28 maja 2012

52. Cios w serce


(6 grudnia 2009)


     Państwo Potter spędzili wspaniały miodowy tydzień w słonecznej Francji. Lily miała tam wszystko, czego najbardziej potrzebowała: Jamesa, a jemu do pełni szczęścia brakowało tylko przyjaciół. Był ze swoją ukochaną żoną i miał możliwość obejrzenia Mistrzostw Świata w Quidditchu, które trwały aż dwa dni, dlatego niektórzy z zawodników musieli wprowadzać zmienników, żeby móc się porządnie wyspać.
     Jednak wszystko, co dobre, szybko się kończy, a te siedem dni poza domem minęły Potterom w oka mgnieniu. Wydawało im się, że dopiero co opuścili przytulny dom w Dolinie Godryka, a tu już stali przed drzwiami, wracając bogatsi o wspanialsze wspomnienia, ale znów przepełnieni troskami o kolejny dzień, bowiem w Świecie Czarodziejów nastały czasy prawdziwej grozy. Potęga Lorda Voldemorta wciąż rosła, Śmierciożercy na jego rozkaz siali zamęt i spustoszenie, codziennie ginęli jacyś przypadkowi mugole oraz rodziny czarodziejów, sprzeciwiające się Czarnemu Panu. W powietrzu dało się wyczuwać dominującą obecność Śmierci. Ludzie powoli tracili nadzieję, bo oto pojawił się ten, który potężniejszy jest od wszystkich, nie znający litości, ani miłości; ni człowiek, ni duch, zjawa bez duszy i bez sumienia, okrutna i bezwzględna istota, rodząca Zło. Lord Voldemort.
     Coraz głośniej mówiło się także o Zakonie Feniksa, jedynej organizacji jawnie sprzeciwiającej się nowemu reżimowi, grupie czarodziejów, którzy gotowi byli oddać swoje życie, dla Dobra. Jej założycielem i przewodnikiem był Albus Dumbledore, wielki mistrz i czarodziej, jedyny, przed którym Czarny Pan czuł respekt. Wszyscy uważali, że to właśnie Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart jest tym, który może położyć kres latom grozy.

~*~

     Lily weszła do domu w Dolinie Godryka z lekkim uśmiechem na ustach. Oto znów trzeba było wrócić do rzeczywistości: dalsze szkolenia w Świętym Mungu, James będzie spędzał większą część dnia w Ministerstwie Magii, do tego obowiązki członka Zakonu - doba miała za mało godzin, by móc to wszystko pomieścić. Westchnęła głęboko i opadła na kanapę w salonie. Sen minął, pora się zbudzić i wrócić do dawnego życia, a im wcześniej, tym lepiej.
     Z zadumy wyrwał ją huk dochodzący z drzwi frontowych, przekleństwo Rogacza i wykrzyczane słowa "Przepraszam!". Zaśmiała się krótko i pokręciła głową z radością. Przy Jamesie była taka szczęśliwa.
 - Awantura na czterdzieści fajerek - mruknął Rogacz wchodząc do salonu. W ręce trzymał plik grubych kopert. - Jeśli zaraz nie zjawię się w Ministerstwie, to nie wiem czy zdołam stamtąd wyjść przed Bożym Narodzeniem.
 - Dużo ci dowalili? - zapytała Ruda, poklepując miejsce obok siebie.
 - Mogło być więcej - odparł James, siadając obok Lily i obejmując ją opiekuńczo. - Głównie dzięki Szalonookiemu. Ma niezłe wpływy w Biurze Aurorów, ale jeśli wierzyć plotkom, to długo już tam nie zabawi.
 - Dlaczego? - zdziwiła się Ruda. Pomimo swojego groźnego wyglądu i dziwnego stylu życia, darzyła Alastora Moody'ego wielkim szacunkiem.
 - Mówią, że zaczyna świrować - wyjaśnił Rogacz. - Słyszałaś, jak Frank Longbottom opowiadał, co zrobił, kiedy jakaś czarownica zawołała za jego plecami "Buuu!" na Prima Aprilis w tamtym roku? Złośliwi mówią, że nie potrafi rozróżnić przyjacielskiego poklepywania w plecy od usiłowania morderstwa, ale ja w to nie wierzę. Moody jest po prostu dobrym przyjacielem Dumbledore'a i dlatego chcą go wywalić na bruk. Crouch myśli, że Dumbledore zagraża jego pozycji Ministra Magii. Ale głupich nie żal.
 - Barty Crouch Ministrem Magii, to chyba jeszcze tylko kwestia czasu, tak?
 - Tak nam się wydaje. Najwyżej paru lat. On właściwie już jest ministrem, tylko nie formalnie, nikt nie ma głowy do takich dupereli. Wystarczy, że dowodzi Aurorami i pozwala im zabijać, tu już krok do Śmierciożerców. Jeśli ten kretyn się nie uspokoi, to będzie cios dla całego świata czarodziejów.
     Lily westchnęła głęboko i wtuliła się w tors Jamesa. Dobrze było wrócić do spraw bieżących i wiedzieć, co dzieje się na świecie, ale zawsze, kiedy rozmawiali o poczynaniach Voldemorta, atmosfera się zagęszczała, a temperatura wydawała się spadać o kilka stopni w dół. Ruda w głębi serca bała się o Rogacza, choć bardziej to on bał się o nią. Oboje już nie potrafili bez siebie żyć. Prawdziwa miłość to siła, która jest uzasadnieniem w samej sobie.
 - Kocham cię - powiedziała Ruda, patrząc mu w oczy.
 - A ja ciebie nade wszystko.
     Dalszy ciąg tej romantycznej chwili przerwało nagłe wtargnięcie do domu jakiejś iskrzącej się postaci ptaka, spowitej lśniącą mgiełką. Oboje zesztywnieli na widok patronusa, który oznaczać mógł tylko jedno: stało się coś niedobrego.
 - Feniks - powiedziała szeptem Lily.
 - Dumbledore - dodał półgłosem James.
     A potem patronus przemówił głosem dyrektora Hogwartu:

Musicie natychmiast pojawić się w Kwaterze Głównej. Sprawa jest bardzo pilna. Starajcie się nie teleportować: w miarę możliwości korzystajcie z Sieci Fiuu. Czekam.


     Rogacz zerwał się z pozycji siedzącej i zaczął krążyć po salonie, Ruda natomiast wpatrywała się w widmo feniksa, póki patronus nie rozpłynął się w powietrzu. Była cała spięta, a jej serce przeczuwało najgorsze.
 - James - powiedziała cicho, wiedząc, że mąż doskonale słyszy każde jej słowo. - Czy myślisz, że... że coś się stało? Że ktoś... że ktoś mógł...
 - Nie wolno ci tak mówić! - przerwał jej Rogacz, nie pozwalając do końca uformować się tej myśli. - Wszystko będzie dobrze, skarbie, zobaczysz. Jeśli Dumbledore wysłał do nas patronusa, a pewnie tak samo uczynił względem pozostałych członków Zakonu, ma pewnie ku temu poważne powody, ale nie zakładaj najgorszego!
     Podbiegł do kominka, a z dzbaneczka stojącego obok wysypał garstkę zielonkawego piasku.
 - Niewiele już zostało - mruknął. - Trzeba będzie postarać się o nowy.
     Lily podeszła do Jamesa, a twarz miała już spokojną i opanowaną, choć jej oczy dalej pełne były obaw. Wzięła z ręki Rogacza trochę pyłku, pocałowała czule męża w usta, po czym weszła do kominka i wypowiadając starannie nazwę miejsca, zniknęła w zielonych płomieniach.
 - Kocham cię - powiedział James, przyglądając się znikającej postaci.
     Wziął głęboki oddech, ściągnął z nosa okulary, włożył je do wewnętrznej kieszeni koszuli, sprawdził, czy jego różdżka dobrze leży w dżinsach, po czym podobnie jak Ruda, stanął w środku kominka.
 - Mglisty Anioł - rzekł, po czym pochłonęły go zielone płomienie.

