. James poprawiał okulary na nosie, a Łapa otrzepywał się z popiołu. Zabiegani czarodzieje, czarownice i ich dzieci chodzi w te i we w te, szukając nowych podręczników, licząc pieniądze i sprawdzając dokładnie tytuły z tymi na liście z Hogwartu. Huncwoci powoli skierowali się do wyjścia. Minęli właśnie zapłakanego sprzedawcę, który ze łzami w oczach zakładał ogromne rękawice, zmierzając do klatki w której trzepotały okładkami żarłoczne książki.
 - Biedak - skomentował Łapa.
 - Hagrid byłby w siódmym niebie. To na pewno o jakichś potworach.
 - Chodźmy już.
    Przecisnęli się do drzwi i wyszli na zatłoczoną ulicę. Ruszyli w stronę znanej lodziarni, zatrzymując się od czasu do czasu spotykając znajomych z Hogwartu. Było ich tak dużo, że do znanej lodziarni dotarli dopiero po piętnastu minutach.
    Przy stoliku na zewnątrz siedziało dwóch chłopców. Remus - zmizerniały, z jeszcze bardziej bladą twarzą i chudszy, czytał jakąś książkę; Peter - mały i gruby, zajadał się lodami z czekoladową polewą.
 - Witajcie! - zawołał wesoło Rogacz, dobiegając do stolika.
 - Och, nareszcie! Już zapuszczaliśmy korzenie przy tym stoliku...
 - No wiecie, Rogaś musiał się odpicować, bo... - zaczął Łapa.
 - Spotkaliśmy tylu znajomych! - dokończył James.
    Dostawili dwa krzesła, i cała czwórka Huncwotów usiadła razem. Zamówili lody i zaczęli opowiadać sobie o wakacjach i nadchodzącym roku szkolnym. Wakacje Lunatyka nie były najlepsze, zresztą jak każde, natomiast Glizdogon podobno świetnie się bawił w górach, poszukując śladów olbrzymów. Rozmawiali też o Voldemorcie, jego nowych działaniach i postępach, jakie poczyniło Ministerstwo Magii.
 - ...sieje panikę i zgrozę, a ministerstwo tylko to pogarsza - zakończył Remus.
 - Racja, Luniaczku - przytaknął Łapa.
 - Dobra chłopaki, pasuje zrobić szkolne zakupy! - upomniał się Rogacz.
 - Najpierw chodźmy do Gringotta, teraz mniejsze kolejki...
    Tak więc Huncwoci odwiedzili najpierw Bank Gringotta, później księgarnię, sklep z przyborami pisarskimi, kociołkami, uzupełnili zapasy na eliksiry, Peter kupił sobie małą, szarą sówkę, aż w końcu James dorwał sklep z akcesoriami do quidditcha i nie wychodził stamtąd przez pół godziny. Reszta Huncwotów musiała mu powiedzieć, że Lily jest na zewnątrz, żeby przestał wpatrywać się na nowy model Srebrnej Gwiazdy. Później chodził lekko nachmurzony.
 - Oj Rogacz, przecież to tylko miotła!
 - Tylko miotła! - prychnął James.
 - Przecież możesz dostać zmiatacza... - rzekł Łapa.
 - Zmiatacza? Zmiatacz nie równa się ze Srebrną Gwiazdą.
 - Chodźcie, wstąpimy jeszcze do Sklepu z Magicznymi Przyborami! - zaproponował Lunatyk. - To na pewno poprawi ci humor!
    I miał rację. Było tu tyle magicznych gadżetów, że trudno było się we wszystkim połapać. Pióra samopoprawiające błędy, woreczki ze smoczej skóry, które mógł otworzyć tylko właściciel, niewidzialne rękawiczki do łapania znicza, zegarki przewidujące pogodę czy bardziej niebezpieczne, takie jak plujące kociołki, jeśli zrobi się coś źle, kapelusze pozbawiające włosów, lub gryzące zamki błyskawiczne. Później poszli jeszcze do magicznego sklepu ze słodyczami. Nie były one tak dobre jak w Miodowym Królestwie, ale też nie takie złe.
    Właśnie wychodzili stamtąd z torbami wypełnionymi czekoladowymi żabami, fasolkami wszystkich smaków, pasztecikami dyniowymi czy karmelkami owłosionymi, kiedy zobaczyli znajomych z Hogwartu. Malfoy, Avery, Nott i młody Regulus Black wychodzili pospiesznie z ulicy Śmiertelnego Nokturnu, wydając się zdenerwowani.
 - O kurczę - skomentował Glizdogon.
 - Jak myślicie, co oni robili na Nokturnie? - spytał James.
 - Nie mam pojęcia - rzekł Lupin. - Ale to chyba nic dobrego. Słyszałem, że aż roi się tam od wampirów, wiedźm czy...
 - Pff. Coś ty! Owszem, ludzie stamtąd nie są zbyt mili... - zaczął Syriusz.
 - ...no i nie wyglądają zbyt miło... - wtrącił Rogacz.
 - ...i lubią postraszyć...
 - ...i nie zachowują się tak normalnie...
 - ...ale nie są wampirami - skończył Łapa.
 - Skąd wiecie? - zapytali jednocześnie Glizdogon i Lunatyk.
 - Tylko nie mówcie, że...
 - Przecież nie raz tam byliśmy! - krzyknęli Łapa i Rogacz.
    Remus złapał się za głowę i przekręcił nią z niedowierzaniem.
 - To co? Idziemy jeszcze raz do lodziarni? - zaproponował Peter.
    Po zjedzeniu kolejnych gałkowych lodów, Huncwoci pożegnali się i każdy ruszył w swoim kierunku. Zobaczą się już niedługo - za dwa dni, 1 września w Expresie Londyn - Hogwart.

