30 maja 2012

53. Szaleństwo Lunatyka


(21 grudnia 2009)


     Dni mijały wolno, dla Syriusza i Jamesa zdecydowanie zbyt wolno. Oboje siedzieli w Mglistym Aniele, a chociaż w Kwaterze Głównej był dużo większy ruch niż zwykle, oni czuli się dziwnie osamotnieni i przygnębieni. Dalej nie chcieli uwierzyć w gorzkie oskarżenia, które usłyszeli na ostatnim zebraniu Zakonu z ust Dumbledore'a.
     Syriusz znacznie zmizerniał. Jego twarz wydawała się obca, kiedy nie gościł na niej nawet cień huncwockiego uśmiechu, tak popularnego w czasach Hogwartu. Chodził jak otępiały, wyłączał się na długie godziny, potrafił znieruchomieć jak posąg. Mało jadał i jeszcze mniej sypiał, jego zachowanie przypominało wszystkim, że zło zawsze uderza w najczulszy punkt. James znosił zaistniałą sytuację tylko trochę lepiej, dzięki obecności Lily. To ona była dla niego mobilizacją. W tych najczarniejszych dniach tylko dla niej wstawał, dla niej jadł, dla niej sypiał, dla niej oddychał - dla niej żył. Wszystko inne nagle straciło sens.
     Peter nie pojawił się w Mglistym Aniele od czasów pamiętnego zebrania; krążyły plotki, że stan jego matki znacznie się pogorszył, a że i on sam ledwo trzyma się na nogach. Zniszczenie duszy trwale odbija się na ciele człowieka, a wymieniona trójka huncwotów tak właśnie się czuła: jakby ich serca i dusze rozerwano na tysiąc kawałeczków.
 - Martwię się o Jamesa i Syriusza - powiedziała pewnego wieczora Lily do Dumbledore'a. Spotkała go przypadkiem w Mglistym Aniele i postanowiła się poradzić. - Minęło już sporo czasu od zdrady Remusa, a mam wrażenie... że oni odeszli razem z nim.
 - Co konkretnie masz na myśli? - spytał Dumbledore.
 - Boję się o nich. Są tacy... rozbici, wyglądają na takich kruchych, delikatnych. Jakby można było ich zniszczyć jednym bezmyślnym słowem.
 - Ich serca krzyczą żalem - odparł dyrektor Hogwartu. - Daj im trochę czasu, Lily. Nie wyleczy on ich ran, ale je zabliźni; nie na zawsze, rzecz jasna. Dotknęło ich coś, co już nigdy nie pozwoli o sobie zapomnieć.
 - Co mogę zrobić? - Ruda poczuła łzy w oczach.
 - Wspieraj ich. Potrzebują teraz dużo miłości. A przede wszystkim, potrzebują ciebie, droga Lily. Pamiętaj o tym.
     Tak więc Lily Potter czekała. Wcześnie rano zaczynała szkolenia w Szpitalu Magicznych Chorób i Urazów św. Munga, później wracała prosto do Mglistego Anioła, gdzie resztę dnia spędzała z Rogaczem i Łapą. Oboje mało mówili, najczęściej więc siedzieli po prostu obok siebie trzymając się za ręce, znajdując się w trzech odmiennych światach, które łączyło tylko jedno: ból po stracie Remusa.
     Ruda robiła wszystko, co mogła. Pilnowała, by Huncwoci jedli posiłki, na okrągło powtarzała im, jak są potrzebni tu, w normalnym świecie. Wygrywała z łzami cisnącymi się jej do oczu, na widok twarzy Jamesa wykrzywionej nieopisanym cierpieniem i jego oczu, które patrzyły gdzieś w dal - nie było w nich ani odrobiny życia. Tak bardzo kochał Lunatyka. W nocy głaskała męża po policzkach i słuchała bicia jego serca - tak, mimo wszystko ciągle biło. Kiedy myślała, że Rogacz śpi, pozwalała łzom wypłynąć z oczu, by kolejnego dnia zacząć wszystko od nowa. Dla niego była gotowa zrobić wszystko, niezależnie od ceny, jaką trzeba było za to zapłacić.
     Mijał dzień za dniem. Życie w Mglistym Aniele stanęło w miejscu. Jak to więc możliwe, że u innych dalej gnało do przodu?

~*~

     Zapadał zmierzch. Mrok jest taki przewidywalny.
     Remus Lupin siedział na parapecie okna w swoim małym mieszkaniu na odludziu, patrząc w zarys księżyca. Wyglądał dokładnie tak, jak wyglądają ludzie zmęczeni życiem: ciemne worki pod oczami, blada skóra, przerzedzone włosy. Do tego wszystkiego miał pewien problem: zawsze o pełni księżyca stawał się groźnym wilkołakiem, co wykańczało go jeszcze bardziej.
     Lunatyk westchnął ociężale, przechylił głowę do tyłu i zamknął oczy.
     Czuł się taki samotny i opuszczony. Od dawna nie dostawał żadnych informacji od swoich przyjaciół, ani wieści z Zakonu Feniksa, ani choćby listu z biblioteki przypominającego o oddaniu książki. Miał wrażenie, że wszyscy o nim zapomnieli, a on sam nie chciał się narzucać i przypominać o swoim istnieniu. Pewnie mają coś na głowie, coś tak ważnego, że napisanie listu do niego nie jest możliwe.
     Nie, to złe wyjaśnienie, powiedział sam do siebie. Huncwoci zawsze byli na pierwszym miejscu. Nigdy nie schodzili na drugi plan. Coś musiało się stać, coś, co nie pozwalało ani Jamesowi, ani Syriuszowi, ani Peterowi wysłać do niego wiadomości. Serce zaczęło mu szybciej bić - a jeśli doszło do... najgorszego?
     Zeskoczył z parapetu i pognał do biurka zawalonego stosem pergaminów i piór. Czytanie i pisanie było dla niego w ostatnich dniach jedyną rozrywką. Samotność bardzo mu doskwierała, bo ostatnio była jego jedyną towarzyszką.
     Remus chwycił za pióro i przyciągnął do siebie parę stron czystego papieru. Bardzo się spieszył, dlatego w niektórych miejscach pozostawił kleksy i plamy atramentu, nie przejmował się tym jednak, to przecież nie praca domowa na transmutację, tylko listy do przyjaciół i strach o ich życie. Mimo pośpiechu jego litery były jak zwykle kaligraficzne i bardzo czytelne, co czasem aż zadziwiało.
     Napisał pięć podobnych listów.
     W pierwszych trzech, zaadresowanych do Syriusza, Jamesa i Petera, zmieniało się tylko imię na początku, reszta treści pozostawała bez zmian.

Syriuszu, co jest z Wami? Martwię się. Od spotkania w Dolinie Godryka nie dostałem od Was żadnej informacji. Wszystko w porządku? Nie trzymajcie mnie dłużej w niepewności. Mam nadzieję, że niebawem się zobaczymy. Proszę, odezwijcie się.
                                                                                                         Lunatyk.

     Czwarty zaadresował do Lily Potter.

Droga Lily!
Od dawna nie dostałem żadnej wiadomości od Jamesa, Syriusza i Petera, wiesz może, z jakiego powodu? Martwię się o nich, nie podoba mi się ta cisza. Jeśli będziesz coś wiedziała, proszę, daj mi znać.
Gorąco pozdrawiam,
                                                                                                        Remus.

     Na ostatnim widniało nazwisko: Albus Dumbledore.

Profesorze Dumbledore,
nie wiem co dzieje się w Zakonie, dawno nie dostawałem żadnych informacji. James, Syriusz i Peter nie kontaktowali się ze mną - co się dzieje? Czy coś jest nie tak? Martwię się, takie zachowanie nie jest do nich podobne. Będę wdzięczny za każdą wiadomość. W najbliższych dniach pojawię się w Mglistym Aniele.
Z wyrazami szacunku,
                                                                                                      Remus Lupin.

     Zadowolony z siebie, otworzył szeroko okno w salonie. Chłodny powiew wiatru uderzył go w twarz. Zaczął rozglądać się dookoła, aż dostrzegł w ciemności zarys brązowej sowy, która właśnie czaiła się na jakąś mysz. Zawołał ją szybko i czekał, aż ta podleci - wydawało mu się, że robi to o wiele za wolno.
 - Znajdziesz sobie nową - powiedział do puchacza, mając na myśli niedokończony posiłek. - A teraz znajdź ich, dobrze? Byle szybko.
     Sowa zahuczała cicho i wzbiła się w powietrze. Remus śledził ją wzrokiem, dopóki nie pochłonęła ją ciemność.

     Od tego wieczoru minęły trzy dni, a Remus dalej nie dostał żadnej wiadomości od nikogo. Zaczął się poważnie denerwować: coś musiało się stać.
     Nie mógł spać i nie potrafił nic przełknąć, cały czas myślał i martwił się o swoich przyjaciół. Całymi godzinami siedział w domu, słuchając audycji Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej, wyłapując informacje, które mogłyby potwierdzać jego najczarniejsze przypuszczenia. Był na skraju przepaści: wariował już z bezradności. W jego sercu panował chaos, nie potrafił się na niczym skupić, najprostsze rzeczy sypały mu się w rękach. Remus Lupin szalał z rozpaczy.
     W końcu jego zniecierpliwienie i strach osiągnęły punkt kulminacyjny. Z determinacją w oczach i wielkim zawzięciem postanowił, że jest tylko jeden sposób, jak dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Wziął do ręki swoją różdżkę i w jednej chwili zniknął z przytulnego saloniku.

     Aportował się tuż przed bramą Mglistego Anioła. Od razu coś mu nie pasowało. Co prawda złota brama pozostająca widoczna nawet dla mugoli dalej stała w tym samym miejscu, ale powietrze wokoło przesycone było napięciem. W oddali dostrzegł też kilkanaście postaci w czarnych pelerynach, co bardzo mu się nie spodobało. Dla ostrożności rzucił na siebie doskonale znajome Zaklęcie Kameleona, i zabrał się do badania wejścia do Kwatery Głównej.
     Coś z pewnością było nie tak - chociaż tyle razy przechodził przez złoty łuk, znikając natychmiast z oczu mugoli, by pojawić się w ogromnych ogrodach Anioła, teraz jakaś niewidzialna siła odpychała go od tego miejsca. Obszedł powoli dom dookoła: wyczuwał wyraźnie magię. Wiedział, że Mglisty Anioł dalej stoi w tym samym miejscu, o krok od niego, a jednak nie mógł się tam przedostać. Bardzo mu się to nie podobało - nikt nie informował go o zmianie hasła, ani wejścia do Kwatery Głównej. Te czarne postacie wokół wzgórza... Coś musiało się wydarzyć, coś złego, coś, co Dumbledore uznał za tak ważne, że trzeba było założyć dodatkowe środki ostrożności. Na myśl przyszło mu jedno stwierdzenie: ktoś zdradził Zakon Feniksa.
     Remus krążył dookoła Anioła, a jego przedziwny spacer kończył się i zaczynał w złotej bramie, która nieustannie nie chciała go przepuścić. Spróbował czarów: na próżno, zaczął wypowiadać również hasła mogące strzec wejścia: ale to także nie przyniosło żadnych efektów. Iskierka nadziei w jego sercu zaczęła gasnąć, jakby nagle zawiał silny wiatr, silniejszy niż tkwiący w nim płomyk.
     Ni stąd ni zowąd rozległ się głos: tak znajomy, tak ukochany, a jednocześnie tak srogi i tak straszny, że Lunatyk zamarł na moment.
 - Nie masz tutaj czego szukać, Remusie Lupinie. Drzwi Zakonu Feniksa zostały dla Ciebie zamknięte. Odejdź, póki jeszcze daję ci taki wybór.
 - Profesorze Dumbledore, co się stało? Dlaczego muszę odejść?
 - Nie możemy zacząć toczyć wojen ze sobą. W naszych czasach są dwie drogi. Każdy miał wybór, Remusie. Nie wiem co tobą kierowało, ale nie jesteś tu już mile widziany.
 - Chcesz powiedzieć, że...
 - Odejdź, Remusie. To nie jest już twój dom.
     Łzy zaczęły wypływać ze smutnych oczu Lunatyka, zatrzymując się na cienkim swetrze. Spadł na niego deszcz nieodwracalnej prawdy: bo oto przyszło zrozumienie. W Zakonie Feniksa był zdrajca. A za tego zdrajcę, oni uważali jego.
     Wyobraził sobie twarze przyjaciół, ich złość w oczach i rozczarowanie, i poczuł się tak, jakby ktoś zadał mu nożem cios w samo serce. Oto świat się zawalił.
     Nie wiedział, jak długo siedział przed niedostępnym budynkiem Mglistego Anioła, nie zdając sobie sprawy, że tak niewiele dzieli go od swoich najlepszych przyjaciół. Oddychanie zaczęło sprawiać mu ból. Był jak otępiały. Znów zaczął zapadać zmrok. Kolejny dzień dobiega końca. Czy może być smutniejsze zakończenie?
     Lunatyk nie potrafił wyjaśnić, jak dotarł z powrotem do domu. Opadł ciężko na kanapę i ukrył twarz w dłoniach. Wszystko przestało mieć znaczenie.
     Z zadumy i żalu wyrwał go znajomy dźwięk: wrócił brązowy puchacz. Usiadł lekko na ramieniu Remusa, wypuszczając na jego kolana zwinięty w rulonik kawałek pergaminu. Rozwinął go drżącymi rękami, ale był pusty. Nic z tego nie rozumiał: po co ktoś miałby wysyłać mu czysty skrawek papieru? Wziął różdżkę i stuknął w nią parę razy, wypowiadając różne formułki.
 - Wyjaw swój sekret - powiedział głosem wypranym z emocji.
     Na białym pergaminie pojawiły się koślawe litery.

Znasz hasło.

     Serce zamarło na dłuższą chwilę. To pismo Jamesa Pottera.
 - Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego - rzekł szybko.
     Na kartce zaczęły pojawiać się jakieś ciemne kształty. Z początku nie przypominały nic konkretnego: ciemne kleksy na jasnym tle. Jednak po chwili Remus to dostrzegł. Była tam odciśnięta łapa jakiegoś ogromnego psa i ślad racicy potężnego jelenia. Łzy znów zagościły w jego oczach. To było pożegnanie.
     Wiedział już, że Zakon uważa go za zdrajcę. Teraz przekonał się, że jego przyjaciele wcale w to do końca nie uwierzyli, nie mogli jednak nic w tym kierunku zrobić. Musieli podporządkować się woli Dumbledore'a. Dlatego napisali ten krótki list, który mógł być zrozumiały tylko dla czwórki Huncwotów.
 - Koniec psot - szepnął Lunatyk, łamiącym się głosem.
     W tamtej chwili stracił wszystko, co kochał najmocniej.



9 komentarzy:

  1. pierwszy rozdział na którym się popłakałam, były takie na których prawie, ale ten... biedny Remus, jebany Peter, dobrze że umarł, nienawidzę go!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba nie do końca zrozumiałaś powyższy tekst ;)

      Usuń
    2. Jej chyba chodzi o to że dobrze że Peter umarł ale później

      Usuń
  2. Popłakałam się, jak mi szkoda Remusa, okropne.
    Masz talent, pisz, pisz dalej

    OdpowiedzUsuń
  3. Popłakałam się. Naprawdę ;(

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak mi szkoda Remusa. Płaczę 😢

    OdpowiedzUsuń