~*~

     Rogacz wylądował na podłodze kuchni Mglistego Anioła. Wszystko dookoła wirowało i rozmazywało się, więc po omacku wstał, otrzepał się z popiołu i sięgnął po schowane okulary. Włożył je na nos i rozglądnął się po całym pomieszczeniu: naprzeciwko niego, przy wyszorowanym, drewnianym stole siedział Syriusz Black, popijając jak gdyby nigdy nic kremowe piwo. Uśmiechnął się na widok przyjaciela.
 - Lepiej się odsuń - mruknął Łapa z huncwockim błyskiem w oczach. - Zaraz mogą tym kominkiem wylecieć Longbottom'owie, a wpadnięcie na ciebie nie byłoby chyba najlepszym powitaniem.
     James wyszczerzył zęby i usiadł po prawej stronie Syriusza, tak, by móc widzieć całą kuchnię. Starał się oddychać spokojnie, ale napięcie rosło z każdą chwilą.
 - A więc ty też dostałeś wezwanie? - zapytał Rogacz.
 - Nie, nie do końca - odpowiedział Łapa. - W Mglistym Aniele przebywam od dwóch dni, więc dziś byłem na bieżąco. Dumbledore powiedział, żebym czekał na wszystkich członków Zakonu, ale nic więcej nie chciał powiedzieć.
 - Nic ci nie powiedział? Czyli nie wiesz po co to wszystko?
     Syriusz pokręcił przecząco głową.
 - Dumbledore był tajemniczy i niespokojny, jak na mój gust, to wydarzyło się coś niedobrego. Zakazał teleportacji przed bramy Anioła, to już budzi podejrzenia. Szykowałem się na jakąś bitwę, ale chyba nic z tego.
 - Masz rację, gdyby tak było, już ruszylibyśmy do boju.
     Łapa odchylił się na tylnych nogach krzesła i spojrzał w sufit.
 - Coś się stało, Rogacz - powiedział poważnie. - Czuję, że coś się stało.
 - Za długo było spokojnie, nie uważasz?
 - Czy ja wiem - Syriusz uśmiechnął się złośliwie. - Nie miałbym nic przeciwko pojedynkowi z Regulusem. Jeszcze nie wyrównaliśmy rachunków.
     Z kominka w kuchni wyleciały dwie nowe postacie: najpierw drobna Alicja, a zaraz po niej Frank Longbottom'owie. Wszyscy uścisnęli sobie ręce, Frank przysiadł się do Huncwotów, a Alicja wyszła do salonu, gdzie, jak powiedział Syriusz, czekały Dorcas z Lily.
 - Na kogoś jeszcze czekamy? - spytał Frank.
 - Chyba tylko na Aberfortha - odparł Łapa. - McGonagall była pierwsza, później pojawili się Peter, Dorcas, Marlena i cała reszta. Lunatyka nie będzie - zwrócił się Black do Rogacza.
 - Dlaczego?
 - Dumbledore nie za bardzo chciał o tym mówić - wyjaśnił. - Wydaje mi się, że to ma coś wspólnego z tym jego zadaniem, jako wilkołak. To też trochę dziwne, bo to nie czas pełni księżyca, ale nie znam dokładnie warunków ich umowy.
     Zegar wywieszony na ścianie odliczał nieustannie biegnące sekundy, a dźwięk przesuwającej się wskazówki wydawał się o wiele głośniejszy, niż być powinien. Po jakimś czasie pojawił się również Aberforth, dalej w swoim fartuszku z Gospody Pod Świńskim Łbem, i wtedy wszyscy zebrani ruszyli do jednego z pomieszczeń, gdzie przy wielkim stole odbywały się narady Zakonu Feniksa.
     Było już tam kilka członków Zakonu siedzących na krzesłach w milczeniu, był również Dumbledore, który bezszelestnie krążył wte i wewte drapiąc się po brodzie, sprawiał wrażenie człowieka, którego dotknęło jakieś wielkie nieszczęście, ale jego oczy były bystre i uważne jak zwykle. Czwórka nowo przybyłych zajęła miejsca przy stole; Łapa zajął miejsce po prawej stronie Petera, Rogacz natomiast usiadł obok niego, a po prawej stronie miał Rudą. Złapała go za rękę pod drewnianym stołem i mocno ją ścisnęła. James odpowiedział tym samym, chcąc dodać jej otuchy.
     Albus Dumbledore wreszcie stanął w miejscu i omiótł pokój wzrokiem, przyglądając się każdemu znad słynnych okularów-połówek. Wreszcie westchnął głęboko i wyprostował się dumnie, starannie dobierając słowa w myślach.
 - Dziękuję wam, że odpowiedzieliście tak szybko na moje wezwanie - zaczął. - Dobrze, że nikt z was nie użył teleportacji, a zaraz dowiecie się, dlaczego. To, co stało się w ostatnich dniach... to bardzo niepokojące i smutne wieści, które tną prosto w serce.
 - O co chodzi, Albusie? - mruknął Moody groźnie.
 - Mam dwie informacje, a jedna jest gorsza od drugiej. To cios dla całego Zakonu, a dla jednych zdecydowanie większy, niż dla innych - tu jego wzrok zatrzymał się przez ułamek sekundy na trójce Huncwotów i Lily.
 - Do rzeczy, Albusie! - ponagliła profesora McGonagall.
     Dumbledore wziął raz jeszcze głęboki oddech.
 - Muszę was poinformować, że ostatnio znaleziono ciało Lavender Stick, należącej do Zakonu Feniksa. Musiało osaczyć ją wielu śmierciożerców jednocześnie. Dotknęło ją Zaklęcie Niewybaczalne. Obok niej leżała złamana na pół różdżka.
 - Nie! - krzyknął Syriusz.
     Łapa czuł się, jakby do jego wnętrza ktoś wlał ogień, który właśnie spalał mu serce. Ukrył twarz w dłoniach, poddając się całkowicie wewnętrznej agonii, wiedząc, że mógłby zacząć krzyczeć, ale krzyk nie miał przecież sensu - nie wróciłby życia Lavender, tej olśniewająco pięknej Lavender, którą jako jedyną dziewczynę kochał, choć ona już przestała kochać jego. Przypomniał sobie czasy Hogwartu, ich najlepsze czasy, kiedy razem spacerowali po błoniach i byli szczęśliwi. Ich związek co prawda rozpadł się dużo wcześniej przed zakończeniem szkoły, ale Syriusz chciał tylko, żeby Lav była szczęśliwa, nie koniecznie z nim. Po nieudanym związku nie ma szans na bliższe stosunki, ale Lavender dla Łapy w dalszym ciągu była jego miłością, choć nie mówił o tym otwarcie. Ta wiadomość była dla niego nożem wbitym w samo serce.
     Po policzku Lily powoli spłynęła gorąca łza. Na moment przestała oddychać, a później zamknęła powieki, jakby miała nadzieje, że to wszystko okaże się złym snem, koszmarem, w którym jej najlepsza przyjaciółka ze szkoły umarła. Zaraz otworzy oczy i znów ujrzy roześmianą twarz Lavender... Ale nic takiego się nie wydarzyło. To była rzeczywistość: oni siedzieli w Mglistym Aniele, ale Lavender Stick już pomiędzy nimi nie było. Z przykrością zauważyła, że kiedy myślała, że ma już wszystko, że ma Jamesa, los odebrał jej to, czym żyła do tej pory. Najpierw zniknięcie Alissy, a teraz śmierć Lav. Ile zła przyniesie jeszcze Voldemort?
 - Rozumiem wasz ból - powiedział wolno Dumbledore, przerywając ciszę. - To okropna wiadomość. Zło dotyka niewinnych niczemu ludzi.
 - Czy może być coś gorszego od śmierci? - rzekła Minerwa McGonagall słabym głosem, wpatrując się w dyrektora. - Mówiłeś, że masz drugą, równie złą wiadomość.
 - Tak - odpowiedział Dumbledore jeszcze smutniejszym głosem.
     Oparł się rękami o oparcie krzesła, a wzrok zatrzymał na drewnianym stole, jakby nagle dostrzegł tam coś interesującego.
 - W Zakonie Feniksa przebywa szpieg - powiedział.
     Dorcas Meadowes wciągnęła głośno powietrze do płuc, Syriusz poderwał głowę, James wyprostował się na krześle, Szalonooki Moody zaśmiał się złowieszczo, a Peter pobladł. Wszyscy rozglądali się nerwowo.
 - Kim jest ten szmatławiec?! - wykrzyknął Aberforth.
 - Nie bądź tak porywczy. To Remus Lupin.
 - Nie! - krzyknęli równocześnie James i Syriusz, kiedy dotarł do nich sens tych słów. Rogacz wyrwał rękę z uścisku Lily i poderwał się z krzesła, które opadło na podłogę z głośnym trzaskiem. Był wzburzony, jego zwykle spokojne orzechowe oczy teraz ciskały błyskawice.
 - To niemożliwe! - warknął Syriusz, waląc pięścią w stół. - Lunatyk nigdy nie zrobiłby czegoś takiego Zakonowi! To jakieś wielkie nieporozumienie!
 - To fakty, Syriuszu - odparł Dumbledore słabym i zmęczonym głosem. Wydawało się, że w jednej chwili postarzał się o parę lat. - Wszystkie dowody na to wskazują. Rozumiem wasz ból, ale...
 - Nic nie rozumiesz! - wrzasnął w swym szaleństwie James. - To jakieś podłe oszczerstwa, Dumbledore! Chyba zwariowałeś na starość!
 - James! - odezwało się kilka ostrzegawczych głosów. - Licz się ze słowami!
     Dumbledore uciszył ich gestem ręki.
 - Złość i ból jaki rodzi się w człowieku trzeba wyrzucić na zewnątrz, by nie zaczął zatruwać duszy - powiedział Albus. - Wszyscy mają prawo znać szczegóły, dlatego wyjawię je na forum, później jednak proszę, aby wyszli stąd wszyscy poza panem Potterem, panem Blackiem, panem Pettigrew oraz panią Potter. James, usiądź i posłuchaj, co mam do powiedzenia.
 - Nie chcę tego słuchać - warknął Rogacz.
 - Ale posłuchasz, a jeśli nie zrobisz tego z własnej woli, będę musiał ci w tym pomóc - odparł Dumbledore, w którego oczach zapłonął ogień.