~*~

    Jeśli się na coś czeka i bardzo się tego pragnie, wydaje się, że czas płynie bardzo wolno. Minuty się ciągnął w nieskończoność, a Ty czujesz się taki bezradny, chcąc przyspieszyć to wszystko, tylko nie umiesz, nie masz pojęcia jak... I wiesz dobrze, że żadna magia tego nie potrafi... Stoisz pośrodku tego wszystkiego nie wiedząc za co się zabrać, żeby ukróciło Ci to czekanie... I tylko pytasz sam siebie: gdzie się podziała ta cierpliwość?..

    1 września Łapa i Rogacz obudzili się wcześnie rano, niewyspani po nocnych pogaduszkach. Zaczęli szybko wkładać na siebie ubranie, i sprawdzać czy aby na pewno spakowali wszystko do szkolnych kufrów. James trzy razy sprawdzał czy jego nowa miotła dalej jest w bagażu, a Syriusz wciąż znajdywał w najróżniejszych miejscach w pokoju pary swoich skarpetek.
 - Jeszcze jedna? Skąd się tu wzięła? James, na miłość Boską, przecież ta miotła ci nie odleci! - syknął Łapa, kiedy Rogacz znów zaglądnął do kufra.
 - Och, czepiasz się... Zająłbyś się lepiej swoimi skarpetkami!
    Huncwoci znieśli swoje kufry do holu, zjedli śniadanie i siedzieli w ogrodzie, oczekując wyjazdu.
 - Chciałbym przyspieszyć czas - powiedział w końcu Łapa.
 - Dobry pomysł. Tylko jak?
 - No właśnie. W tym jest problem...
 - Syriusz, a właściwie co ty byś chciał robić po ukończeniu szkoły?
 - Ja? Kupię motor i będę zwiedzał świat.
 - Motor? Jak mugol?
 - Ej, coś ty! Taki magiczny motor. Który lata.
 - Aaa...
 - A ty?
 - Hm. Ożenię się z Lily Evans i będziemy mieć piątkę rudych dzieciaków.
 - Niezłe plany. A praca? - zaśmiał się Syriusz.
 - Z tym lekki problem. Oblałem eliksiry, nie zostanę aurorem...
 - Rogasiu kochasiu, jest przecież tyyyle zawodów! Nie musisz przecież koniecznie latać za Voldemortem i wyłapywać jego zwolenników...
 - Tyle że ja bym właśnie tak chciał. Jak mój tata.
 - No to musisz pogadać ze Slughornem. Może da ci szansę..?
 - Taa. A Błyskawice z Yorkshire dostaną się do finałów quidditcha.
    Wreszcie dobiła godzina wyjazdu. Kufry spoczywały w bagażniku magicznie powiększonego samochodu, a trójka Potterów i Syriusz, władowali się do środka. Podróż minęła przyjaźnie, w miłej atmosferze, przerywanej od czasu do czasu komentarzami pana Pottera o kierowcach.
    Peron numer 9 i 3/4 był jak to zwykle 1 września zatłoczony. Uczniowie latali to tu, to tam, szukając swoich rodziców, wkładając kufry do przedziałów, czy wrzeszcząc o tym, czego zapomnieli. Syriusz i James spotkali na peronie Petera i Remusa, razem znaleźli jakiś wolny przedział w końcu pociągu, ale Lupin zniknął zaraz po tym i poszedł do przedziału prefektów. Huncwoci pożegnali się z rodzicami, i po gwizdku ostrzegawczym konduktora, zasiedli wygodnie w swoim przedziale.
 - I znowu tam jedziemy! - krzyknął z radości Łapa.
 - Tak... Do domu... - skończył Rogacz.
 - Do domu - powtórzył Peter.

1 komentarz: