(13 czerwca 2008)
Dni mijały powoli, przeciągały się w tygodnie i nim wszyscy się obejrzeli zaczął się sierpień, słońce świeciło jasno i mocno. Tegoroczne lato było niezwykle gorące i parne.
Pewien przystojny chłopiec z czarnymi włosami siedział na parapecie okna w dużym salonie, przyglądając się dzieciom bawiącym się na placyku tuż przed domem. Rozmyślał. Nad wszystkim. Nagle stanęła obok niego jakaś kobieta.
- O czym tak myślisz, Syriuszu? - zapytała Andromeda.
- Ja muszę wrócić.
- Mówiłam ci tyle razy! Możesz tu zostać... Sam widzisz, Ted jest w porządku. Powiedział, że możesz tutaj mieszkać przez całe wakacje...
- Muszę tam wrócić... Zrozum...
- Nie potrafię tego zrozumieć. Przemyśl to jeszcze, proszę.
- Ale ja już zdecydowałem.
Andromeda westchnęła głęboko.
- Och, nie będę próbowała cię dalej przekonywać. Nie wiem czy to jednak jest rozsądne wyjście... Biorąc pod uwagę to, co stało się w lipcu...
- Im wcześniej to się skończy tym lepiej.
- Jak wolisz.
Syriusz zeskoczył z okna i szybko poszedł spakować swój plecak. Wrzucił do niego wszystko co nabył mieszkając u Tonks'ów. Z żalem opuszczał ten dom, wiedząc co go czeka, ale i będąc szczęśliwym, że zdecydował na coś tak odważnego. Zszedł znów do salonu, w którym dalej stała jego kuzynka.
- W tym dzbanku jest proszek Fiuu. Skorzystaj.
- Dzięki, Andromedo.
- Będzie mi ciebie brakować. - Powiedziała to z wymuszonym uśmiechem, a łzy zaszkliły się w jej oczach. - Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy.
- Powiedz Tedowi że... że mu dziękuję. Za wszystko.
Łapa wszedł do kominka, odchrząknął i rzucając ostatnie spojrzenie na swoją ulubioną kuzynkę powiedział wyraźnie:
- Grimmauld Place 12.
Błysnęły zielone płomienie, a po chwili Syriusz wirował mijając po drodze różne kominki, nim wyleciał w kuchni Black'ów.
Powoli wstał, otrzepał się z popiołu i spojrzał na skrzata domowego polerującego stół. Stworek patrzył na niego z nie ukrywanym zdziwieniem i odrazą.
- Panicz Syriusz raczył jednak wrócić... och, myślę że moja pani bardzo się z tego zadowoli...
Łapa zaczął wspinać się po schodach prowadzących do swojej sypialni. Chciał to zrobić jak najciszej, niezauważony przez nikogo, chociaż i tak wiedział że przy tylu osobach to niemożliwe. Udało mu się jednak dotrzeć do swojego pokoju, gdzie zaczął pospiesznie pakować swój szkolny kufer i rodzinne pamiątki. Trwało to dosłownie kwadrans. Syriusz stanął w drzwiach z ręką na klamce i rzucił ostatnie spojrzenie na swój przestronny pokój, do którego miał nadzieję już nigdy nie wracać. Wyszedł na klatkę schodową i tłukąc się kufrem zszedł do kuchni, gdzie zastał srogo wyglądającą panią Black.
- Ty zdrajco krwi! Wredna szumowino, świnio niszcząca szlachetny i starożytny ród Black'ów...
- Oszczędź sobie płuc.
- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?! Wychowałam cię...
- I wcale nie jestem z tego dumny!
- Gdybyś był chociaż w połowie taki jak Regulus...
- Och, ale ja jestem dumny że taki nie jestem! Król Regulus święty może sobie być dla ciebie kim chce... Mnie to gówno obchodzi! Wynoszę się z tego domu raz na zawsze!
- Nie tym tonem wredny plugawy obłudniku! Nie masz prawa nazywać się Black'iem...
- Uwierz, nie chciałbym.
- ...nie powinieneś szczycić się tym nazwiskiem...
- Nie widzę w tym nic zaszczytnego.
- ...ani wkraczać w progi tego domu!
- Mam nadzieję już nigdy tu nie wrócić!
Syriusz wtaszczył kufer do kominka i nie zważając na krzyki swojej matki wziął odrobinę proszku Fiuu stojącego na szafce. Ledwo zdążył wypowiedzieć hasło "Dolina Godryka", kiedy tuż obok jego głowy błysnęły niebieskie iskry z różdżki pani Black.
Zaczął wirować w kominku, ale był szczęśliwy.
Uciekał od tego mętliku... Zostawiał to, już być może na zawsze... On już tam nie wróci, nie, nie ma takiej opcji... Teraz zaczyna nowe życie, nowy rozdział, a nie ma zamiaru trafić znowu do tego okropnego domu...