     Chwilę piorunowali się wzrokiem, a dla zgromadzonych był to widok straszny. Z jednej strony potęga Albusa Dumbledore'a, jego moc, którą teraz dało się wyczuć w powietrzu, a naprzeciwko postać Jamesa Pottera, małego, słabego i pokrzywdzonego przez los, który najpierw odebrał mu rodziców, a teraz jednego z przyjaciół, któremu tak ufał. W oczach Lily pojawiły się łzy. Syriusz złapał Rogacza za rękę i poprowadził do krzesła, na którym posłusznie usiadł, prawie nie czując nóg. Na wszelki wypadek Łapa nie wypuścił z uścisku ręki przyjaciela. Sam czuł się jeszcze gorzej, niż przed chwilą: ognia w jego ciele już nie było, właściwie nic już nie było. Czuł się wyrwany ze swojego ciała. Żadnych uczuć. Żadnych emocji.
 - Remusowi Lupinowi powierzyłem w ostatnich miesiącach ważne zadanie - zaczął Dumbledore, starannie dobierając każde słowo. - Miało ono związek z jego drugą postacią, która objawia się w pełni księżyca. Dotyczyło wilkołaków i ich stosunków z Voldemortem. Chcieliśmy wiedzieć, jaki jest ich stosunek do tej wojny.
     Rogacz i Łapa zacisnęli ręce w pięści. Znikąd przypomnieli sobie tak niedawne słowa Lunatyka, wypowiedziane w salonie Doliny Godryka: "Nigdy nie sądziłem, że to powiem... Ale brakuje mi was podczas pełni księżyca". Glizdogon wpatrywał się w jeden punkt, cały blady, a oddychał ciężko i głęboko.
 - Okazało się - mówił dalej dyrektor Hogwartu - że wielu z nich jest po stronie Lorda Voldemorta, bo pozwala im on kąsać ludzi, co dla większości jest świetną zabawą. Nie wiem jak i dlaczego, ale Remus Lupin musiał w końcu się złamać... i podać im miejsce Kwatery Głównej.
 - On nigdy nie zrobiłby czegoś takiego - syknął Syriusz.
 - Albusie - mruknął Moody. - Mglisty Anioł jest objęty bardzo silnymi zaklęciami. Nikt z członków Zakonu nie mógł zdradzić jego położenie, przecież o tym wiesz.
 - Nie zdradził dokładnego miejsca, Alastorze. Ale podał ogólne informacje: kraina, hrabstwo i reszta rzeczy, których nasze zaklęcia nie obowiązywały. Dzięki temu niedaleko stąd pojawili się śmierciożercy w towarzystwie wilkołaków, a dzięki strasznym zaklęciom wyciągnęli od mieszkańców wioski pozostałe wiadomości o Kwaterze Głównej: że stał tu dom należący do moich krewnych, że pewnego dnia po prostu zniknął z powierzchni ziemi i już nigdy więcej nie powrócił.
 - Przecież mogli kłamać - stwierdziła Marlena MacKinnon.
 - Śmierciożercy dysponowali sporą dawką veritaserum, jest to eliksir prawdy, jak wiecie. Trzy krople wystarczą, by poznać najgłębiej ukrywane tajemnice. Poza tym dla każdego czarodzieja, który ukończył Hogwart, będą widoczne w tej dolinie ślady czarów. Magia zostawia bardzo wyraźne znaki, jeśli tylko wie się, czego szukać.
 - Veritaserum to bardzo trudny do przyrządzenia eliksir - rzekła Lily, również bardzo blada. - Zwykły czarodziej nie potrafiłby go odpowiednio uwarzyć.
 - Tak się składa, że dla Severusa Snape'a ten eliksir nie stanowił większego problemu - odpowiedział Dumbledore.
     Ruda spuściła wzrok. A więc Severus Snape przystąpił do grona wielbicieli Czarnego Pana. Przecież mogła się tego spodziewać, a jednak jeszcze większy żal ścisnął jej serce.
 - W nagrodę niektórym z najwierniejszych wilkołaków Lord Voldemort wypalił na przedramieniu Mroczny Znak. Nie wiem, ilu ich jest. Nie wiem również, co stało się z panem Lupinem, ale do Mglistego Anioła nie ma już wstępu.
 - Czy Kwatera jest bezpieczna? - zapytała Dorcas.
 - Sam budynek tak - odparł Dumbledore. - Jednak wszędzie poza jego granicami można natknąć się na zwolenników Sił Ciemności. Wiedzą, że tu jesteśmy. Nie mogą nas zobaczyć, ale wiedzą. Zakazałem teleportacji, ponieważ wtedy stajemy przed bramą Anioła w widzialnej postaci, a to niebezpieczne. Sieć Fiuu jest dla nas najlepszym sposobem przemieszczania się i na razie przy tym pozostańmy.
 - Nigdy w to nie uwierzę - powiedział twardo James.
     Albus Dumbledore westchnął.
 - Zostawcie nas samych, proszę - dodał, zwracając się do reszty.
     Członkowie Zakonu zaczęli powoli opuszczać pomieszczenie. Klepali przyjacielsko Syriusza, Petera i Jamesa po plecach, nie patrząc im w oczy. To na nich zdrada Remusa Lupina zrobiła największe wrażenie. Nikt nie odezwał się słowem.
