(15 czerwca 2008)
W dużym, zarośniętym chaszczami ogrodzie przed małym, ciemnym domkiem siedział chłopiec w mugolskim ubraniu, z tłustymi włosami i chłodnymi, czarnymi oczami. Z wnętrza domu dobiegały głosy kłótni, mężczyzna kłócił się z jakąś kobietą. Severus, mnąc nerwowo liście na ziemi, i tak już rozzłoszczony niedawną kłótnią z Lily, powoli tracił nad sobą panowanie. W końcu wstał, i wszedł przez niewielkie drzwi do kuchni. W uszach bębniły mu krzyki rodziców.
- Nie używaj tego ty idiotko...! Chcesz żeby ktoś zauważył, że ożeniłem się z takim dziwakiem...
- Puść mnie, chcę ją właśnie odłożyć!
- Powinnaś była wcześniej o tym pomyśleć wiedźmo...!
Starając się opanować emocje, Severus trzęsącymi się rękami wziął schowany za obrazem proszek Fiuu, wszedł do kominka i drżącym głosem wymówił adres miejsca, gdzie chciał się znaleźć.
Wyleciał w kominku dużego, pięknego domu, którego przestronny salon dekorowały liczne obrazy. Nad głowami wisiał bogato zdobiony żyrandol, migotający się w blasku słońca, chociaż było zupełnie jasno.
Severus otrzepał się z popiołu i ruszył prosto przed siebie. Znał to miejsce, bywał tutaj dosyć często, a teraz był tak pewny czego chce, jak nigdy przedtem. Podszedł do fotela, w którym siedział jakiś chłopiec z jasnymi, prawie białymi włosami, pochylony nad "Prorokiem Codziennym".
- Witaj Lucjuszu - powiedział chłodno Snape, siadając naprzeciwko.
- Och, Severus. Spodziewałem się ciebie.
- Chyba się zdecydowałem.
- Chyba? Severusie, musisz wiedzieć na pewno. To poważna decyzja, od Czarnego Pana nie można odejść. Sam przecież to wiesz.
- Chcę tego.
- Szczerze mówiąc, byłbym zdziwiony gdyby było inaczej.
- Kiedy będziemy mogli przystąpić do szeregów Czarnego Pana?
- To na razie niemożliwe. Ministerstwo strasznie miesza. Dumbledore działa rozsądnie, ale Pan Ciemności jest silniejszy. Na razie atakuje z ukrycia. Ale sam widzisz, że z niezłym skutkiem...
- A ty? Już się przyłączyłeś?
- Nie, jeszcze nie miałem okazji. Dostaliśmy polecenie: znaleźć jak najwięcej chętnych. Z dyskrecją oczywiście...
- Masz już kogoś?
- Avery, Nott. I ten młody Black.
- Regulus?
- Owszem. Nie miałem kontaktu z innymi.
- Jak to się będzie odbywało?
- Ojciec mi mówił, że to coś w rodzaju ceremonii. Nie mogę się doczekać, kiedy na tym ramieniu - tu odsłonił rękaw ramienia - będzie wypalony Mroczny Znak.
- To się stanie po szóstej klasie? Jak osiągniemy pełnoletność?
- Hm. To zależy.
- Od czego? Trzeba czekać?
- Jak się spiszesz. Musisz mieć silną wolę i być całkowicie oddany Czarnemu Panu. Słyszałeś co stało się z tym młodym Wurs'em?
- Zginął, prawda?
- Zawahał się. I to już tydzień po wypaleniu Mrocznego Znaku. Głupiec.
- Zabił do Czarny Pan?
- Och, nie. Nie był na tyle ważny...
Zapadło chwilowe milczenie, które przerywało tylko pohukiwanie sowy płomykówki, która jak Snape zauważył, kłapała dziobem w klatce na szczycie szafy.
- Nastają mroczne czasy... Ale ten, kto trzyma się Czarnego Pana, będzie bezpieczny. Czas oczyścić nasz świat z brudnej krwi... Wreszcie ktoś się do tego zabrał.
W głosie Malfoy'a było słychać pełne uwielbienie, oddanie i wierność Lordowi Voldemortowi. Severus pomyślał, że on tak na prawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, co oznacza bycie śmierciożercą.
Snape wstał i wyprostował się.
- Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy - rzekł.
- Niewątpliwie. Jedziemy na tym samym wózku. Ale... wybrałeś dobrą drogę, Severusie.
- Najlepszą.
- A jak w domu? Już się nie kłócą?
Przez twarz Snape'a przeleciał cień uśmiechu. Nie miał zamiaru opowiadać Malfoy'owi o swoich rodzinnych kłopotach. Jednak nie chciał stracić jego zaufania.