~*~
James Potter siedział przy stole w kuchni w Dolinie Godryka przerzucając bezmyślnie kartki najnowszego wydania "Proroka Codziennego". Pani Potter krzątała się po kuchni przygotowując kolację, a pan Potter musiał zostać dłużej w Ministerstwie Magii.
- Mam nadzieję że niedługo wróci - powiedziała pieszczotliwie mama Jamesa. - Od czasów Voldemorta w ministerstwie mamy prawdziwy chaos. Pracujemy ponad godziny. Mnie udało się wyrwać wcześniej... Choć mam wyrzuty sumienia, że nie zostałam pomóc twojemu ojcu...
Rogacz smętnie kiwał głową. Tak bardzo tęsknił za swoimi przyjaciółmi, że nie wytrzymywał już tej samotności. Aż nagle w ich kominku błysnęły zielone płomienie, a na ziemi leżał nie kto inny niż...
- Syriusz! - krzyknął James z szerokim uśmiechem na twarzy.
Pomógł przyjacielowi wstać i wyciągnąć jego kufer z kominka. Łapa wyglądał na szczęśliwego, ale i zmęczonego.
- Syriusz! - powtórzyła pani Potter. - Jak ty wyglądasz! Aleś mi zmizerniał... Mam nadzieję ze zostajesz u nas do końca wakacji? W ogóle twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś? Może do nich napisać?
- Nie potrzeba - rzekł Łapa. - Ja... uciekłem.
Mama Jamesa złapała się za serce, natomiast Rogacz był tym faktem wyraźnie podniecony.
- Żartujesz! - krzyknął.
- Nie. Właśnie miałem drobną sprzeczkę z mamuśką...
- I zostajesz u nas na długo długo?!
- Jeśli tylko twoi rodzice się zgodzą...
Pani Potter przyglądała się Syriuszowi opiekuńczo.
- Ależ oczywiście, że tutaj zostanie! Nie ma innej możliwości! Zaraz będzie kolacja... Zanieście ten kufer, umyjcie ręce i zapraszam do stołu!
Tak więc James z Syriuszem poszli do pokoju Rogacza, zaśmiewając się głośno. Mieli sobie tyle do opowiedzenia! Tak długo się nie widzieli! Sami nie wiedzieli od czego zacząć...
- To wspaniałe uczucie, wreszcie się od nich uwolnić.
- Już tam nie wrócisz?
- Nie ma mowy. Nie zniósłbym tego.
- To fajnie. - James nie krył swojej radości.
- A jak było tutaj? Co się działo?
- Och, nic specjalnego. Parę nowych zaginięć czarodziejów. Tuzin martwych mugoli...
- Jakieś wiadomości od Remusa i Petera?
- Pisali parę razy. Nie wiedziałem kiedy do nas przyjedziesz, więc nie podawałem terminu... Ale pasowałoby się spotkać, nie sądzisz?
- Ee.. No tak. A jak.. Lily? - spytał Łapa widząc Rudą na zdjęciu.
- Lily..? Ee.. dobrze. To znaczy. Nie wiem.
- Nie wiesz?
- No nie. Nie pisze do mnie. Nie odpowiada na moje listy.
- Dlaczego?
- Nie mam pojęcia. Wysłałem do niej nawet list jako anonim... Wlałem to miski z wodą Eseja trochę tego lakieru, którego użyliśmy na Malfoy'u w roku szkolnym, tylko że zielonego... Chyba to jednak nie był najlepszy pomysł: ona nie odpisała, a ja nie znam na to antidotum...
Syriusz wybuchnął śmiechem, a Rogaczowi zrobiło się lżej na duszy.
- Nie lepiej tak... wpaść do niej?
- Skąd mam wiedzieć gdzie mieszka?
- Kurde, Rogacz. Jesteś Huncwotem czy nie jesteś?
Oczy Jamesa zamigotały podejrzanie.
- Myślisz o tym co ja?
- No pewnie! Przecież już to ćwiczyliśmy! Damy radę!
- To jak? Zrobimy to jutro...?
- Myślę, że tak. W końcu to nie jest takie trudne...
Ich dyskusję przerwał okrzyk pani Potter z dołu:
- Kolacja!
Chłopcy zeszli na dół z nowym huncwockim psikusem w głowie, z czymś, czego tak brakowało i Jamesowi i Syriuszowi. Rogacz miał jeszcze jeden powód do szczęścia: już niedługo miał okazję zobaczyć Lily Evans...
Żałował, że nie znał zaklęcia, które przyspieszyłoby czas.
Dobry rozdział:) Masz rękę do pisania^^ serio z twojego blogu trzeba wydrukować książkę chyba tak na prawdę nigdzie nie znalazłam tak dobrego blogu. Dodatkowo jest jeszcze nadal nie opuszczony po tyku latach. Po prostu tylko zazdrościć:D
OdpowiedzUsuńP.S Życzę dalszej weny;)
tylu*
OdpowiedzUsuńOj, James, ty nie próbuj przyspieszać czasu, tylko wykorzystaj ten który masz... - na przykład na podrywanie Lily ;)
OdpowiedzUsuń