     Po chwili w pokoju zrobiło się pusto i cicho. Dumbledore usiadł naprzeciwko Huncwotów, promieniując ich jasnobłękitnym wzrokiem.
 - To straszna wiadomość - rzekł po chwili. - Wszyscy ufaliśmy Remusowi.
 - Nie rozumiesz, profesorze - powiedziała cicho Lily, kręcąc głową. - Ich najlepsze lata, lata Huncwotów, ich obietnice i przyrzeczenia. Sama w to nie wierzę. Nie chcę w to uwierzyć.
 - Nie musisz, droga Lily, zwracać się do mnie per profesorze, nie jesteśmy w szkole. Zdrada Remusa dotknęła nas wszystkich, ale w was pozostanie już na zawsze. Nikt nie przewidział takiego obrotu sprawy. Zło sięga wszędzie.
     Po policzku Jamesa spłynęła gorąca łza.
 - To jest jak trucizna - stwierdził znów Dumbledore. - Najgorsza trucizna, która trafia prosto w serce, ale wcale nie zabija, tylko przynosi niesamowity ból.
 - Wolałbym umrzeć.
 - Tak, masz rację, Syriuszu, śmierć jest lepsza, mniej boleśniejsza. Ale wcale nie rozwiązuje problemów. Jak widzicie, istnieje wiele różnych sposobów zniszczenia człowieka, i wcale nie śmierć jest najgorsza. Voldemort zadał cios w samo serce. Zło wybiera zawsze najbardziej brutalne sposoby.
 - To niemożliwe - odezwał się po raz pierwszy Peter.
 - To najgorsza prawda, moi kochani - mówił Dumbledore. - A ja muszę od was wymagać, żebyście nie próbowali kontaktować się z Remusem, chociaż najprawdopodobniej to on będzie próbował odzywać się do was. Nie odpowiadajcie na sowy, nie wpuszczajcie go do swoich domów, nie rozmawiajcie z nim, błagam.
     Rogacz znów zacisnął ręce w pięści.
 - James, to słowa skierowane również do ciebie. Jeśli zrobicie coś na własną rękę, będę zmuszony uwięzić was w Mglistym Aniele, a to nie byłoby dobre dla nikogo. Nie możemy zacząć toczyć wojen między sobą, bo nigdy nie wygramy z Voldemortem. Będziemy na tyle silni, na ile będziemy zjednoczeni, i na tyle słabi, na ile będziemy podzieleni - zawsze będę powtarzał te słowa.
 - A teraz wybaczcie - ciągnął Dumbledore - ale muszę wracać do obowiązków dyrektora Hogwartu. Mglisty Anioł zawsze będzie waszym domem, domowe skrzaty z radością się wami zaopiekują. Zobaczymy się już niebawem. A tymczasem, do zobaczenia.
     Po czym Albus Dumbledore zniknął za drzwiami.
     Cała czwórka siedziała przez chwilę w milczeniu. Jedynymi sprawcami jakichkolwiek dźwięków były ich głośno bijące serca.
 - James, wracajmy do domu - przerwała ciszę Ruda.
 - Nie, Lily - odpowiedział James. - Myślę, że potrzebuję teraz parę dni odpoczynku. Zostanę w Mglistym Aniele.
 - Ja muszę wracać - rzekła pani Potter. - Obowiązki mnie wzywają. Ale obiecuję, że jutro się tutaj pojawię. Nie chcę zostawiać cię tak długo samego.
 - Ja z nim zostanę - zaoferował się Syriusz. - Też muszę dojść do siebie po tym, co dziś usłyszałem.
     Ruda spojrzała na Łapę z wdzięcznością.
 - Dziękuję, Syriuszu. Peter, wracasz do domu?
 - T-Tak - pokiwał głową Glizdogon w zamyśleniu. - Mama mnie potrzebuje, ostatnio nie czuje się najlepiej.
 - Przyjedź, kiedy tylko będziesz miał czas.
 - Tak zrobię.
     Lily raz jeszcze ucałowała Rogacza w usta, po czym zaraz za Peterem wyszła z pokoju, kierując się do kominka w kuchni. Każda, nawet najmniejsza czynność sprawiała jej wielką trudność, nawet oddychanie przynosiło ból. Zostawiała Jamesa w tym domu, który nagle wydał jej się duży i ponury, pełny wspomnień po Remusie, po Lavender i ich najlepszych latach tutaj. To było nie do zniesienia. Po drodze nie zastała nikogo: widać wszyscy wrócili już do swoich obowiązków, chociaż wiedziała, że niedługo się tutaj pojawią. Była pewna, że Dumbledore wie o postanowieniu Syriusza i Jamesa, i będzie przysyłał tutaj różnych członków Zakonu, żeby nie zostawiać Łapy i Rogacza samych. W głębi duszy bała się, że zrobią coś głupiego. Tylko oni jej pozostali. Z ciężkim sercem weszła do kominka, wzięła garstkę proszku Fiuu i wypowiedziała wyraźnie nazwę domu w Dolinie Godryka. Zanim pochłonęły ją zielone płomienie, łza wypłynęła z jej oczu.
     Syriusz i James nie poruszyli się nawet o milimetr. Oddychanie nagle stało się dla nich wielkim wyzwaniem, a bicie serca było dźwiękiem nie do zniesienia. Zwykle płynęli lekko i pewnie, a oto lawina przeciwności spadła im na głowy, a oni nie zdążyli się przed nią uchylić.