- Och. Oni się ciągle kłócą. Przyzwyczaiłem się.
- Mugole... - prychnął Lucjusz.
- Tylko ojciec.
- Więc ty? Szlachetna półkrew, tak?
Severus skinął i podszedł do kominka. Ogarnęła go irytacja, że znów musi wracać do tego domu w którym kolejny raz usłyszy wrzaski ojca i błagania matki.
- No... To do zobaczenia. Księciu Półkrwi.
~*~
Tymczasem James Potter i Syriusz Black dopracowywali swój plan dostania się do Lily Evans. Wypisali wszystkie minusy i plusy tego planu, okazało się że tych pierwszych jest więcej, co tylko ich zachęciło żeby to zrobić. Kiedy rodzice Rogacza, jak zwykle wyjechali do pracy, do Ministerstwa Magii oświadczając, że mogą wrócić późno, dwójka Huncwotów postanowiła wcielić swój plan w życie.
- Myślisz że nam się uda? - spytał z uśmiechem James.
- To w sumie nie jest takie trudne. Gorzej, jeśli ministerstwo się dowie.
- Ejj, może będą mieć tyle spraw, że jak dwójka niepełnoletnich czarodziejów się teleportuje, nie zwrócą na to szczególnej uwagi, co?
- Nie wiem. Miejmy taką nadzieję.
- Bez ryzyka nie ma zabawy! - wykrzyknął Rogacz z uśmiechem.
Zeszli razem do salonu, gdzie przekąsili na szybko tosty z dżemem i stanęli koło siebie promieniejąc radością, że mogą się wyrwać gdzieś dalej.
- Na trzy, Rogasiu.
James skinął wesoło głową.
- Raz... Dwa... Trzy!
W myślach zaczęli powtarzać te same, wcześniej już ustalone słowa. Dom Lily Evans... Dom rudowłosej Lily Evans... Dom Lily Evans...
Wylądowali z cichym pyknięciem na środku jakiejś drogi. Na około pełno było równo przystrzyżonych żywopłotów, tylko jeden wyglądał na zaniedbany.
- Cholera, skąd mamy wiedzieć gdzie ona mieszka? - zapytał Syriusz drapiąc się po głowie.
- Może zawołamy?
- A może trzeba kogoś zapytać?
- Zobacz! Tam jest jakaś budka! Z tym... Feletonem... czy jak mu tam... W mugolskiej prasie czytałem, że tam się wszystkiego można dowiedzieć!
Podbiegli więc szybko do budki telefonicznej na rogu ulicy i spojrzeli na nią z zaciekawieniem i lekką irytacją.
- Tu się coś wciska?
- Nie, zobacz, tu jest taka wajcha, chyba trzeba pociągnąć...
- Ej, tu są jakieś numery... 997, policja... to jakaś rodzina Lily?
- Nie wiem, nie wspominała nigdy...
- Halo! Chłopcy! - zawołała jakaś pani z wielką torbą w różnorodne kwiatki, która właśnie przechodziła chodnikiem i przyglądała się im podejrzliwie. - Co właściwie robicie?
- Próbujemy... zadzwonić! - odpowiedział Łapa.
- Ale to nie działa!
- Och! Mówiłem Ci... Edward, mówiłem ci że nie działa! A ty się uparłeś żeby z korzystać z tego letefonu... - rzekł James z udawaną złością.
Syriuszowi wpadł do głowy nagle pomysł.
- Ee... Pani może wie gdzie mieszka Lily Evans?
- Jesteście rodziną?
- Jesteśmy dziećmi siostry kuzynki wujka matki Lily... Nie widzieliśmy się tyle lat! - wymyślił Łapa na poczekaniu.
Kobieta przyglądała się im podejrzliwie, ale w końcu jak pomyślał Syriusz, połknęła haczyk i wskazała im na pierwszy dom po lewej.
- To ten z czerwonym dachem - dodała.
- Dziękujemy pani! - rzucił Rogacz kiedy razem z Syriuszem ruszyli do drzwi.
Zaśmiewając się głośno ruszyli w stronę wskazanego domu. Przy bramce ogrodowej, James palnął się w czoło ręką z taką siłą, że aż zobaczył wokoło gwiazdki.
- Co jest? - zapytał Syriusz powstrzymując śmiech.
- Nie mam nic dla niej! Nawet kwiatków!
- Och, to można jakoś załatwić! - powiedział radośnie Łapa i zerwał parę niebieskich, dużych kwiatków rosnących po drugiej stronie ulicy. - Masz.
- To co..? Chwila prawdy?
Syriusz kiwnął głową i zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Dźwięk był tak głośny, że oboje aż podskoczyli, a widząc swoje przerażone miny, wybuchnęli śmiechem.
Drzwi otworzyła chuda dziewczyna, z długą szyją i końskimi zębami. Jej ciemne włosy opadały łagodnie na ramiona. Była tak niepodobna do Lily, że aż trudno było uwierzyć, że to na prawdę jej siostra.
- Eee... Cześć - burknął Syriusz. - My do Lily.
- My? To znaczy kto? - zapytała Petunia unosząc wysoko wargi.
- Syriusz Black i James Potter...
- Aaa! James Potter, tak? Lily o tobie mówiła... Szczerze mówiąc, nie wierzyłam jej. Myślałam że wymyśla z tym, że jesteście razem... Ooo, nie mówiła, że będziecie, wejdźcie! Ja zadzwonię do Vernona!
Łapa i Rogacz ze zdziwieniem na twarzy weszli do salonu państwa Evans. Petunia latała z jednego pokoju do drugiego, wrzeszcząc przeraźliwie i wołając swoją siostrę.
- Lily! LILY! Gdzież ten dziwoląg... LILY! Masz gości!
- Co do cholery... - wyjąkała Lily schodząc na dół z nietęgą miną. Kiedy zobaczyła stojących dalej w tym samym miejscu Jamesa i Syriusza, zatrzymała się z jedną nogą uniesioną nad podłogą. - Co wy tu...
Rogacz odzyskał mowę.
- Ee... no, powiedziałaś pod koniec roku, że możemy wpaść.
Ruda zarumieniła się. Szybko zbiegła na dół, porwała z wieszaka zieloną bluzę i wypchnęła Huncwotów z domu, a sama wyszła za nimi w pośpiechu, rzucając przez ramię do siostry:
- Wychodzimy!
Wyprowadziła ich przed ogród, gdzie schowała się za wysokim żywopłotem.
- Bez żadnego ostrzeżenia! Co was napadło?
- To dla ciebie - powiedział James ignorując wcześniejszą wypowiedź Lily i podając jej niebieskie kwiaty.
- Dzięki. Bardzo podobne do tych, o tam - rzekła z uśmiechem.
James zarumienił się napotykając spojrzenie Lily i bardzo szybko zaczęła go interesować podłoga. Sytuację ratował Syriusz.
- Czy twoja siostra jest... nieco stuknięta?
- Nie... Dlaczego?
- No bo... Myślała że Rogacz jest twoim chłopakiem. To chyba nie jest normalne.
- Och! Ona po prostu... czasem nie wie co mówi... - tłumaczyła szybko Lily, a purpurowe rumieńce zakwitły na jej twarzy. - Gada tak od rzeczy... A może pójdziemy na lody?
Huncwoci z chęcią przystali na tą propozycję. Poszli wspólnie chodnikiem, mijając ładne domki i równo przystrzyżone trawniki.
- Jak się tu dostaliście? - chciała wiedzieć Ruda.
- Teleportowaliśmy się.
Lily zakrztusiła się własną śliną.
- Że co? - wyjąkała.
- Teleportowaliśmy się. To wcale nie takie trudne.
- Ale nie macie licencji!
- Po co nam? - zdziwił się Rogacz.
- Takie są zasady...
- Zasady są po to żeby je łamać - rzekł z uśmiechem Syriusz. - Jeeej! A co to jest?! - zapytał, podbiegając do sygnalizacji świetlnej i gapiąc się w nią z podziwem.
- Ee... To są światła.. Dla samochodów...
- To działa? - zapytał również zafascynowany James.
- Chodźcie stąd.. Wszyscy się na was gapią... Proszę was, no...
Spędzili we trójkę całkiem miłe popołudnie. Po zjedzeniu gałkowych lodów (Rogacz i Łapa nie mogli się nadziwić lodówce, ani mugolskim pieniądzom, i Lily zareagowała w samą porę, nim James zaczął się pytać co to za moneta) poszli do parku, nad rzekę i do wesołego miasteczka rozłożonego tuż obok. Huncwoci zajadając się watą cukrową ciągle nie mogli się przyzwyczaić do życia bez czarów, i kiedy Lily uparła się, żeby poczekać w długiej kolejce przed wejściem, byli nieco nachmurzeni.
- Gdybym nie był czarodziejem, to chyba bym oddał od razu moje wnętrzności dla użytku innych - stwierdził całkiem poważnie Łapa, na co Lily parsknęła śmiechem.
Wrócili do domu państwa Evansów jeszcze przed zmierzchem. Ruda na początku sprawdziła, czy Petunia gdzieś wyszła, na szczęście okazało się, że tak. Zaprosiła Huncwotów do środka, gdzie ciągle nie mogli się nadziwić tym jak działa mikrofalówka, toster czy komputer.