_________________________
Mimo wszystko dla Kasi.
Za wspaniałe wspomnienia niedoskonałej przyjaźni.


6 komentarzy:

  1. O_o. Jak moglas z Lupina zrobic szpiega. Czemuuu? Czym on Ci zawinil? Trudno. Usmiercilas tez Lavender. Trudno. Nowy rizdzual czeka. Notka ogoem ciekawa.

    Veritaserum

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja wiem to nie Remus jest szpiegiem tylko Peter na 100%

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro Dumbledore, ten niezwykle mądry Albus Dumbledore, posądził o zdradę Lupina, a nie Glizdogona, to znaczy że on jest po części winny zamiany Syriusza z Glizdogonem. A co za tym idzie i śmierci Lily i Jamesa. Bo gdyby nazwał szpiegiem właściwego "człowieka", Voldemort by ich nie znalazł.

    OdpowiedzUsuń
  4. W "Zakonie Feniksa" jeśli dobrze pamiętam, Lupin wspomniał, że inni myśleli że to on jest szpiegiem. Więc to się zgadza.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przecież to proste do rozwiązania że to Peter. W szkole znikał, a teraz ma ciągle chorą matkę. Po za tym Dumbledore mógłby zajrzeć do wszystkich umysłów i dowiedzieć się kto jest zdrajcą.

    OdpowiedzUsuń