Koło ósmej wieczór wrócili rodzice Lily. Państwo Evans okazali się bardzo sympatyczni i zaprosili nawet Jamesa i Syriusza na noc. Ruda nie była tym pomysłem zachwycona, wiedząc na co stać Huncwotów, ale oni przyjęli to z pokorą. Rogacz obiecał jednak, że wyśle sowę do swojego domu informując rodziców gdzie są, i że nie wrócą na noc.
Po pysznej kolacji w piątkę (Petunia nie wróciła do tego czasu) rodzice Lily wysłuchiwali historyjek szkolnych psikusów Huncwotów. Lily, choć dobrze je znała, zaśmiewała się razem z nimi. Była wdzięczna Jamesowi że nie mówi nic o swojej 'wielkiej miłości' do niej. Czułaby, że wtedy wyrzuciłaby go za drzwi. Pan Evans, ku wielkim rozbawieniu Lily, tłumaczył Łapie i Rogaczowi jak działa DVD. Byli tym faktem wyraźnie poruszeni i zachwyceni, chociaż nie ukrywali, że to dość prymitywne.
Wszyscy właśnie wstawali od stołu, kiedy usłyszeli donośny trzask przed domem, mogącym oznaczać tylko jedno: ktoś z czarodziejskiego świata właśnie aportował się przed drzwiami. Chwilę później zabrzmiał dzwonek.
Mama Lily poszła otworzyć, a James i Syriusz zamarli nasłuchując. Obawiali się tego. Do salonu weszli pan i pani Potter.
- Och! Jesteście cali i zdrowi! - powiedziała z ulgą mama Jamesa ściskając obu chłopców. - Tak się martwiłam! Już myślałam, że wylądowaliście na ulicy Śmiertelnego Nokturnu...
Łapa i Rogacz popatrzyli na siebie z uśmiechem, a potem błagalnie na Lily. Ona również z trudem powstrzymała chichot. Dobrze wiedziała że już tam byli.
- Na następny raz zostawcie jakąś kartkę, albo coś...
- Przecież niedawno wysłaliśmy sowę! - tłumaczył się James.
- Tak? To musiała nas minąć... Nie było nas w domu, teleportowaliśmy się z samego Ministerstwa...
- To jak się dowiedzieliście? - spytał Rogacz.
- W ministerstwie zamęt... Ale na szczęście Mafalda nam powiedziała że ktoś się teleportował tutaj z Doliny Godryka, wtedy wiedziałam, że to wy...
- O tym dokładniej porozmawiamy w domu - rzucił spokojnie pan Potter.
- No dobrze, nie będziemy państwu dłużej zawracać głowy...
- Ależ nie! Bardzo chętnie przenocujemy chłopców u nas!
- Och, nie wiem czy to najlepszy pomysł... To urodzeni figlarze...
Ku wielkiej rozpaczy Jamesa, państwo Potter byli stanowczo przeciwni pomysłowi zostania na noc Łapy i Rogacza u Evans'ów. Po długim pożegnaniu, wymianie uścisków i podziękowań, rodzice Jamesa, on i Syriusz wyszli przed dom.
- Było bardzo miło - rzekła Ruda z wypiekami na twarzy.
- Pisz do nas! - krzyknął Łapa przez ramię.
- Spotkamy się pewnie na peronie 9 i 3/4 1 września. Do zobaczenia!
- To jak, nie przyjdziesz na imprezę? - zapytał z zawodem James tak, aby jego rodzice nie usłyszeli.
- Zobaczymy - powiedziała Lily z uśmiechem.
Chwilę później znaleźli się już w Dolinie Godryka, gdzie dostali dwudziestominutowe kazanie dotyczące nielegalnej teleportacji niepełnoletnich czarodziejów i o tym, jakie to mają szczęście że nikt nie miał okazji się tym zająć.
Świetny rozdział ! :D
OdpowiedzUsuńJames i Syriusz są odlotowi :D
OdpowiedzUsuńCzytam to opowiadanie i jestem zachwycona fabułą, bohaterami i różnymi przygodami które opisujesz. Piszesz na prawdę fajnie, widać, że wkładasz w to dużo pracy, bo rozdziały są spójne i ładnie napisane. Jedyne co mnie razi, to to, że w czasach, gdy żyła Lily i James niemożliwe jest, aby mieli DVD, nie mówiąc już o komputerze. Trochę zbyt dużo nowoczesności, jak na ich czasy :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńciekawe, co się stało z petunią...
OdpowiedzUsuńSuper rozdział! Ale nie dziwię się chłopcom, w końcu mało kto wie jak działa DVD!
OdpowiedzUsuńLily
Super!
OdpowiedzUsuńSuper !
OdpowiedzUsuń